To będzie kolejny trudny sezon dla właścicieli stoków narciarskich. Choć mimo rozwijającej się pandemii nikt nie straszy zamknięciem stoków, to przedsiębiorcy wolą dmuchać na zimne i wzorem poprzednich lat przygotowują się na ewentualne obostrzenia czy nowe wytyczne sanitarne.
- 19 listopada wraz z Głównym Inspektoratem Sanitarnym i Ministerstwem Rozwoju i Turystyki uzgodniliśmy wytyczne sanitarne dla branży narciarskiej. Myślę, że niedługo powinny się pojawić na stronach rządowych - poinformowała w rozmowie z money.pl Sylwia Groszek, rzecznik prasowy Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych.
Dostosowanie się do nich to oczywiście dodatkowe koszty, które muszą brać pod uwagę przedsiębiorcy. - Jeśli nie wymyślą nam nic nowego, to jesteśmy w gotowości. Mamy doświadczenie z poprzedniej zimy. Musimy sobie to wkalkulować w koszty - przyznaje w rozmowie z money.pl Andrzej Rogowski, właściciel stoku przy Ośrodku Narciarskim Tumlin Sport Ski.
O jakich kosztach mowa? Branża będzie musiała na to przeznaczyć grubo ponad pół miliona złotych.
- Reżimy są niemal identyczne jak w sezonie poprzednim. Możemy zatem przewidywać, jakie będą to koszty dla branży. Bazując na danych z roku poprzedniego, ośrodki należące do PSNiT na samo przygotowanie stacji do reżimu sanitarnego przeznaczyły 678,8 tys. zł - zaznacza Sylwia Groszek.
Na tym może się nie skończyć, bowiem jeśli rząd zdecydowałby się na ograniczenia wstępu do osób zaszczepionych, przedsiębiorcy będą musieli zaopatrzyć się np. w urządzenia do sczytywania certyfikatów COVID. Co prawda są aplikacje na telefon, które to umożliwiają, ale - jak usłyszeliśmy w branży - na mrozie komórki zawodzą i dlatego wzorem kolegów z Włoch czy Austrii właściciele stoków pewnie inwestowaliby w mocniejsze urządzenia.
Ceny prądu przygniatają
Również galopujące ceny energii i paliw dziurawią portfele właścicieli stoków. Choćby tylko z tego powodu praca ratraka na stoku, przy cenach oleju napędowego powyżej 6 zł na litr, będzie droższa niż w poprzednich latach.
- To bardzo duży problem. Ten wzrost cen jest mocno odczuwalny. Prąd drożeje, więc przygotowanie i obsługa stoku kosztuje coraz więcej. Armatki śnieżne, oświetlenie, orczyk. To rachunki z energetyki po 15 tys. zł, a przy tych cenach nawet 20 tys. zł i więcej - mówi Andrzej Rogowski, właściciel stoku z Tumlina.
Ile kosztuje samo naśnieżenie stoku? Wszystko zależy od jego wielkości. Jak szacuje przedstawicielka Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych, naśnieżenie tras narciarskich stanowi około połowy kosztów rozruchu stacji w okresie przełomu września i grudnia. - W wypadku dużej stacji to około 800-900 tys. zł, a przypadku średniej, rodzinnej stacji to w przybliżeniu 100-200 tys. zł - zaznacza Sylwia Groszek.
Istotne jest również położenie tras i pogoda. Kiedy temperatury są wysokie, trasy trzeba dośnieżać, podobnie jak wówczas, gdy nie ma opadów. - W Świętokrzyskiem wszystkie trasy są na okrągło naśnieżane, w górach może to robić rzadziej. Czasem nawet wystarczy raz, a przy dobrych warunkach śnieg się utrzyma - mówi właściciel stoku w Tumlinie. - U mnie przez pierwszy tydzień armatki muszą chodzić nieustannie. To potężne zużycie energii. Śnieg sami musimy naprodukować również w czasie sezonu - dodaje.
Jak przyznaje rzecznik PSNiT, te koszty odbiją się na przedsiębiorcach. - Na pewno rosnące ceny energii będą miały wpływ na koszt rozruchu i utrzymania ośrodka w takcie samego sezonu narciarskiego. Będzie miało to odzwierciedlenie w uzyskanym dochodzie. Już teraz przewidujemy spadek dochodu nawet o 10 proc. - szacuje.
Żeby pierwszy narciarz mógł zjechać
- Ośrodki rozpoczynają przygotowania już we wrześniu, żeby otworzyć się z początkiem grudnia bądź przed świętami - wyjaśnia wyjaśnia rzecznik PSNiT. - Koszty przygotowania, jakie ponosimy, zanim pierwszy narciarz zjedzie z góry na nartach lub desce, oscylują, w zależności od wielkości ośrodka, między 7 a 12 proc. przychodów - ocenia Sylwia Groszek.
Oprócz paliwa do ratraków oraz szkoleń oraz badań pracowników zapłacić trzeba za odbiory urządzeń przez Transportowy Dozór Techniczny, przeglądy floty ratraków, kupić części do przeglądów systemu naśnieżania (armatki, przepompownie, zbiorniki retencyjne).
A to nie wszystko. - Reszta to zakupy części do urządzeń transportu linowego (UTL), serwisy UTLi, serwisy systemów kontroli dostępu, abonamenty oraz licencje, opłaty urzędowe, bieżące naprawy awarii, remonty infrastruktury budowlanej, ochrona fizyczna, zakupy środków i dostosowanie do wymagań sanitarnych, zakupy gazu czy oleju opałowego - wylicza Sylwia Groszek.
Droższy karnet zjazdowy?
To wszystko odbije się na samych narciarzach. Wyższe koszty utrzymania stoków to droższy skipass. - Tak, to prawda: poza kosztami reżimów to właśnie wyższe ceny energii mają wpływ na podniesienie cen karnetów - potwierdza rzecznik Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych.
- Wszystko idzie w górę, ceny karnetów też będą musiały - nie ukrywa Andrzej Rogowski. Jak wskazuje, nie chodzi tylko rachunki, ale także ceny towarów i usług. Dlatego wprost przyznaje, że zima będzie droższa zarówno dla turystów, jak i dla przedsiębiorców.
- Proszę również pamiętać, że w poprzednim sezonie zaliczyliśmy spadek dochodów od 80 nawet do 95 proc. Niektóre stacje musiały renegocjować umowy kredytowe czy leasingowe, których zaległości będą musieli spłacić po sezonie zimowym - przypomina Sylwia Groszek.
Narciarze przyjadą?
- Armaty przygotowane, czekamy na sygnał od synoptyków, że będą ujemne temperatury. Jeśli tylko będzie większy mróz: -3, -4 st. C, to ruszamy z naśnieżaniem - zapowiada Andrzej Rogowski.
Niektóre ośrodki już to zrobiły. Od 23 listopada armatki działają na przykład w Czarnej Górze, o czym informował resort przez media społecznościowe.
Z produkcją śniegu wystartowały też małopolskie stoki w Bukowinie Tatrzańskiej i Krynicy Zdroju.
Jak podkreśla Rogowski, nie obawia się o narciarzy. - Przyjadą. Z nartami jest jak z miłością, wielki spontan - śmieje się. Choć jednocześnie przyznaje, że daje się odczuć większą ostrożność klientów, którzy pytają o warunki w razie konieczności odwołania turnusu.
- Ale pytają, czy działamy. Mamy telefony ze szkółek narciarskich, grup sportowych. Wierzę, że pandemia nie wystraszy turystów - dodaje.
Jak przekonywał w rozmowie z money.pl Dariusz Wojtal, wiceprezes Polskiej Izby Turystyki, hotele i pensjonaty są przygotowane na przyjazd rodzin z dziećmi czy przyjęcie kolonii i obozów zimowych.
- Musimy nauczyć się żyć z wirusem. Jako branża turystyczna jesteśmy w dużym stopniu zaszczepieni. Sądzę, że nie ma powodu, aby ponownie zamykać stoki narciarskie, hotele i restauracje. To już za nami - mówił na początku listopada prezes Wojtal.
W razie czarnego scenariusza przekonuje, że należałoby rozważyć ograniczenia jedynie dla osób niezaszczepionych.