Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
GUS poinformował, że tak zwany współczynnik dzietności (total fertility rate - TFR) w Polsce w 2023 r. wyniósł zaledwie 1,16. Oznacza to, że na 100 kobiet w wieku rozrodczym (15-49) rodziło się 116 dzieci. Wskaźnik oczywiście odnosi się do konkretnego roku, dla którego jest liczony.
Z tak zwaną zastępowalnością pokoleń mamy do czynienia przy współczynniku około 2,1. Jak nietrudno się domyślić, na 100 kobiet w wieku 15-49 lat powinno wtedy rodzić się 210 dzieci. Zastępowalność pokoleń oznacza, że w dłuższej perspektywie liczebność społeczeństwa ani nie wzrasta, ani nie maleje. Warto dodać, że ostatni raz ze współczynnikiem na tym poziomie mieliśmy do czynienia pod koniec lat 80.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Polska na samym dnie
A jak wygląda nasza sytuacja w porównaniu do innych krajów? Nie za dobrze. Jeśli zajrzymy do danych World Factbook CIA, to okaże się, że plasujemy się na 217. miejscu spośród 227 krajów, które zestawia agencja. Organizacja jednak informuje o wartości TFR dla naszego kraju na poziomie 1,32. Odbiega ona od wcześniej przytoczonych danych GUS-u. To mało prawdopodobne, żeby CIA miała lepsze dane niż Główny Urząd Statystyczny.
Faktem jest, że według zestawienia CIA najniższą dzietnością cechował się Tajwan. Współczynnik wynosił dla niego 1,11. Jeśli mielibyśmy lokować Polskę według wartości podanej ostatnio przez nasz GUS, to znaleźlibyśmy się na... 3. miejscu od końca pod względem wspomnianego współczynnika. Poza Tajwanem gorzej z dzietnością byłoby jeszcze w Korei Południowej.
Bardziej kompatybilnymi danymi z informacjami GUS dysponuje Eurostat. W przypadku zestawienia europejskiego urzędu statystycznego plasowalibyśmy się na 5. miejscu od końca pod względem dzietności. Najświeższe dane Eurostatu pochodzą z 2022 r. Jeżeli wzięto by pod uwagę dane TFR z 2023 r., to okazałoby się, że niższą dzietnością cechowałaby się jedynie Malta (oczywiście nie wiadomo, czy dane za 2023 r. nie zanurkowały również w innych krajach).
Skąd taki zjazd? Zacznijmy od tego, że niska dzietność nie jest zjawiskiem typowo polskim (choć od kilku lat typowo polskie są bardzo niskie odczyty tego wskaźnika). TFR spada od dekad na całym świecie. Według danych cytowanych przez Bank Światowy uśredniony współczynnik dzietności dla krajów zrzeszonych w OECD w 1960 r. wynosił 3,3. Inaczej mówiąc, 100 kobiet w wieku rozrodczym rodziło 330 dzieci. W 2022 r. wynosił on 1,6. Przypomnijmy, że OECD zrzesza 38 najbardziej rozwiniętych gospodarek świata. Dla całego świata z kolei w 1960 r. współczynnik dzietności wynosił 4,7, a w 2022 - 2,3.
Mniej dzieci w bogatszych krajach
Prawdopodobnie już widzicie Państwo zależność. Im bogatszy jest kraj, im wyżej rozwinięty, tym - statystycznie - niższa dzietność. Oczywiście mówimy o korelacji; nie oznacza to, że kraje o najniższej dzietności są dokładnie tymi, które są najbardziej rozwinięte. Z drugiej strony kraje o dzietności najwyższej (obecnie: Niger, Angola, czy Kongo) to państwa bardzo biedne.
Dlaczego w Polsce z tą dzietnością jest aż tak źle? Cóż, mówiąc uczciwie, tak naprawdę trudno powiedzieć. Wiemy, że w przypadku krajów wysoko rozwiniętych (a takim jest Polska) dzietność spada w momentach gospodarczej niepewności. Ostatnie lata to czas kolejno: pandemii, wojny za naszymi granicami oraz bardzo wysokiej inflacji. Prawdopodobnie to nałożenie się tych czynników spowodowało, że Polki są coraz mniej chętne macierzyństwu.
Można jednak powiedzieć, że zarówno pandemia, jak i inflacja były zjawiskami, z którymi zmagało się wiele krajów naszego regionu. W przypadku Polski polikryzys został jednak wzmocniony przez wspomnianą wojnę i to, że byliśmy (i jesteśmy!) krajem przyfrontowym.
Mogłoby się wydawać, że wraz ze spadkiem inflacji i wzrostem pensji (a te w ostatnich miesiącach realnie rosną najszybciej w ostatnim 30-leciu) współczynnik dzietności powinien zacząć się odbijać. Tak się jednak nie dzieje. A przynajmniej nie działo się w 2023 r. Może to wynikać z kilku kwestii.
Po pierwsze dzieci, które rodziły się w 2023 r., poczęto w czasach wysokich odczytów inflacji. Te, które przychodziły na świat w styczniu, zostały poczęte, kiedy roczne odczyty sięgały ponad 12 proc., a te, które rodziły się w grudniu - kiedy wskaźnik sięgał 16 proc.!
Warto tu jednak zauważyć, że już od marca-kwietnia 2023 r. ceny w Polsce przestały rosnąć. Odczyty roczne są natomiast pewnym statystycznym glitchem-usterką. Jednak nie ma tu miejsca, żeby się rozwodzić nad tą kwestią. Wystarczy powiedzieć, że odczyt inflacyjny rok do roku może wynosić kilkanaście proc. (bo jest liczony rok do roku), kiedy realnie ceny stoją w miejscu od kilku miesięcy.
Po drugie zjawisko inflacji i kłopotów gospodarczych dłużej trwa w naszych głowach niż w realnym świecie. Możecie Państwo się o tym przekonać, czytając komentarze pod tym tekstem - chociaż wzrost cen towarów i usług gwałtownie spowolnił, a nasze pensje naprawę szybko rosną, znaczna część z nas jest przekonana, że tak się nie dzieje. I o wiele lepszym wyjaśnieniem tego zjawiska są nasze niedoskonałości poznawcze niż to, że GUS fałszuje dane. Po trzecie w końcu gwałtowny wzrost dochodów to domena 2024 r. Możliwe, że delikatne odbicie wskaźnika dzietności będziemy widzieć w odczytach za rok obecny oraz przyszły.
Mniej kobiet chce mieć dzieci
Ale wcale nie musi tak się stać. Dlaczego? Ponieważ niska dzietność ma tendencję do samonapędzania się. Kultura z mniejszą liczbą dzieci sama z siebie powoduje, że mniej kobiet jest zainteresowanych posiadaniem dzieci. Natomiast te, które chcą je mieć, odkładają decyzje o macierzyństwie, a te, które mają jedno, nie decydują się na kolejne.
Widać to w badaniach - rośnie liczba kobiet, które w ogóle nie chcą potomstwa (choć wciąż stanowią dużą mniejszość), jak również liczba tych, które mają jedno dziecko i nie na tej liczbie chcą poprzestać. Widać również rosnący średni wiek matek, które na świat wydają pierwszą latorośl. Według Eurostatu - w Polsce w 2022 r. wynosił on 28,2 lata. A jeszcze w 2013 r. było to 26,7 lat.
Część osób może uważać, że niska dzietność może brać się choćby z kiepskiej dostępności mieszkań. Ta jednak w Polsce, wbrew pozorom, nie jest wcale tak zła w porównaniu z innymi krajami regionu i Unii Europejskiej, które mają TFR wyższy niż Polska.
Zwiększenie dostępności gruntów. Nowy pomysł rządu
Dlaczego niska dzietność jest niekorzystna? Tak niski wskaźnik jak w Polsce oznacza, że jesteśmy niemal skazani na powolne kurczenie się społeczeństwa. Oraz na jego starzenie się. W najbliższych dekadach nie ma szans na załatanie wyrw demograficznych, które już powstały. Dramatycznie niska dzietność dzisiaj oznacza, że za 20-30 lat będzie znacznie mniej kobiet, które będą mogły rodzić.
Starzejące się społeczeństwo oznacza z kolei kłopoty systemu emerytalnego, większe zapotrzebowanie na usługi medyczne i mniejszą tak zwaną demograficzną premię w generowaniu PKB. Jest to o tyle kłopotliwe, że wyższe PKB będzie potrzebne do wzmacniania instytucji opieki nad osobami starszymi, których w społeczeństwie będzie coraz większy odsetek (ponieważ młodsze roczniki są coraz mniej liczne). Ekonomiści mówią również o utracie potencjału innowacyjnego. Wynika to z faktu, że osoby starsze są bardziej konserwatywne poznawczo.
Jak wspomniałem na początku, to wszystko nie oznacza "demograficznej katastrofy". Jest jednak sporym wyzwaniem, przed którym stoją politycy. Pozwolę sobie jednak na pewien cynizm - nie chodzi o polityków dzisiaj urzędujących. Prawdopodobnie inteligentniejsi z nich rozumieją sporą część wyzwań, przed którymi stanie Polska za 20-30 lat. Ale nie oni będą wtedy rządzić...
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"