O maseczkowym zamieszaniu w KGHM napisała "Gazeta Wyborcza", do której zgłosił się pracownik ochrony zbulwersowany zaistniałą sytuacją. Jak poinformował, władze firmy zwolniły z obowiązku zasłaniania nosa i ust zaczepionych pracowników.
Pismo w tej sprawie miał opublikować na początku lipca główny specjalista ds. bezpieczeństwa w Hucie Miedzi Głogów, wskazuje dziennik.
Jednak dotyczy ono jedynie tych pracowników zatrudnionych przez KGHM Polska Miedź. Tymczasem w hucie pracują również inni pracownicy z zewnętrznych firm, a te w obawie przed utratą kontraktu z konglomeratem wciąż rygorystycznie każą za brak maseczek.
W ten sposób zaszczepiony hutnik może chodzić bez maseczki, a pracownik ochrony, nawet z odpornością, po przechorowaniu, zaszczepiony - ma nosić maseczkę. Podobnie panie sprzątające, czy pracownicy kuchni. Jak podkreśla informator dziennika, w KGHM jest 40 firm zewnętrznych.
Poza tym, jak przekonuje, ten podział na zaszczepionych i niezaszczepionych jest przejawem dyskryminacji. Zastanawia się też, jak będzie weryfikowane, czy ktoś jest zaszczepiony czy nie.
Pytany jednak przez "GW" prezes Dolnośląskiego Centrum Praw Człowieka i radca prawny Radosz Pawlikowski, czy można decyzję KGHM uznać za dyskryminującą, zaprzeczył takiej interpretacji.
Jak przekonuje na łamach dziennika, nie można mówić o dyskryminacji pracowników niezaszczepionych.
- To raczej ukłon w stronę tych, którzy się zaszczepili. Po co ograniczać ich swobodę, skoro uzyskali odporność - zaznacza.
Do weryfikacji szczepień z kolei pracodawca można wykorzystać certyfikaty covidowe.
– Ich okazywanie nie naruszałoby prawa pracownika do tajemnicy danych medycznych. Ktoś, kto nie chce ujawniać w firmie, że został zaszczepiony, nie musi przedstawiać certyfikatu, ale wtedy chodzi w maseczce. Jeżeli chce być zwolniony z tego obowiązku, okazuje certyfikat - ocenił.