Od piątku politycy PiS ujawniają w filmikach publikowanych w mediach społecznościowych kolejne pytania referendalne. W sobotę rano drugie pytanie zaprezentowała eurodeputowana i była premier Beata Szydło.
W krótkim wstępie odniosła się do politycznej konkurencji – czyli PO – twierdząc, że lider tej partii Donald Tusk kazał Polakom pracować prawie do śmierci. Chodzi o zrównanie przez rząd PO-PSL i podniesienie wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67. roku życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
PiS, które liczy się ze scenariuszem przegranej w wyborach, postanowiło zapytać Polaków, czy są za podniesieniem obecnego wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn. Przypomnijmy, wynosi on obecnie 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Skąd takie pytanie?
Na co liczy PiS?
Wynik referendum będzie wiążący dla przyszłego rządu, bez względu kto by go nie tworzył - o ile weźmie w nim udział przynajmniej połowa uprawnionych. Jeśli Polacy nie zezwolą na ustawowe wydłużenie obecnego wieku emerytalnego, politycy nie będą mogli wbrew woli narodu go podnieść. Obecny stan prawny będzie więc zacementowany.
Oznacza to, że przyszły rząd będzie mógł jedynie zachęcać seniorów do dobrowolnego, dłuższego pozostawania na rynku pracy, do czego zresztą obecny rząd PiS zobowiązał się m.in. w Krajowym Planie Odbudowy.
W tym dokumencie mowa jest o wydłużaniu tzw. efektywnego wieku emerytalnego poprzez zachęty fiskalne typu zerowy PIT dla seniora do wysokości rocznego dochodu 85 528 zł.
A co będzie, jeśli Polacy opowiedzą się za wydłużeniem wieku? Czy rząd PiS bierze w ogóle pod uwagę taki wynik?
Dla większości obecnych 30- i 40-latków oraz młodszych roczników, które dopiero wchodzą na rynek pracy, to pytanie zdaniem ekspertów będzie ambiwalentne, bo osoby te doskonale zdają sobie sprawę, że pracują na najniższe świadczenie.
- To pytanie w istocie powinno być skierowane do 30- i 40-latków. I powinno brzmieć: "czy chcesz mieć w przyszłości minimalną emeryturę?", bo dokładnie taka będzie konsekwencja zachowania wieku emerytalnego 60 i 65 lat – ocenia w rozmowie z money.pl prezes Instytutu Emerytalnego dr Antoni Kolek.
Referendum jest powszechne, może w nim zagłosować również licząca ponad 10 milionów osób grupa, której sprawa teoretycznie już nie dotyczy, czyli seniorzy. I tu ciekawa rzecz, na którą zwraca uwagę z kolei inny ekspert od systemów emerytalnych z Uniwersytetu Warszawskiego dr Tomasz Lasocki.
Otóż w 2015 r. to właśnie seniorzy-emeryci przysporzyli PiS-owi głosów, gdyż bali się, że po reformie Tuska wydłużającej wiek emerytalny będą musieli wrócić do pracy. I to na ich emocjach i lękach według Lasockiego może chcieć znowu grać PiS.
Ukryte koszty pytania
Dr Lasocki zwraca uwagę, że pytanie jest skonstruowane tak, jakby jego wynik miał być z góry przesądzony. Tymczasem, jeśli Polacy opowiedzieliby się za wydłużeniem wieku emerytalnego, przyszły rząd nie miałby żadnych "instrukcji" od narodu, komu i w jak sposób wiek emerytalny podnieść.
Lasocki zwraca również uwagę, że PiS nie tłumaczy Polakom, jakie koszty niesie ze sobą pozostawienie niskiego wieku emerytalnego.
O konsekwencjach tych mówiła w 2021 r., podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach prof. Uścińska. Zaapelowała ona wówczas do rządu PiS, by ten w końcu uporządkował sprawę emerytur groszowych w sposób, w jaki rozwiązano ten problem w innych krajach Unii Europejskiej.
Chodzi o ponad 360 tys. emerytur krajowych, których wartość nie dorównuje nawet najniższej emeryturze krajowej (od marca tego roku wynosi ona 1588,44 zł, co daje kwotę netto równą 1445,48 zł).
Jak tłumaczyła prezes ZUS, Zakład musi dożywotnio wypłacać takim ubezpieczonym nawet takie kwoty, jak kilkadziesiąt groszy miesięcznie, bo na przykład wpłacili oni do systemu tylko jedną składkę ubezpieczeniową. Tak skonstruowane jest obecne prawo.
Jak podkreśliła, Polska jest ewenementem na skalę europejską pod tym względem. Przepisy powinny zdaniem prof. Uściśnkiej dawać prawo do jakiejkolwiek emerytury dopiero po przepracowaniu i odprowadzeniu do ZUS składek za co najmniej 10-15 lat.
Nie wspomniała wówczas jednak o bardzo ważnej sprawie, na którą zwraca uwagę dr Lasocki.
Otóż niski wiek emerytalny w Polsce oraz system, w którym wystarcza wpłata chociażby jednej składki, by nabyć uprawnienia emerytalne, powoduje, że ZUS musi wszystkim pobierającym takie groszowe świadczenia, wypłacać pełną tak zwaną 13. i 14. emeryturę oraz w przypadku ich śmierci - rentę rodzinną członkom ich rodzi. A to wiąże się z dużym obciążeniem systemu.
Mało tego. Wyżej wymienione świadczenia musi też wypłacać wszystkim uprawnionym cudzoziemcom, którzy są objęci umowami międzynarodowymi - czyli obywatelom UE, którzy przepracowali w Polsce chociażby jeden dzień, a także obywatelom Ukrainy.
Kto powinien decydować o wyniku?
Dr Lasocki nie rozumie celowości zadawania pytania o podnoszenie wieku, skoro wśród wszystkich partii politycznych jest konsensus, że wiek emerytalny nie będzie podnoszony. Ekspert dodaje, też, że na pytanie o podnoszenie wieku emerytalnego powinni odpowiadać wyłącznie ci, których ta kwestia może dotyczyć. I to nie w czasie wyborów.
Przypomina on również, że konsekwencją obniżenia wieku emerytalnego przez PiS - o której się mało mówi - było zniknięcie z rynku pracy ok. miliona osób, które trzeba było zastąpić cudzoziemcami.
Z kolei posłanka PO i była wiceminister finansów Izabela Leszczyna zapewnia w rozmowie z money.pl, że po ewentualnej wygranej jej partii w wyborach nie będzie żadnego przymusu pozostawania dłużej na rynku pracy. Pojawią się jedynie nowe zachęty do dłuższej pracy seniorów i kampanie motywujące młodych ludzi do oszczędzania na starość w różnych formach.
Leszczyna zapowiada też odpowiedzialną i bezpieczną politykę migracyjną przyszłego rządu.
Jak przyznawała wielokrotnie prezes ZUS, nowy system emerytalny skonstruowany jest tak, że będzie wymuszał na Polakach dłuższą pracę. Wysokość świadczenia zależy bowiem od zgromadzonego kapitału oraz średniej długości życia na emeryturze.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl