Rząd ociąga się z realizacją obietnic wyborczych składanych w kampanii wyborczej przez prezydenta Andrzeja Dudę. Chodzi m.in. o postulat związkowców, którzy domagają się wprowadzenia emerytur stażowych dla najciężej pracujących fizycznie osób. Premier Mateusz Morawiecki tłumaczy to tym, że państwo nie może wysyłać na emerytury już 50. latków, bo nas na to nie stać. Poza tym - jego zdaniem - byłoby to krzywdzące dla tych osób.
Jednocześnie minister edukacji Przemysław Czarnek sygnalizuje, że szkoły pustoszeją z powodu niżu demograficznego i niewykluczone, że nauczyciele zyskają wkrótce przywilej np. wcześniejszego przechodzenia na emerytury, chociaż żadne konkrety nie padają.
Jak uzdrowić polski system emerytalny z jego największych absurdów i niesprawiedliwości? O tym rozmawiamy w money.pl z prof. Pawłem Wojciechowskim, byłym ministrem finansów oraz głównym ekonomistą ZUS.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Katarzyna Bartman, money.pl: Związkowcy z "Solidarności" domagają się wprowadzenia emerytur stażowych. Twierdzą, że nie ustąpią. Z kolei premier Morawiecki w jednej z ostatnich audycji, w której odpowiadał na pytania internautów (Q&A), odpowiedział związkowcom, że pomysł wysyłania na emerytury 50. latków (osób po 35 latach pracy) jest nieakceptowalny. Czy Pana zdaniem emerytury stażowe są sprawiedliwe i czy stać nas na nie?
Prof. Paweł Wojciechowski*: Propozycja emerytur stażowych była koncepcją zgłoszoną pierwotnie przez OPZZ w okresie, kiedy rząd PO-PSL zdecydował o podwyższeniu wieku emerytalnego. To rozwiązanie miało być ukłonem w stronę związków zawodowych, które reprezentują pracowników fizycznych z długim stażem pracy. Emerytury stażowe były również w programie wyborczym prezydenta Andrzeja Dudy.
Widać, że wyraźnie rząd się nie kwapi z procedowaniem tej ustawy, ponieważ po powrocie do poprzedniego wieku emerytalnego straciła ona na swojej aktualności. Jednak NSZZ "Solidarność" domaga się od rządu i prezydenta wywiązania się z wyborczych obietnic.
Z kuluarów rządowych dochodzą jednak głosy, że wprowadzenie emerytur stażowych prowadziłoby do dalszego obniżenia, i tak już bardzo niskich emerytur. W obliczu dylematu "więcej czy szybciej" większość pracowników wybierałoby "szybciej", obniżając sobie i tak niskie świadczenia.
Zatem to dla dobra ubezpieczonych emerytury stażowe nie powinny być wprowadzone?
Obecnie proponowana koncepcja ma dotyczyć wszystkich pracowników z długim stażem, a nie tylko spracowanych pracowników w określonych zawodach.
Zamiast próbować uszczelniać system, lepiej zastosować inne rozwiązanie, np. stażowe świadczenia emerytalne niezależne od systemu ubezpieczeniowego, ale pod warunkiem wykazania wyjątkowo długiego stażu emerytalnego, tj. 35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn, ustalonego wieku, wystarczającej kumulacji składek oraz charakteru wykonywanej pracy. Podobnie jak w emeryturach pomostowych.
To byłoby dobrze adresowane rozwiązanie wobec osób wyeksploatowanych wieloletnią pracą fizyczną - a więc również sprawiedliwsze i akceptowane przez szerokie grono obywateli.
A czym różni się 15 lat ciężkiej fizycznej pracy pielęgniarki, ratownika medycznego, maszynisty kolejowego od 15 lat pracy policjanta? Tym, że policjant po 15 latach może przejść na emeryturę, a reszta - nie. Nie wiem, czy pan wie, ale funkcjonariusze z tego przywileju masowo korzystają odchodząc z policji, bo po 2024 r. zostanie im on odebrany. Mamy więc w Polsce setki tysięcy pracujących emerytów: byłych policjantów, żołnierzy, prokuratorów itd. Ludzi w sile wieku. Czy to jest społecznie akceptowalne?
Emerytury typu zaopatrzeniowego, czyli finansowane bezpośrednio z budżetu państwa, funkcjonują w wielu państwach. Stanowią zachętę do pracy w określonych zawodach. Niestety, polski system jest zbyt mało przejrzysty, co uniemożliwia faktyczne porównanie emerytur mundurowych z tymi z systemu powszechnego.
Kolejna "zadra" to emerytury rolników. Płacą oni na ogół niskie składki, więc świadczenia emerytalne mają również bardzo niskie. Tymczasem PiS zapowiada, że od marca ich emerytury będą tak samo waloryzowane kwotowo (nie mniej niż 250 zł), jak emerytów w ZUS. Czy to jest sprawiedliwe?
O ile wyodrębnianie pewnych grup zawodowych z systemu powszechnego może być uzasadnione budżetowym finansowaniem emerytur dla funkcjonariuszy publicznych, takich jak policjanci czy żołnierze, to znacznie trudniej społecznie zaakceptować zróżnicowanie dla grup niepracujących w budżetówce, takich jak rolnicy.
Zwłaszcza że system KRUS ma bardzo niską wydolność, zaledwie 5 proc. wydatków pokrywanych jest składkami, reszta pochodzi z budżetu państwa. Dla porównania Fundusz Ubezpieczeń Społecznych (FUS) ma wydolność na poziomie ok. 80 proc.
Tak duża różnica w wydolności między systemem powszechnym i rolniczym oznacza duży zakres redystrybucji między tymi systemami, znacznie większy niż w ramach systemu powszechnego na rzecz górników.
Skoro emerytury rolnicze są systemem odrębnym, w 95 proc. finansowanym z budżetu państwa, to nie ma uzasadnienia na zachowywanie tych samych parametrów, np. sposobów waloryzacji między oboma systemami.
Jeszcze do 2016 r. powiązanie KRUS z emeryturą bazową, czyli minimalną w ZUS, powodowało, że każda waloryzacja kwotowa dawała większe zwiększenie waloryzacji emerytom w KRUS niż w ZUS, mimo że emerytury rolnicze są prawie w całości finansowane z budżetu państwa.
Od 2017 r. rząd zmniejszył pełne powiązanie obu systemów. Teraz próbuje to "naprawić", ale waloryzacja w KRUS w stosunku do tej z ZUS nadal nie będzie 1 do 1.
Czy pana zadaniem emerytury tzw. matczyne, czyli dla kobiet, które urodziły i wychowały co najmniej 4 dzieci, jest uczciwe wobec np. matek, które urodziły i wychowały tylko jedno dziecko, za to bardzo chore i musiały przy nim pracować 24 godziny na dobę? Jakie powinno być tu kryterium i czy powinny być w ogóle te świadczenia wypłacane niepracującym nigdy matkom?
To świadczenie to taka świnka morska, czyli ani świnka, ani morska. Nie są to emerytury, ponieważ nie są częścią systemu ubezpieczeń społecznych. Z powodów fiskalnych, aby ograniczyć koszty budżetowe, ograniczono to świadczenie tylko dla matek z czwórką dzieci, a więc dotyczą ok. 66 tys. matek.
Cała konstrukcja świadczenia "Mama 4 Plus" skłania do refleksji, że po raz kolejny rządowi chodziło przede wszystkim o efekt propagandowy, aby zademonstrować, że rząd dba o matki, sprzyja dzietności w tradycyjnej rodzinie wielodzietnej, w której kobiety chcą się poświęcić tylko wychowaniu dzieci, a więc nie mają szans na wypracowanie sobie emerytury.
Mali przedsiębiorcy twierdzą, że potrafią sami o swoją starość zadbać i domagają się dobrowolnego ZUS. Czy rząd powinien ich wysłuchać?
Idea dobrowolnego ZUS oparta jest na fałszywych założeniach, że przedsiębiorcy sami o siebie zadbają, jako bardziej świadoma grupa społeczeństwa niż zwykli pracownicy. To czysta iluzja.
Proszę zauważyć, że już dziś przedsiębiorcy mają możliwość wpłacania wyższych składek do ZUS, aniżeli wynosi ustawowe minimum, ale czyni tak zaledwie promil z nich.
Owszem, połowa przedsiębiorców płaci składkę chorobową, która jest dobrowolna, ale tylko dlatego, że jest ona bardzo niska, co powoduje, że fundusz chorobowy w ZUS jest mocno deficytowy, a poza tym występowało tu już zjawisko nadużyć (tzw. moral hazard), czyli korzystania z ubezpieczenia tylko wtedy, kiedy się to opłaca oraz redystrybucji środków na świadczenia od pracowników do przedsiębiorców.
Dziś przedsiębiorcy mają preferencję w stosunku do pracowników, ponieważ przeciętnie opłacają prawie dwukrotnie niższe od nich składki, a więc będą też mieli średnio dwukrotnie niższe emerytury niż pracownicy.
To im trzeba będzie dopłacać do minimalnej emerytury z budżetu państwa proporcjonalnie większym stopniu niż pracownikom na etatach.
To oznacza niczym nieuzasadnioną redystrybucję środków od pracowników do przedsiębiorców, chyba że odbierze się im systemową gwarancję zawartą w artykule 67. Konstytucji RP, który gwarantuje wszystkim obywatelom ochronę państwa od ryzyka niezdolności do pracy z powodu starości.
Ostatnim argumentem przemawiającym przeciw tej propozycji jest możliwość nasilenia się zjawiska przeskakiwania pracowników na działalność gospodarczą z powodu jeszcze większego niż obecnie arbitrażu między wysokością składek opłacanych przez pracowników i przedsiębiorców. Groziłoby to dalszym zjawiskiem "wypychania pracowników na działalność gospodarczą" i rozszczelnieniem systemu emerytalnego.
Jak skłonić przedsiębiorców, by odkładali na emerytury w ZUS?
Problem niesprawiedliwości, który trzeba rozwiązać, polega na tym, że składka dla przedsiębiorców liczona jest od sztucznej podstawy, a nie od dochodu, poza segmentem bardzo młodych i bardzo małych przedsiębiorców, którzy mają niewielkie preferencje ubezpieczeniowe. To czyni system bardzo degresywnym, bo dla osób o niskich dochodach ZUS jest bardzo wysoki, a dla tych o wysokich - bardzo niski.
Punktem wyjścia dla reformy powinna być jednolita danina, aby przedsiębiorcy opłacali składki od dochodu, ale nadal z dużą preferencją wobec przedsiębiorców.
W jednolitej daninie jedną z opcji, którą zaproponowałem, było łączne obciążenia na PIT, ZUS i NFZ w wysokości liniowej 25-procentowej stawki od dochodu.
Przypomnę, że dziś przy liniowym rozliczeniu te obciążenia do dochodu wynoszą: 19 proc. PIT plus 4,9 proc. NFZ, plus właśnie ten nieszczęsny ryczałt na składki na ubezpieczenia społeczne, który nie zależy od dochodu.
Rozumiem poczucie niesprawiedliwości odczuwanej przez przedsiębiorców, ale dobrowolny ZUS nie jest dobrym rozwiązaniem, chyba że autorzy tego pomysłu urealnią założenia i przedstawią kompleksową reformę z rzetelną analizą efektów behawioralnych, takich jak wzrost szkodliwego dualizmu na rynku pracy.
Co jest największym absurdem i niesprawiedliwością w obecnym systemie emerytalnym?
Niesprawiedliwości nie tkwią w istocie systemu emerytalnego, ale w jego upolitycznieniu oraz ukrywaniu różnych kosztów dla emerytów i rencistów. Poczynając od rzeczywistego obniżenia emerytur oraz stóp zastąpienia o ponad 5 pkt proc. w ostatnich latach, a na drobnych oszczędnościach kończąc.
Wspomniałem już o próbach oszczędzania na emeryturach rolniczych, które zmusiły rząd do częściowej korekty w roku wyborczym, ale i tak rolnicy będą stratni. Takich oszczędności zaszytych w gąszczu przepisów można znaleźć więcej.
Bulwersujące jest pozostawienie przepisu wplecionego w "roladkę" przepisów z czasów pandemii, zawieszającego naliczanie odsetek od "spóźnionych" wypłat świadczeń do momentu zakończenia sporu sądowego przez ZUS ze świadczeniobiorcą.
Oczywiście wysoka inflacja skutecznie zjada wartość odzyskanej renty czy zasiłku w ZUS, gdy proces sądowy trwa długo. A wiadomo, że po "reformie" sądownictwa trwa coraz dłużej.
Inny przykład to likwidacja możliwości przeliczania kwoty bazowej dla pracujących rencistów (Od 1 stycznia 2022 roku osoby na rencie i jednocześnie pracujące straciły prawo do aktualizacji kwoty bazowej. Nie będą też mogły zwiększyć świadczenia przez doliczenie okresów nieskładkowych, np. czasu pobierania zasiłków chorobowych czy ukończonych studiów wyższych – przyp. red.).
Kolejną niesprawiedliwością jest też 14. świadczenie, którego nie ma przewidzianego w budżecie na ten rok, być może będzie finansowane z Funduszu Rezerwy Demograficznej. Nie dostanie go wiele osób, które przez lata finansowały ten fundusz.
Największą niesprawiedliwością jest jednak to, że system emerytalny staje się coraz mniej przejrzysty, coraz bardziej uznaniowy.
Pojęcie sprawiedliwości zostało wykorzystane do upolitycznienia emerytur, propagandy sukcesu i ukrycia realnych kosztów. Takie działania uderzają w korzystną dla gospodarki zasadę ubezpieczeniową: "ile włożyłeś, taką będziesz miał emeryturę" i podkopują resztki zaufania Polaków do tego systemu.
Prof. Paweł Wojciechowski: ekonomista, doktor nauk technicznych w dziedzinie informatyki. Minister finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, wieloletni wiceminister spraw zagranicznych, główny ekonomista w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, a obecnie szef Rady Gospodarczej Polska 2050 Szymona Hołowni.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl