Pomysł likwidacji limitu, do którego opłaca się składki na ZUS proporcjonalnie do pensji, już raz upadł. Choć przeszedł przez Sejm i Senat, to prezydent ustawę skierował do Trybunału Konstytucyjnego, a sędziowie uznali, że została przyjęta w sposób sprzeczny z konstytucją.
Gdy sądzono, że pomysł odszedł do lamusa, Ministerstwo Finansów wpisało go do Wieloletniego Planu Finansowego, a później projektu budżetu na rok 2020 r. Państwowa kasa miała zarobić na tym 5 mld zł netto.
Jak donosi "Dziennik Gazeta Prawna”, "rosną szanse, że rząd zrezygnuje z kontrowersyjnego pomysłu zniesienia limitu składek na ubezpieczenia społeczne". Wszystko przez silny opór wielu środowisk.
Likwidacja 30-krotności składki ZUS. "To haracz" - mówi Leszek Balcerowicz
List do premiera podpisali bowiem zarówno pracodawcy, jak i związkowcy.
- Jest szansa, że kolejny raz uda się projekt powstrzymać, bo rośnie grono jego przeciwników. Obok strony społecznej w kampanię angażują się ludzie z otoczenia Morawieckiego, którzy przekonują go, że dla rynku pracy, na którym coraz trudniej firmom znaleźć specjalistów o odpowiednich kwalifikacjach, będzie to kolejny problem i zachęta do wyjazdu - podkreśla informator "DGP" w rozmowie z dziennikiem.
Dziś składki emerytalne płaci się do momentu, do czasu, gdy ktoś osiągnie limit 142 tys. 950 zł, co daje miesięczną pensję brutto w wysokości 12 tys. zł. Ten zapis istnieje dlatego, aby najlepiej zarabiający przedsiębiorcy wzięli swoją przyszłość w swoje ręce i aby ZUS nie musiał im wypłacać kosmicznie wysokich świadczeń, które mogłyby zrujnować system.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl