Zamiast mieczem Henry Cavill, który gra Geralta, wymachuje kijem. Zamiast części animacji jest green screen, co wpływa na odbiór produkcji. Dla tłumacza nie ma to jednak żadnego znaczenia, trzeba po prostu robić swoje.
- "Wiedźmin" dla Netfliksa to produkcja priorytetowa, tłumaczony jest w czasie produkcji. Nie pracuje się na materiałach finalnych. W innych produkcjach zdarzało się, że nie ma części dialogów i na czarnej planszy na dole pojawiał się napis: "X i Y patrzą na obraz na ścianie", a treść obrazu była istotna fabularnie. Takie sytuacje wydłużają proces tłumaczenia - opowiada Żywko, który od 20 lat tłumaczy gry wideo, a od kilkunastu filmy i seriale. Najczęściej odpowiedzialny jest za szeptankę, czyli przygotowuje tekst źródłowy dla lektora.
Czytamy szybciej i więcej
W Polsce są trzy główne rodzaje tłumaczeń: wspomniana szeptanka, dubbing, gdzie każdy głos należy do innego aktora (jest to najdroższe rozwiązanie) oraz napisy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W każdym wierszu jest maksymalna liczba znaków, która określa naszą prędkość czytania. I pokazuje, jak zmienia się podejście odbiorców. Gdy przechodziłem pierwsze szkolenie, to uczono mnie, że polski widz czyta ok. 15 znaków na sekundę. Obecnie w Netfliksie to 20 znaków. A to oznacza, że Polacy czytają więcej i szybciej. Dla nas to spore ułatwienie, bo problem z napisami jest taki, że mocno skraca się oryginał - twierdzi Żywko.
To niejedyne wytyczne najpopularniejszej w Polsce platformy streamingowej. Te określane są w specjalnych glosariuszach, których muszą trzymać się wszystkie osoby pracujące nad daną wersją językową. Dotyczy to m.in. wulgaryzmów oraz podejścia do środowiska LGBT.
- W telewizji naziemnej są ograniczenia związane z wulgaryzmami, gdyż KRRiT nakłada kary, jeśli film leci w dziennym paśmie. O tym jest znakomity skecz Macieja Stuhra, gdzie powtarza "terefere! ty też terefere!". Netflix zastrzega, żeby nie łagodzić wulgaryzmów, zostanie to uznane za błąd. Angielskie "f**k" jest wszechstronne, ale nie można każdego tłumaczyć jako "k**wa". Wachlarz polskich wulgaryzmów jest większy i osoba oceniająca tłumaczenie musi mieć wyczucie kontekstu - podkreśla tłumacz.
O stworzenie napisów dla Netfliksa toczą się najcięższe boje wśród tłumaczy. Serwis przez całą dobę wrzuca oferty na swoją platformę online. Kto pierwszy zaznaczy daną produkcję, ten będzie przy niej pracować. Żywko przez ostatnie 1,5 roku udało się to dwa razy. Netflix najczęściej korzysta jednak z podwykonawców, którzy zlecają znalezienie tłumacza studiom.
W kontekście tematów LGBT zwraca się uwagę m.in. na płeć. - W jednej produkcji rozrywkowej doprowadziłem do zmiany ścieżki dźwiękowej oryginału. Zwróciłem uwagę, że do transpłciowej postaci zwracano się nieprawidłowym zaimkiem. Ten fragment nagrano ponownie, żeby dostosować zaimki do identyfikacji osoby na ekranie - wspomina Żywko.
Stawki? Identyczne jak kilkanaście lat temu
Tłumacze nie odmierzają czasu pracy poruszającymi się wskazówkami zegara. Tutaj liczy się minuty przygotowywanej produkcji. W pierwszej połowie roku Żywko przetłumaczył łącznie 73 filmy oraz odcinki seriali, co dało 3,8 tys. minut.
- Stawki wynoszą od 5 zł produkcji za minutę do 180 zł za 10 minut, czyli akt. Kiedy zaczynałem pracę w branży, to była określona stawka za akt. Odcinek amerykańskiego serialu miał 42-43 minuty, więc dostawało się pieniądze za pięć aktów, bo każdy rozpoczęty liczył się jako pełny. Potem część klientów próbowała to redukować, wprowadzając akty specjalne. Jeśli ostatni miał mniej niż 2,5 minuty, to nie dostawało się za nie pieniędzy. Potem wprowadzono rozliczenia minutowe - jeśli ostatnia minuta ma mniej niż 30 s również nie otrzymuje się pieniędzy - wyjaśnia autor przekładów.
Siła nabywcza mojej pracy drastycznie spadła. Nie było w branży podwyżek od 2008 r. Chociaż za "Doktora House’a" przez kilka lat otrzymywałem tantiemy uzależnione od liczby emisji. Wynikało to z tego, że jedna stacja sprzedała prawa do serialu drugiej - opowiada Żywko.
To jednak nie jest reguła. Inny z polskich tłumaczy pracował nad serialami Marvela dla Netfliksa, ale te przejął Disney+. Autor pisał szeptanki do 2/3 odcinków. Za zmianę platformy streamingowej nie dostanie ani grosza. Nie ma go też w napisach końcowych, chociaż są twórcy napisów. Ale nie tekstu źródłowego dla lektora.
Dubbingowcy ze związkiem zawodowym
Wspomniane 180 zł to stawka wyjątkowa za pilne zlecenie. W tym momencie standardowa stawka w studiach, dla których pracuje nasz rozmówca, wynosi 7 zł na minutę produkcji.
Jeden z filmów robiłem za 5 zł, bo bardzo mi na nim zależało. Przy każdym zleceniu mamy z tyłu głowy, że "jeśli ja tego nie wezmę, dadzą to komuś innemu, przecież nie ma takiego tłumaczenia, którego nie zrobi skończona liczba studentów". To oczywiście fałszywe założenie, ale zrozumienie, że musisz być bardziej selektywny w doborze zleceń i partnerów, wymaga czasu i praktyki - zdradza nasz rozmówca. - Stawka zasadniczo zależy od tego, ile jest skłonny dać klient i ile jest skłonny zaakceptować tłumacz - dodaje.
Chociaż pojawił się sprzeciw względem niskich stawek. - Koledzy od dubbingu założyli nawet związek zawodowy (skupiający nie tylko dialogistów, ale też aktorów i realizatorów), gdzie jednym z postulatów jest urealnienie stawek, które przez długie lata były w stagnacji - wyjaśnia Żywko.
Trzeba się dopasować
Żywko karierę zaczynał od serialu "Doktor House" i jak sam mówi, nie był na to przygotowany i "dał sporo radości" konsultantom medycznym odpowiadającym za kwestie merytoryczne. To było jednak doświadczenie, które wykorzystał w kolejnych latach.
- Staram się uzyskać informację, kto będzie czytał produkcję, nad którą pracuję. Jeśli to osoba, z którą wcześniej współpracowałem, to dostosowuje się do niej. Przy "Doktorze Housie" działałem z Radosławem Popłonikowskim. Przykład lektora mającego określone wymagania jest Jacek Brzostyński. Lubi, żeby zdanie pytające zaczynało się od partykuły, wtedy na samym początku wie, że to zdanie pytające i może zrobić odpowiednią intonację, nie patrzy na koniec często długiego zdania - opowiada.
Jego zdaniem wszystko jest w stanie przeczytać Filip Kosior, który pracował dla Amazon Prime przy okazji serialu "Wspaniała pani Maisel". Tam tekstu jest sporo.
Wiele osób było pod wrażeniem, ile potrafi przeczytać tekstu bez brania oddechu. Współpracując z lektorami, wiemy, przy jakiej ilości tekstu są w stanie się wyrobić - uważa Żywko. Jego zdaniem najtrudniejsze zadanie stoi przed osobami pracującymi przy dubbingach. - Nie wystarczy przetłumaczyć oryginału, widz musi uwierzyć, że postać na ekranie wymawia polskie słowa. Kiedy w oryginale jest "o" to przy przekładzie nie może być "i", gdyż wtedy jest zupełnie inny układ ust - opowiada.
Przy pracy nad "Wiedźminem" i animowaną "Zmorą wilka" Żywko konsultował się z tłumaczem odpowiedzialnym za dubbing. Żeby zachować spójność nazewnictwa. A tłumaczone przez siebie produkcje ogląda trzy razy - najpierw do zrobienia notatek, żeby dowiedzieć się, o czym jest, następnie tłumaczenie i na koniec sprawdzenie czy wszystko gra.
W grach płacą za słowa
Jeśli ktoś grał na komputerze czy konsoli w pierwszego "Wiedźmina", "Neverwinter Nights 2", "Warcraft 3: Frozen Throne", "Gothic 2" i "Gothic 3", "Dreamfall" czy "Morrowind", to spotkał się z twórczością Żywko. W branży gier wideo działa od 20 lat. Przetłumaczył ponad 100 tytułów, chociaż tylko nieliczne samodzielne.
Przy tłumaczeniu gier płaci się za liczbę słów. A tych standardowo po 100 i więcej tysięcy. Chociaż zdarzają się też produkcje z milionem słów. Nad tak dużymi dziełami nie pracuje zwykle jeden tłumacz. Stawki z tej gałęzi branży są jednak tajemnicą. Jak wygląda praca nad grami?
Zdarza się, że dostaję kod do wersji beta gry i od razu można wczuć się w jej atmosferę czy kontekst konkretnej sceny. Czy jest na to czas? Raz jest, raz go nie ma. Ogromną rolę w lokalizacji odgrywają testerzy, którzy sprawdzają, jak sytuacja wygląda w grze już po tłumaczeniu, lecz przed premierą. Wielu błędów lokalizacji dałoby się uniknąć, gdyby dano im więcej czasu. Z drugiej strony bez nich nawet najlepsi tłumacze mieliby więcej "skuch" w swoich produkcjach - zaznacza Żywko.
Niewidoczni tłumacze
Na tłumaczy niewielu zwraca uwagę, nawet sami zleceniodawcy. Ich nazwiska nie pojawiają się w napisach końcowych większości produkcji.
Moje nazwisko wymieniono przy pierwszej części gry "Wiedźmin", co nie zdarza się zbyt często. Tłumacze nie mają silnych związków zawodowych, żeby był to wymóg. W Polsce jest obowiązek prawny identyfikacji tłumacza polskiej wersji językowej, ale nikt do sądu nie pójdzie, bo potem nie dostanie zleceń. Są całe platformy streamingowe, które z programowo nie identyfikują tłumaczy - podkreśla.
A bez nich wielu Polaków nie mogłoby oglądać filmów i seriali. - Pozostaje satysfakcja, jak przy "The Northman" Eggersa, który był niedawno w kinach. Już podczas pracy byłem zachwycony tą produkcją i później poszedłem do kina zobaczyć ją w pełnej krasie - kończy Żywko.