Scenariusz wyglądał dokładnie tak, jak w dziesiątkach spraw, o których w money.pl wielokrotnie pisaliśmy. Do starszej pani z podszczecińskich Polic zadzwonił ktoś, kto podał się za jej wnuczkę. Osoba ta przekonywała, że wnuczka spowodowała wypadek i musi wpłacić 120 tys. zł kaucji, by uniknąć aresztu. Sprawę opisuje szczecińska "Gazeta Wyborcza".
Przestraszona starsza pani spakowała pieniądze do foliowej reklamówki i przekazała taksówkarzowi, który podjechał pod jej dom. Samochód został zamówiony przez "wnuczkę". Kierowca nie był w żaden sposób włączony w działania oszustów. Nie zdziwiło go nietypowe zlecenie, polegające na przewiezieniu reklamówki, bo jak powiedział później, miewał już podobne nieoczywiste zamówienia.
Coś tknęło go dopiero na chwilę przed przekazaniem pieniędzy odbiorcy. Zajrzał do reklamówki i zaniepokoił go widok setek banknotów. Było już za późno, by zadzwonić na policję i podzielić się wątpliwościami, gdyż do samochodu podeszli odbiorcy.
Wtedy taksówkarz zadzwonił na numer alarmowy policji o wszystkim informując. Nieco wcześniej starszej pani udało się dodzwonić do wnuczki, od której dowiedziała się, że nie brała udziału w żadnym wypadku.
Oszuści jednak nie odpuszczali. Nie wiedząc o tym, że starsza pani wiedziała już, że padła ofiara oszustwa, zadzwonili do niej ponownie prosząc o jeszcze więcej pieniędzy. Policjanci mieli nadzieję, że uda im się zatrzymać oszustów na gorącym uczynku, podczas przyjmowania kolejnej torby z pieniędzmi. Nadzieje okazały się płonne. Oszuści nie stawili się na umówione spotkanie. Numer telefonu, z którego dzwonili, był już wtedy nieaktywny.
Na szczęście zdarzają się też historie z happy endem, gdy udaje się powstrzymać oszustwo. W Warszawie kierownik oddziału banku zaniepokoił się, gdy nieznany mu mężczyzna przyszedł z upoważnieniem wystawionym przez starszego pana, wieloletniego klienta tej placówki. Grając na czas, skontaktował się ze swoim klientem. Ten był wstrząśnięty, gdy dowiedział się, że "opiekun" chciał wypłacić z jego konta 400 tys. zł.