Szesnaście lat to mnóstwo czasu. Tyle dokładnie minęło od momentu, gdy Polska przystąpiła do Unii. Pod kątem finansowym był to dobrze wykorzystany na czas. Do kraju "na czysto" wpłynęło 130 mld euro, za które zbudowano autostrady i ekspresówki, rozwinięto sieć wodociągową czy dostarczono do samorządów ekologiczne środki transportu.
Jednak pieniądze unijne "pracują" nie tylko w infrastrukturze. To również realna pomoc dla obywateli. W latach 2014-2020 z budżetu z UE skorzystało 929 tys. polskich bezrobotnych, a 290 tys. osób otrzymało dofinansowanie na otwarcie działalności gospodarczej w kraju. Na unijne wsparcie załapało się też 33 tys. polskich przedsiębiorstw. Wśród osób, które skorzystały z pomocy jest trójka naszych bohaterów: właścicielka firmy dekarskiej, producent mleka i fotografka. Jak zgodnie przyznają, droga po dotacje była chwilami wyboista, jednak nie żałują, że ją przeszli.
Od dziennikarki do właścicielki firmy dekarskiej
Agnieszka Petrecka mieszka w Człuchowie, 14-tysięczniej gminie w województwie pomorskim. Przez kilkanaście lat była dziennikarką w lokalnej gazecie. Po urodzeniu dzieci pani Agnieszka nie mogła już wrócić do pracy redakcyjnej. Tyle że, jak słyszymy, człuchowski rynek to nie eldorado z ciekawymi ofertami i przyzwoitymi płacami.
- W naszej miejscowości trudno jest o dobrą pracę. Większość ofert to praca na etat za najniższą krajową lub praca "na czarno". Nie miałam szans na nic lepszego. Z kolei mój mąż przez dziesięć lat pracował w firmie dekarskiej, gdzie również zarabiał pensję minimalną – opowiada pani Agnieszka.
- Miałam tego dość. Powiedziałam mężowi: "załóżmy własną firmę, ty będziesz budował dachy, ja zajmę się papierkową robotą". Sami mieliśmy za mało oszczędności, aby móc cokolwiek rozpocząć. Wtedy zaczęłam szukać informacji o dotacjach – dodaje.
Pani Agnieszka mówi, że miała do wyboru dwie opcje: wsparcie z urzędu pracy lub dotację unijną. Ta druga ścieżka była bardziej skomplikowana pod kątem formalnym. Było więcej wniosków do wypełnienia, a do tego trzeba było jeździć na szkolenia do Gdańska, podczas których uczono przygotowywania biznesplanu. Nagrodą za ten trud była wypłata większych środków niż w urzędzie pracy oraz możliwość skorzystania z tzw. pomostowego.
- Było to coś w rodzaju stypendium dla osób, które dopiero zakładały biznes. Wiadomo, że na początku nie ma zbyt wielkich przychodów, a ZUS trzeba z czegoś opłacić. Moje pomostowe wynosiło 1 tys. zł, więc było akurat na składki do ZUS-u – wyjaśnia Agnieszka Petrecka.
Jak dodaje, po roku oczekiwania wniosek został zaakceptowany, a na konto przyszłej właścicielki firmy dekarskiej wpłynęło 20 tys. zł. - Dachu nie zrobi się bez rusztowania czy dobrych narzędzi. Dotacja akurat wystarczyła na start – podsumowuje nasza rozmówczyni.
Dziś firma działa dalej, choć przez kryzys wywołany pandemią niektóre zlecenia realizowane są wolniej. Pani Agnieszka tłumaczy, że część klientów przekłada prace, a do tego dokładniej ogląda każdą złotówkę, zanim ją wyda.
- W ogólnym rozrachunku pracy jest naprawdę dużo. Staramy się wykonywać dobrą jakościowo prace, bazujemy na poleceniach – słyszymy.
Tymczasem trwają negocjacje wokół nowego unijnego budżetu. Polska – przypomnijmy – nie zgadza się na uzależnienie wypłat środków od tzw. zasady praworządności. Według większości państw członkowskich, ta kwestia jednak nie podlega dyskusji. Opór Polski i Węgier może oznaczać problemy z wypłatą środków z nowego budżetu i problemy dla potencjalnych beneficjentów.
- Co o tym myślę? W przeszłości pisałam o ludziach, którzy byli w podobnej sytuacji, jak ja. Wiem, że żadna z tych osób nie założyłaby firmy bez dotacji. Nikogo nie byłoby na to stać. Nikt też nie odważyłby się zaciągać kredytu. To nie wszystko. Widzę szkołę mojego syna, ulicę, którą idzie na zajęcia, świetlicę, w której spędza czas po szkole. To wszystko powstało z dotacji unijnej – puentuje Agnieszka Petrecka.
"Ciężko inwestować z własnych"
Kazimierz Komar mieszka w niedużej miejscowości nieopodal Siedlec na Mazowszu. Od 2007 roku prowadzi gospodarstwo rolne, na którym m.in. produkuje mleko. Cały teren ma powierzchnię dwudziestu hektarów, stoją na nim dwa budynki gospodarcze. Pan Kazimierz hoduje ok. 40 krów.
Kilka lat temu mężczyzna wystąpił do lokalnej agencji rolnej z wnioskiem o dotację. Rolnik planował bowiem zakup sprzętu do produkcji mleka: zbiornika o pojemności 400 litrów i dojarki. Łączy koszt tych sprzętów wyniósł w dniu ich zakupu ok. 40 tys. zł. Pomoc obejmowała zwrot połowy kosztów.
- Pamiętam, że wszystko poszło bardzo sprawnie. Pomoc w przygotowaniu wniosku dostałem w ośrodku doradztwa. Oczywiście, sprzęt musiałem na początku sam zakupić. Po roku dostałem zwrot pieniędzy – tłumaczy pan Kazimierz.
Mężczyzna przyznaje, że dzięki nowej inwestycji mógł rozwinąć swoje gospodarstwo, a bez pieniędzy z Unii musiałby się zwrócić po pożyczkę do banku. Dziś – jak przyznaje – nie wyobraża sobie rozpoczęcia działalności bez dotacji.
- Rolnictwo to trudny biznes. Tym bardziej jeśli produkuje się mleko. Odbiorcy nie płacą dużo, więc ciężko jest inwestować z własnych środków. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś raptem zainwestował pół miliona złotych na budowę obory. Dotacja to jest jakaś pomoc. Gdyby jej nie było, to pewnie nie byłoby chętnych do tej działalności – uważa rolnik z Mazowsza.
"Każde wsparcie jest dobre"
Zaczęło się od robienia zdjęć amatorsko, dla przyjemności. Potem kilka osób zwróciło Aurelii Affene uwagę na to, że powinna zastanowić się nad przekuciem swojej pasji w biznes. Jednak wyniesienie zajęcia "po godzinach" do poziomu profesjonalnej działalności oznaczało, że trzeba zainwestować trochę pieniędzy.
- Lepszy sprzęt, obiektywy, oprogramowanie do obróbki zdjęć. Łącznie wyszło mi, że potrzebuję 40 tys. zł. Czy to dużo? Dla osoby, która zaczyna, na pewno. Dla kogoś, kto już działa na rynku i ma doświadczenie, nie. Jednak każde wsparcie jest dobre - tłumaczy pani Aurelia.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że cała procedura ubiegania się o wniosek ją przerosła. Wypłata środków nastąpiła dopiero po roku. Do tego wszystkie dokumenty trzeba było złożyć osobiście. W dokumentach trzeba było zadeklarować ceny sprzętów. Tymczasem wskazane ceny, jak wyjaśnia pani Aurelia, zdążyły się zmienić, a część sprzętów zniknęła z rynku.
- Inne mankamenty? Rozmowy z urzędnikami, szkolenia, biznesplany. Wszystko to było mozolne, niepewne. Jednak z perspektywy czasu uważam, że było warto – wyjaśnia pani Aurelia.
Właścicielka firmy fotograficznej przyznaje, że próbuje teraz skupiać się na rozwoju swojego biznesu, który nieco spowolnił z powodu pandemii. Aurelia Affene nie wyklucza nawet, że zmieni swoją działalność albo rozkręci nową, ponieważ w czasie kryzysu zapotrzebowanie na usługi profesjonalnych fotografów zmalało. Kobieta zauważa też to, co dzieje się wokół Polski.
- Wie pan, ja stronię od polityki. Ale słyszę o tej całej dyskusji o wecie dla budżetu. Mamy kryzys i uważam, że nie stać nas na oddalanie się od Unii. Jest to obieranie ludziom szansy na rozwój. Tym bardziej, że państwo nie daje niczego w zamian – podkreśla Aurelia Affene.