Długie miesiące trwały negocjacje dotyczące amerykańskiej tarczy antykryzysowej. W końcu liczącą ok. 5,6 tys. stron ustawę udało się przyjąć w Kongresie i trafiła do podpisu prezydenta. A ten zaczął krytykować część jej postanowień i nie było pewności, czy podpisze ustawę. W dodatku udał się na wakacje na Florydę.
W zakresie wsparcia bezrobotnych ustawa przewiduje tygodniowe wsparcie dla bezrobotnych w kwocie 300 dol. oraz oraz 600 dol. jednorazowego wsparcia dla większości obywateli (wyłączeni mieli być tylko najbogatsi). Gdyby prezydent do końca roku nie podpisał ustawy, ludzie zostaliby bez pieniędzy. Za kilka dni wygasa kilka ważnych programów, m.in. dla bezrobotnych.
I to było realne niebezpieczeństwo. Jako oficjalny powód odmowy złożenia podpisu Trump wskazywał to, że tarcza jest niewystarczająco hojna. Jego zdaniem jednorazowy zasiłek powinien wynosić co najmniej 2 tys. To zaskakujący argument w ustach Trumpa, który do tej pory wcale nie był skłonny dorzucać najbiedniejszym.
Postawa prezydenta była zaskakująca o tyle, że w czasie prac nad ustawą nie zabierał w jej sprawie głosu. Nie apelował do kongresmenów (nawet z Partii Republikańskiej), nie prezentował swojego zdania (nawet na Twitterze, który urósł do rangi jego oficjalnego kanału komunikacji). Wygląda to tak, jakby dopiero na ostatniej prostej zapoznał się z ustawą.
Krytykowali go nie tylko opozycyjni Demokraci. Cytowany przez "GW" Republikański gubernator stanu Maryland Larry Hogan skomentował w telewizji ABC, że "ucierpią miliony Amerykanów”. A w CNN dodał, że "na wątpliwości był czas osiem miesięcy temu".
– Niech więc Trump podpisze tę ustawę, a potem może ją ewentualnie rozszerzać – mówił.
Czarny scenariusz jednak się nie ziści. Jak informuje PAP, prezydent podpisał pakiet, który powiązano w tym roku z ustawą budżetową, w swej posiadłości Mar-a-Lago na Florydzie, gdzie przebywa od środy. Tym samym amerykański rząd uniknie "shutdownu" (tymczasowe zamknięcie części federalnych instytucji).
Kadencja Donalda Trumpa zakończy się 20 stycznia.