Rząd podnosi emerytury o wskaźnik waloryzacji. Ustala się go w oparciu o odsetek wzrostu wynagrodzeń oraz inflację emerycką. To właśnie ten pierwszy składnik stał się kością niezgody między rządem a centralami związkowymi - pisze "Super Express".
Dlaczego? Bowiem rząd upiera się przy minimalnym 20 proc. wzroście wynagrodzeń, a związkowcy chcą 50 proc. To istotna różnica z punktu wiedzenia portfela emeryta. Już przy najniższej emeryturze 1064,44 zł różnica między propozycjami to ponad 10 zł miesięcznie.
Jeszcze w maju rząd proponował waloryzację na poziomie 4,3 proc., ale przy minimalnym 20 proc. wzroście wynagrodzeń. Solidarność i Forum Związków Zawodowych zakładały 50 proc. co przełożyłoby się na 4,75 proc. waloryzacji.
Kilka dni temu rząd jednak przedstawił nową propozycję wzrostu emerytur o 4 proc. opierają ją na niższej inflacji 3,4 proc. i wciąż minimalnym wzroście wynagrodzeń.
Związkowcy są rozgoryczeni, bo jak przekonują na koniec roku inflacja będzie pewnie wyższa, a rząd się upiera. Wiceminister Stanisław Szwed na łamach "SE" uspokaja, że przecież emeryci dostaną bonus, ponieważ najniższe emerytury zostaną zwolnione z podatku.
Dodatkowo ma być jeszcze trzynastka. Te argumenty jednak nie przekonują centrale związkowe, bo emerytom potrzeba wyższych emerytur, a nie jedynie dodatków do nich.