O tym, że lekarze z zagranicy mają być sposobem na problemy polskiej służby zdrowia pisaliśmy już wielokrotnie. Rząd chce uzupełniać w ten sposób braki, ale na razie wielkiego zainteresowania nie ma.
Z końcem stycznia wnioski złożyło zaledwie 63 medyków z innych krajów. Resort liczy, że będzie ich więcej, bo około 500. Dlatego stworzyło dla nich tzw. szybką ścieżkę. Wniosek, 7 dni na rozpatrzenie przez lekarski samorząd i do pracy.
Problem w tym, że nawet ci, którzy chcą pracować w Polsce, muszą spełnić określone wymogi. Jak pisze "Dziennik Gazeta Prawna", Naczelna Izba Lekarska nie chce zgodzić się na "taśmowe" wydawanie uprawnień do wykonywania zawodu w kilka dni.
Samorząd lekarski zwraca uwagę, że taki lekarz musi posiadać odpowiednie kwalifikacje, a NIL bierze za to odpowiedzialność. - Samorząd lekarski nie sprowadza się do roli biernego wykonawcy decyzji Ministerstwa Zdrowia. To zbyt poważna sprawa - mówi "DGP" przedstawiciel Izby mec. Wojciech Idaszak.
Dlatego samorząd lekarski przyjął uchwałę, w której przyznaje sobie prawo do bardziej szczegółowej weryfikacji kandydatów.
NIL prosi na przykład lekarzy o poświadczenia znajomości języka polskiego, zaświadczenia o niekaralności czy dowodu otrzymania specjalizacji. A to wydłuża procedurę.
To nie podoba się z kolei resortowi. - Sprawę legalności uchwały Naczelnej Rady Lekarskiej kierujemy do Sądu Najwyższego - zapowiada rzecznik ministerstwa Wojciech Andrusiewicz.