Słowa te książę Abdulaziz bin Salman Al Saud, saudyjski minister energii, miał wypowiedzieć podczas ubiegłotygodniowej telekonferencji członków OPEC. Choć producenci ropy naftowej zrzeszeni w tej organizacji zgodzili się na ograniczenie produkcji do ustalonych limitów, to Irak, Rosja i Kazachstan tych ustaleń nie przestrzegają i wydobywają więcej - podaje WSJ.
Serwis przypomina, że Arabia Saudyjska już wcześniej decydowała się na wojny cenowe. W marcu 2020 roku, na początku pandemii COVID, zrobiła to w reakcji na brak zgody ze strony Rosji na zmniejszenie produkcji, za czym optowały inne kraje OPEC. By ukarać Rosję, wbrew rynkowej logice Rijad zwiększył wtedy wydobycie do rekordowych poziomów, a ceny ropy na światowych rynkach poszły mocno w dół. Na podobny krok Saudowie zdecydowali się w 1986 roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pójdą na wojnę cenową?
The Wall Street Journal wyjaśnia, że mimo rosnącego napięcia na Bliskim Wschodzie ceny ropy - jeśli chodzi o kilkumiesięczny trend - spadają. Za baryłkę ropy Crude trzeba obecnie płacić niecałe 74 dolary, a za WTI - nieco ponad 70. Tymczasem Arabia Saudyjska potrzebuje, by cena ta oscylowała co najmniej w okolicach 85 dolarów za baryłkę. Taka kwota pozwala bowiem Rijadowi zarobić dostatecznie dużo, by kraj ten mógł finansować swój ambitny plan transformacji gospodarczej - tłumaczą analitycy, na których powołuje się WSJ.
Skoro więc na razie ceny ropy są daleko od pułapu 85 dolarów, a dodatkowo niektóre kraje OPEC przekraczają limity produkcji i jeszcze pogarszają sprawę, Arabia Saudyjska mogłaby się również zdecydować na zwiększenie wydobycia, by zachować swoje udziały w rynku.
W czerwcu kraje OPEC ustaliły, że już w październiku zwiększą wydobycie. Ponieważ jednak sytuacja rynkowa na to nie pozwala, we wrześniu została podjęta decyzja, by utrzymać obecne limity do grudnia.
Sytuacja na Bliskim Wschodzie eskaluje. Co to oznacza dla ropy?
- Globalne rynki są dobrze zaopatrzone. Musiałoby dojść do zniszczenia regionalnych zapasów, by doszło do znaczącego wzrostu cen ropy - mówił w niedzielę w rozmowie z serwisem tygodnika Barron's Matt Gertken, główny strateg w BCA Research, firmie zajmującej się doradztwem rynkowym. W ten sposób komentował zabicie przez izraelskie wojska Hassana Nasrallaha, przywódcy libańskiego Hezbollahu, i wpływ tego wydarzenia na rynek ropy.
- Na tym etapie poważna reakcja rynku wymagałaby albo poważnego szoku podażowego w produkcji lub dystrybucji ropy naftowej, znacznego rozprzestrzenienia się wojny na główne obszary wydobycia ropy naftowej, albo poważnego wydarzenia militarno-politycznego, które doprowadziłoby do większej wojny konwencjonalnej, zagrażającej dostawom ropy naftowej - przekonywał.
Z kolei we wtorek Iran wystrzelił dziesiątki rakiet w stronę Izraela w odwecie za śmierć lidera Hezbollahu. Ajatollah Ali Chamenei zagroził "silniejszym i boleśniejszym" atakiem, a Izrael zapowiedział odwet. Ceny ropy poszły w górę, jednak reakcja rynków była nieznaczna - zwracał uwagę w rozmowie z money.pl Grzegorz Maziak, analityk i redaktor naczelny portalu e-Petrol.pl.
- To obala dotychczasowy mechanizm reakcji rynków. Mieliśmy chyba dużo czasu, aby przywyknąć do sytuacji zagrożenia wojną w tym rejonie - wyjaśnił. - Dopóki te działania nie spowodują ograniczeń w przepływie ropy, wydaje się ceny utrzymają swój poziom - dodał.
- Choć obecna sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie potencjalnie destabilizuje rynek ropy i sprzyja wzrostom, zła sytuacja gospodarcza w Chinach i spadek chińskiej produkcji przemysłowej w połączeniu z wysokim poziomem globalnych zapasów ropy i paliw sprzyjają niższym cenom ropy - komentował dla money.pl dr Kamil Lipiński, analityk Polskiego Instytutu Ekonomicznego.