Jesienią 2017 roku wprowadzono w Polsce tzw. ustawę deubekizacyjną. Jej skutek to obniżenie emerytur funkcjonariuszy, którzy choć jeden dzień przepracowali w Urzędzie Bezpieczeństwa za czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.
Krytycy tych przepisów zwracają uwagę na fakt, że do jednego worka wrzucono tu zarówno siepaczy totalitarnego systemu, jak i urzędników czy ówczesnych kryminalnych – którzy ze zwalczaniem opozycji nie mieli nic wspólnego.
Emerytury obcięto również tym osobom, które pozytywnie przeszły weryfikację i zasiliły szeregi policji, Urzędu Ochrony Państwa i innych służb po 1989 roku. Dawni ubecy nie mogą dostawać emerytury wyższej niż średnia. Niektórym obniżono jednak świadczenia do emerytury minimalnej – dziś to 1250,88 zł brutto.
"Gazeta Wyborcza" sprawdziła jak obecnie toczą się losy spraw, które poszkodowani emeryci skierowali do sądów.
Deubekizacja objęła 40 tys. osób, w tym 8 tys. wdów i potomków byłych pracowników UB. Większość z nich złożyła odwołania do Zakładu Emerytalno-Rentowego (ZER) MSWiA, część świadczenia odzyskała. Mowa np. o osobach, które pracowały np. przy paszportach, bazie PESEL, informatyzacji urzędów etc.
Jest jednak spora grupa, która po odmownej decyzji ZER skierowała sprawy do sądów. Te były do tej pory blokowane przez brak odpowiedniego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego (nie ma go do dziś). Sądy po prostu zawiesiły postępowania. Jednak stanowiska w tej sprawie zajęły NSA i SN.
Na podstawie ich wytycznych sądy (po żądaniu odwieszenia postępowania) żądają od ZER dowodów na to, że skarżący łamali prawa człowieka. Jeśli takich dowodów nie dostaną, przywracają emerytury. ZER wnosi apelacje – więc prawomocnych wyroków na razie nie ma. Mimo wszystko w sprawie deubekizacji coś się ruszyło.