Po siedmiu tygodniach wojny w Ukrainie bilans ofiar i zniszczeń jest tragiczny. W wyniku ataku Rosji i szybkiej odpowiedzi Zachodu w postaci sankcji rykoszetem oberwała moskiewska giełda.
Paniczna wyprzedaż akcji przez inwestorów, którzy chcieli ratować swoje pieniądze, doprowadziła do spadku notowań głównego indeksu giełdowego MOEX sięgającego nawet 50 proc. Załamanie mogło być głębsze, gdyby nie wstrzymanie handlu przez władze moskiewskiej giełdy.
W trakcie miesięcznej blokady giełdy można była obserwować wyceny największych rosyjskich spółek notowanych np. w Londynie. Tam straty były na poziomie 90 proc.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Równo po miesięcznej przerwie 25 marca giełda wróciła do żywych, choć w praktyce wygląda jak giełda-zombie, która jest sztucznie podtrzymywana przy życiu. Po niecałych trzech tygodniach jest w tym samym punkcie. Warto przy tym zaznaczyć, że aktualne regulacje i interwencje ze strony banku centralnego Rosji mają ograniczać możliwości spadków notowań.
Notowania głównego indeksu moskiewskiej giełdy z ostatnich 12 miesięcy
Moskiewska giełda w trybie wojennym
- Nie spodziewam się nowych, niestandardowych działań. Handel akcjami będzie odbywał się teraz w warunkach wojennych. Warszawska giełda w okresie międzywojennym także funkcjonowała. Będzie to jednak tylko taka namiastka giełdy: izolowanej i funkcjonującej w zupełnie wyjątkowych okolicznościach - komentuje sytuację Marek Dietl, prezes warszawskiej giełdy.
W rozmowie z money.pl zwraca uwagę na to, że "niszcząca polityka państwa może zabić w 24 godziny dobrze funkcjonujący rynek kapitałowy". Przewiduje, że jego odbudowa może zająć dziesięciolecia.
Prezes Dietl przypomina, że moskiewska giełda w ostatnich dziesięciu latach zrobiła ogromny progres. Teraz to wszystko się zawaliło.
- Po ludzku współczuję zarządzającym i nie mówię tego z przekąsem. Przez lata wykonali dobrą pracę. Nawet współpracowaliśmy i dzieliliśmy się wiedzą. Inwazja Rosji na Ukrainę to wszystko zniszczyła z dnia na dzień. Okazało się, że za warstwą tynku jest jeszcze całkiem spróchniała ściana w postaci systemu autorytarnego - wskazuje szef GPW.
Teraz o współpracy nie ma już mowy. Co więcej, warszawska giełda głosowała m.in. za wyrzuceniem rosyjskiej giełdy z europejskiej federacji giełd.
Prezes pytany o to, co zrobiłby na miejscu władz rosyjskiej giełdy na początku inwazji, przyznaje, że zawieszenie handlu akcjami było jedyną możliwą decyzją. Zauważa, że to był cios głównie w drobnych inwestorów z Rosji i innych krajów. Mniej dostało się oligarchom czy samym spółkom notowanym na giełdzie. Główni akcjonariusze i tak nie zamierzali sprzedawać swoich udziałów.
Polska giełda zyska na problemach konkurenta?
Ze względu na wielkie światowe koncerny z Rosji inwestorzy przed wojną bardzo interesowali się tamtejszą giełdą. Często kosztem np. warszawskiego parkietu. GPW liczy na to, że skorzysta z przepływu kapitału.
- GPW jest rozwiniętym rynkiem i na tle rosyjskiej giełdy wypada jako bardzo wiarygodny partner. Dobrze widać różnice instytucjonalne między Rosją i Polską. Na mapie inwestycyjnej świata było zachłyśnięcie się Rosją i możliwością robienia tam bardzo dużych biznesów. Teraz następuje refleksja, która dla nas jest bardzo korzystna - przyznaje Marek Dietl.
Prezes GPW podkreśla, że z różnych indeksów powypadały rosyjskie spółki i sama giełda moskiewska. Inwestorzy, którzy opierają inwestycje na portfelach indeksów i lokują kapitał w Europie Wschodniej czy Środkowo-Wschodniej, w tej chwili głównie idą w kierunku Warszawy.
Zastrzega jednak, że nie jest to kapitał, który nagle teraz do nas przepłynie ze wschodu. Dotyczy to nowych środków, bo tych wcześniej ulokowanych w Rosji już w większości nie ma.