Sąd Najwyższy (SN) uchwałą z maja ubiegłego roku chciał przeciąć węzeł gordyjski u spraw frankowych, a doprowadził do jeszcze większej niepewności z interpretacją przepisów w zakresie przedawnienia roszczeń. Powstałe zamieszanie i brak jasnego stanowiska sprawiło, że banki, chcąc zabezpieczyć swoje interesy, zaczęły pozywać klientów w myśl zasady: lepiej zrobić za dużo niż za mało.
Sprawę ma szansę wyprostować Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), któremu Sąd Rejonowy dla Warszawy Śródmieścia zadał pytania prejudycjalne (sygnatura: C-140/22-1), czyli takie, które mają rozwiać wątpliwości sędziego w konkretnej sprawie i mogą się stać kolejnym kamieniem milowym dla linii orzeczniczej sądów powszechnych. Na werdykt trzeba będzie poczekać nieco dłużej - nawet do dwóch lat. Do tego czasu banki korzystają z treści uchwały SN, która stawia je w lepszym położeniu niż frankowiczów.
Po nitce do kłębka, czyli kto, kogo i w jakim czasie może pozwać
Diabeł tkwi w szczegółach, a dokładnie: w terminie przedawnienia roszczeń. Chodzi o to, że zgodnie z przepisami klient ma sześć lat (przed nowelizacją kodeksu cywilnego termin ten wynosił 10 lat), aby pozwać bank, a bank - trzy lata, aby pozwać klienta. Cała sztuka polega na tym, aby precyzyjnie określić datę, która uruchamia zegar.
- Zgodnie z unijną dyrektywą 93/13 w sprawie nieuczciwych warunków w umowach konsumenckich bieg przedawnienia należy liczyć od dnia, w którym klient dowiedział się o tym, że jego umowa jest wadliwa. Według Sądu Rejonowego w obu przypadkach wyznacza ją pierwszy kontakt klienta z bankiem w sprawie - to może być m.in. złożona reklamacja, wezwanie do zapłaty, skarga za pośrednictwem portalu internetowego lub wytoczenie powództwa. Podsumowując, chodzi o to, aby zakwestionować treść umowy w taki sposób, który pozwoli bankowi odczytać intencje konsumenta - tłumaczy meandry prawne w rozmowie z money.pl Wojciech Bochenek, radca prawny i współzałożyciel kancelarii Bochenek i Wspólnicy, który będzie współpracował przy sprawie skierowanej do TSUE.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dzięki temu bank może dobrowolnie naprawić błąd, zanim będzie miał on finał na wokandzie. Ponadto przy Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) funkcjonuje "Rejestr klauzul niedozwolonych". Zawiera postanowienia uznane za niedozwolone prawomocnym wyrokiem Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (SOKiK).
Według Wojciecha Bochenka oraz Sądu Rejonowego, który zwrócił się po pomoc do TSUE, banki wiedząc o tym, które zapisy są nieuczciwe, dobrowolnie mogły podjąć inicjatywę naprawienia umowy u poszczególnych klientów. Zdaniem radcy prawnego świadomość tego również uruchamia bankom zegar przedawnienia roszczenia.
SN rzucił koło ratunkowe bankom i skomplikował sprawę
Ta interpretacja jest sprzeczna z ubiegłoroczną uchwałą SN. Zgodnie z nią kredytobiorca na rozprawie sądowej powinien złożyć oświadczenie, w którym czarno na białym kwestionuje zapisy umowy i jednocześnie zapewnia, że liczy się z konsekwencjami. Dopiero data złożenia tego oświadczenia rozpoczyna bieg przedawnienia roszczeń banku.
Konieczność złożenia takiego oświadczenia nie wynika z treści regulacji unijnej, w szczególności Dyrektywy 93/13. To efekt nadinterpretacji przepisów przez SN. W konsekwencji polskie sądy powszechne nie wiedzą, od kiedy liczyć bieg przedawniania bankom i czy egzekwować rzeczone oświadczenia od kredytobiorców. Dodatkowo sądy często przyjmują, że wymagalność roszczeń kredytobiorców następuje dopiero z chwilą złożenia takiego oświadczenia, co w niektórych przypadkach może pozbawiać kredytobiorców znacznej części ustawowych odsetek za opóźnienie. Liczę, że TSUE rozwieje wszelkie wątpliwości w tej sprawie - mówi mecenas Wojciech Bochenek.
Sprawy frankowe w oparach absurdu. Bank lepiej chroniony niż kredytobiorca
Wymóg oświadczenia to dla banków poniekąd prezent. Zdaniem naszego rozmówcy stawia je w lepszej pozycji niż konsumentów, którzy są stroną słabszą. Podkreśla, że takie rozwiązanie godzi w cel dyrektywy i jest niedorzeczne.
- Załóżmy hipotetycznie, że klient zakwestionował treść umowy powiązanej z kursem CHF w roku 2015, ale do tej pory nie pozwał banku. Gdyby zdecydował się to zrobić obecnie, to część jego roszczeń uległaby przedawnieniu. Tymczasem bank będzie mógł dochodzić wszystkich swoich roszczeń, gdyż termin przedawnienia będzie liczony od momentu złożenia przez konsumenta oświadczenia podczas rozprawy sądowej, które jest nowym wymogiem - uzasadnia radca prawny.
Niekończąca się historia. Tym razem banki kontra frankowicze
Pod koniec ubiegłego roku do sądów na terenie całej Polski banki zaczęły masowo wnosić pozwy przeciwko frankowiczom o zapłatę kwoty wypłaconego im kredytu oraz wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z kapitału. W mediach pojawiała się szacunkowa liczba ok. 6 tys. W większości dotyczyły frankowiczów, którzy poszli do sądu z bankiem przed 2018 r.
Sądy powszechne nie przyjęły stanowiska banków w zakresie zgłaszanych roszczeń i przychylają się do argumentacji obrońców frankowiczów, oddalając powództwa banków w całości. Część sądów słusznie stawia pytanie: dlaczego bankowi ma się należeć dodatkowe wynagrodzenie w przypadku stwierdzenia nieważności umowy, skoro to bank był autorem nieuczciwego wzorca umownego? - zwraca uwagę Wojciech Bochenek.
Taki obrót sprawy oznacza dla banków dodatkowe koszty procesowe. Jeszcze mocniej odbije się to na ich rentowności, która i tak stoi już pod znakiem zapytania przez rosnące zapasy gotówki na ewentualne przegrane w sądach z frankowiczami i teraz dodatkowo wakacje kredytowe dla złotówkowiczów, wyceniane przez sektor na ok. 20 mld zł rocznie.
Jest też jasna strona medalu. Pozywanie frankowiczów chwilo ostudził ich zapał do batalii sądowych. Nie trwało to jednak długo. W marcu tego roku wezbrała kolejna fala pozwów przeciwko bankom i wiele wskazuje na to, że będą kolejne. Jak dotąd z ok. 750 tys. wszystkich udzielonych kredytów frankowych swój finał w sądzie miało 120 tys. Tylko w pierwszym kwartale 2022 r. do sądu skierowano ponad 16 tys. nowych spraw.
Nie zawsze frankowicze zwyciężali. Na początku triumfowały banki
Spór pomiędzy frankowiczami a bankami o umowy kredytowe trwa od kilku lat i w zależności od linii czasu języczek u wagi przechyla się raz na jedną, a raz na drugą stronę. Początkowo do sądu szli nieliczni kredytobiorcy, a batalie wygrywały głównie instytucje finansowe.
Kamieniem milowym był wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w słynnej sprawie z 2019 r. z powództwa małżeństwa Dziubaków - na nowo ukształtował on linię orzeczniczą w sądach powszechnych. Dzięki temu obecnie lwią część spraw sądowych wygrywają frankowicze i to w obu instancjach.
Obrońcy kredytobiorców liczą na przychylne orzeczenie TSUE w sprawie terminu przedawnienia. Jeśli tak się stanie, będzie to kolejny przełom, który jeszcze bardziej udepcze i tak już twardy grunt pod nogami frankowiczów. Sądy krajowe będą mogły powoływać się bezpośrednio na wyrok Trybunału.
- Wyroki TSUE są wiążące dla polskich sądów. Co ważne, sądy bardzo często powołują się dorobek orzecznicy Trybunału, co przekłada się na aktualne orzecznictwo. Z drugiej strony mamy uchwały SN, które co prawda nie wiążą sądów powszechnych, ale siłą autorytetu Sądu Najwyższego bardzo mocno oddziaływają na zapadające orzeczenia. Jeśli orzeczenie Trybunału będzie w kontrze do majowej uchwały SN, to wówczas powinien on skorygować swoje stanowisko w tej sprawie i dostosować je do wykładni przedstawionej przez TSUE - uważa Wojciech Bochenek.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl