Australijskie kopalnie w Polsce rocznie miały wydobywać miliony ton węgla. Spółka nie uzyskała jednak stosownych koncesji i teraz przed trybunałem arbitrażowym będzie próbowała udowodnić, że Polska administracja celowo uniemożliwiła jej działanie.
Jak dowodzą Australijczycy, rozwój projektów inwestycyjnych Jan Karski i Dębieńsko zablokowali urzędnicy. Rzeczywiście Ministerstwo Środowiska nie wydało spółce m.in. koncesji wydobywczej. Pytanie tylko czy wszystko odbyło się w granicach prawa?
Praire Mining będzie chciała udowodnić, że urzędnicy celowo podkładali im kłody pod nogi. Spór między australijską i polską stroną będzie rozstrzygał teraz międzynarodowy sąd arbitrażowy. Australijczycy nie mówią oficjalnie o kwotach, ale w grę wchodzą miliardy złotych.
Roszczenie obejmuje wartość dotychczasowych nakładów Prairie na rozwój kopalń Jana Karskiego i Dębieńska. Do tego należy doliczyć utracone zyski. Oczywiście w tego typu sprawach odszkodowanie może obejmować naliczone odsetki związane z przyznanymi odszkodowaniami i wszystkimi kosztami związanymi z dochodzeniem roszczeń arbitrażowych.
12 mld zł?
W czerwcu tego roku "Puls Biznesu" szacował, że roszczenie Prairie Mining może opiewać nawet na kwotę 12 mld zł. O sprawę pytaliśmy w Ministerstwie Aktywów Państwowych. Udało nam się jedynie dowiedzieć, że "sprawa jest analizowana przez Prokuratorię Generalną RP".
Przedstawiciele rządu także stronią od komentarzy. Jak usłyszeliśmy od jednego z nich, sprawa trafiła do arbitrażu i w takiej sytuacji najlepiej powstrzymać się od wypowiedzi niż sprawie zaszkodzić.
- Nie mnie rozstrzygać, kto ma rację. Nie wiem, czy Australijczycy mają odpowiednie podstawy, by ubiegać się o odszkodowanie. Wiem tylko, że zaangażowali duże środki i prowadzili kosztowne badania. Jednak polska administracja nie mogła się z nimi porozumieć w sprawie koncesji na wydobycie - mówi Janusz Steinhoff.
- Sprawę rozstrzygnie arbitraż, ale uważam, że stosunek polskich władz do zagranicznych firm ubiegających się o wydobycie, budzi wątpliwości i nie buduje wiarygodności - dodaje były wicepremier.
Jak podkreśla, prawo, które tworzył w tym obszarze w latach 90. zrównuje wszystkie podmioty w staraniach o koncesje.
- Nie ma różnicowania na zagraniczne i krajowe. Także moje zasadnicze watpliwości budzi czy administracja państwowa w tej sprawie właściwie postępuje i przestrzega prawa. Tym bardziej, że to nie jest odosobniony przypadek - mówi Steinhoff.
Apel do administracji
Przytacza tutaj przykład Kanadyjskiej firmy Miedzi Copper Corporation, która w lutym tego roku również skierowała sprawę do arbitrażu międzynarodowego. Roszczenia mogą według "Dziennika Gazety Prawnej" sięgnąć nawet pięciu mld złotych.
Kanadyjczycy spierają się tu ministerstwem środowiska, które uchyliło im koncesje. Teren ewentualnego wydobycia jest w Sudetach. Pobliskie tereny eksploatuje już KGHM.
- Trzeba to na pewno dobrze wyjaśnić, bo to kwestia przestrzegania prawa. Nam przecież powinno i myślę, że zależy na inwestorach zagranicznych. Jeśli jednak się okaże, że polska administracja wykazała tu złą wolę, trzeba będzie płacić. Tak jak i my dostaliśmy pieniądze od Gazpromu, również zasądzone przez arbitraż - dodaje Janusz Steinhoff.
Były wicepremier mówi tu o sprawie, w wyniku której, Gazprom zwrócił Polsce 1,5 miliardów dol.
- Apeluję do administracji o przestrzeganie prawa, bo trzeba mieć świadomość, że podmioty zagraniczne w razie jakiś nieprawidłowości będą występowały z roszczeniami do Skarbu Państwa - podsumowuje nasz rozmówca.