Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Być może czytaliście Państwo, że rząd oficjalnie przyznał się do klęski programu 500 plus. "Katastrofa 500 plus. Urodzeń nie przybywa, za to rośnie skrajna bieda" - możemy przeczytać na stronach "Rzeczpospolitej". "Po raz pierwszy w oficjalnym dokumencie rząd przyznał, że program, który od stycznia nosi nazwę Rodzina 800 plus, poniósł klęskę w dziedzinie demografii" - czytamy dalej. To bardzo mocne słowa, nie tylko w kontekście tego, co w ostatnich latach ma wpływ na demografię, ale również tego, co możemy przeczytać w samym opracowaniu.
Informacje odnoszące się do rzekomej "klęski rządowego programu" (to z kolei tytuł z "Do Rzeczy"), które przemknęły przez media, pierwotnie zostały zaczerpnięte z dokumentu "Sprawozdanie Rady Ministrów z realizacji ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci w 2023 roku". W analizie możemy dowiedzieć się między innymi na temat wpływu 500 plus na wspomnianą dzietność, czy też ubóstwo, zwłaszcza ubóstwo dzieci.
800 plus w liczbach
W 2023 roku złożono 5,3 mln wniosków o wsparcie w ramach rządowego programu. Zostało ono przyznane 8,1 mln dzieciom. Przeciętna liczba osób w wieku do 17. roku życia, które otrzymywały pieniądze, wyniosła 6,9 mln. Program kosztował ponad 41 mld zł. To naprawdę sporo. Mimo wydania takich pieniędzy wskaźnik skrajnego ubóstwa w 2023 roku wyniósł - uśredniając - 6,6 proc. Więcej o jedną dziesiątą punktu procentowego niż w 2015, a więc rok przed wprowadzeniem rozwiązania. Czy to zamyka dyskusję? Cóż - absolutnie nie. I to z kilku powodów. Ale o nich za chwilę.
Na razie powiedzmy, czym jest skrajne ubóstwo. Jest to miara najbardziej dojmującej biedy. Próg skrajnego ubóstwa wyznacza Instytut Pracy i Spraw Socjalnych. Dla jednoosobowego gospodarstwa domowego w 2023 roku wynosiło ono nieco ponad 900 zł miesięcznie na osobę. Dla czteroosobowego gospodarstwa z dwójką dzieci - nieco ponad 600 zł na osobę. Konsumpcja poniżej tej kwoty oznacza zagrożenie zdrowia i potencjalnie również życia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
800 plus a ubóstwo
Powyżej zacytowałem dane na temat skrajnej biedy dla całego społeczeństwa. Ale choć transfery pieniężne rzeczywiście mogą zmniejszać odsetek ubogich w całym kraju, to jego skutki - z oczywistych względów - najbardziej powinny być widoczne w tych gospodarstwach domowy, które otrzymują świadczenie. I w przypadku 500 plus widoczny jest efekt "tarczy" chroniący dzieci przed skrajną biedą (to przecież one otrzymywały pieniądze).
Otóż po wprowadzeniu 500 plus odsetek dzieci skrajnie ubogich nie przebił ani razu 8 proc. Przed wprowadzeniem z kolei - przynajmniej dla szeregu czasowego od 2011 roku, który prezentuje w swoim opracowaniu rząd - nie spadł poniżej 9 proc. Zresztą spadek ubóstwa skrajnego wśród dzieci po wprowadzeniu programu (kwiecień 2016 roku) jest bardziej niż wyraźny: od 2015 do 2017 najbardziej dojmująca bieda została zredukowana o niemal połowę. Następnie jednak nieco wzrosła. Sam dokument stwierdza, że największa redukcja biedy nastąpiła wśród rodzin z co najmniej trójką dzieci.
Czy więc rzeczywiście program nie chronił przed biedą? Tak, ale nie tak bardzo, jakby mógł.
Po pierwsze, gdyby nie było 500 plus, ubóstwo wzrosłoby znacznie bardziej. Biednych dzieci mogłoby być jednak mniej, gdyby... program był waloryzowany. O tym zresztą w wydanym na początku tego tygodnia raporcie pisał ekspert w dziedzinie ubóstwa prof. Ryszard Szarfenberg. Wraz z kryzysem inflacyjnym nasze pieniądze trafiły na wartości. Aby zachować siłę nabywczą 500 zł z roku 2016, w 2023 wsparcie powinno wynieść 700 zł. Gdyby tak się stało, środki znacznie lepiej chroniłyby przed skrajną biedą. Problemem więc było nie samo działanie programu, tylko to, że stracił on swoją moc z uwagi na jego osłabienie przez inflację oraz brak zaszytego mechanizmu waloryzacji.
Przyjrzyjmy się teraz demografii. Po pierwsze spadająca liczba urodzeń jest spowodowana w dużej mierze tym, że zmniejsza się liczba kobiet w wielu rozrodczym. Kolejne roczniki wyżu demograficznego opuszczają czasowe okienko, w którym mogą mieć dzieci. A kolejne roczniki 20-latek są coraz mniej liczne. Liczba kobiet w wieku rozrodczym w 2002 roku wynosiła 10 mln, w 2023 roku było to już 8,6 mln.
Jeśli chodzi o prodemograficzne działanie 500 plus, istotna jest więc dzietność. Mówiąc w skrócie - chodzi o to, ile dzieci rodzi przeciętnie kobieta. Ten wskaźnik spada w Polsce od końcówki lat 80. (fenomen jest w zasadzie widoczny na całym świecie), z małymi wyjątkami. Jednym z nich było... wprowadzenie programu wsparcia dla rodzin. Obecnie jednak współczynnik dzietności wynosi fatalnie niskie 1,16. Oznacza to, że na 100 kobiet rodzi się 116 dzieci. To jeden z najniższych wyników na świecie.
Zacytujmy obszerniejszy fragment z analizy:
W Ocenie Skutków Regulacji do ustawy wprowadzającej program "Rodzina 500+" założono, że poprawa sytuacji materialnej rodzin z dziećmi za sprawą świadczenia wychowawczego spowoduje, że w dziesięciu następnych latach dzietność wzrośnie na tyle, że zrealizuje się najwyższy scenariusz dzietności przedstawiony w opracowanej w 2013 roku "Prognozie Demograficznej GUS". Miał on zastąpić wariant średni, wskazywany przez autorów Prognozy jako najbardziej prawdopodobny. W założeniu zatem dzięki nowemu świadczeniu w latach 2016-2026 miało urodzić się ponad 400 tys. dzieci więcej, rocznie około 30-40 tys. Taki wzrost w rzeczywistości nie nastąpił. Uwzględniając dane o urodzeniach dostępne za lata do 2023 włącznie, można stwierdzić, że liczba urodzeń w ciągu siedmiu lat (2017-2023) po wprowadzeniu świadczenia wychowawczego - 2 429,3 mln - znacznie przewyższa liczbę założoną w scenariuszu średnim Prognozy Demograficznej (2360,6 mln) i bliższa jest liczbie założonej w wariancie wysokim (2457,1 mln), a w latach 2017-2018 urodziło się odpowiednio 56,1 i 43,2 tys. dzieci więcej niż zakładano w wariancie bardzo wysokim.
Oznacza to, że program przynajmniej przez pierwsze lata funkcjonowania... spełnił funkcję prodemograficzną. Chociaż - jak zauważają autorzy rządowej analizy - dzietność w latach tuż po stworzeniu prognozy przez GUS była nieco większa, niż przewidywał "środkowy" scenariusz Urzędu.
Autorzy analizy zauważają, że pewien efekt programu utrzymywał się aż do 2020 roku, czyli do początku pandemii. A w krajach rozwiniętych kryzysy gospodarcze i społeczne oznaczają zahamowanie dzietności. W niepewnych ekonomicznie czasach odkładamy decyzję o posiadaniu potomstwa. Dla niektórych jest to odłożenie jej na wieczne "nigdy", ponieważ można stracić okienko, kiedy rodzenie dzieci jest w ogóle możliwe.
Po pandemii z kolei przyszła wojna, a po wojnie inflacja, której nie widzieliśmy od 30 lat. To wszystko przełożyło się zarówno na niższą dzietność, jak i na wzrastające ubóstwo. 500 plus miało szansę nieco przyhamować wspomniane zjawiska (spadek dzietności i wzrost ubóstwa), jednak z uwagi na wspomniany brak waloryzacji jego funkcja ochronna została osłabiona. Nie jest więc tak, że program okazał się wielką katastrofą.
Powiedziawszy to wszystko, należy jednak zauważyć kilka rzeczy. Nie bądźmy dziećmi - 500 plus nie był ani dobrze przemyślanym programem prodemograficznym, ani dobrze przemyślanym programem ograniczającym ubóstwo. Przyniósł i jedno i drugie (oraz wiele innych pozytywnych skutków, w tym zwiększył tempo wzrostu PKB) niejako przypadkiem. Nie czarujmy się, że legislatorzy wykonali niebywałą robotę analityczną, która wskazywałaby, że flagowy program PiS zwiększy dzietność akurat o konkretne wartości. Nie byłbym zdziwiony, gdyby benchmark w postaci wspomnianych scenariuszy demograficznych z GUS po prostu się "napatoczył" i został wpisany do Skutków oceny regulacji.
Ważne jest jednak, żeby pamiętać, że program zmienił sytuację materialną milionów ludzi. I pokazał, że politykami można w szybkim czasie tworzyć lepsze życie dla całych rzesz ludzi.
Jeśli natomiast chodzi o sytuację demograficzną, to tu sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Poza kwestiami materialnymi na tę materię oddziałują również zmiany kulturowe. Nie da się ustanowić zastępowalności pokoleń (dzietność na poziomie 2,1, czyli sytuacja gdzie 100 kobiet rodzi 210 dzieci) po prostu dosypując pieniędzy do budżetów domowych. Możliwe jest, że w ogóle nie uda się jej ustanowić. Żadnemu rozwiniętemu krajowi, z wyjątkiem Izraela, nie udało się tego osiągnąć od dekad. Możemy co najwyżej łagodzić skutki dokonującej się globalnie zmiany. Ale to łagodzenie dokona się wtedy, kiedy będziemy mieli dobrze zmapowany problem. Wydaje się, że niewielu polityków ma taką świadomość.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"