Na koniec maja po polskich drogach jeździło 59 tys. 615 samochodów w pełni elektrycznych (BEV) i prawie drugie tyle hybryd plug-in - wynika z Licznika Elektromobilności na stronach Polskiego Stowarzyszenia Nowej Mobilności. To niewiele ponad 5 proc. celu wyznaczonego na przyszły rok w 2017 r. przez Mateusza Morawieckiego.
Do "przesiadki" z samochodu spalinowego na auto elektryczne rząd zachęca dziś dopłatami w programie "Mój elektryk", uprawnieniem do korzystania z buspasów, bezpłatnym parkowaniem w centrach miast. W Warszawie uruchomiono też Strefę Czystego Transportu, do której auta elektryczne mogą wjeżdżać bez ograniczeń. Czy to oznacza, że metodę marchewki zastępuje "kij"?
- Metoda "kija" obowiązuje na wielu rynkach zachodnich, także w krajach takich jak Finlandia. Chodzi przede wszystkim o tzw. podatek od posiadania auta - mówi money.pl Piotr Laube, dyrektor Nissana w Polsce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podatku od posiadania auta spalinowego na razie nie będzie
- Na Zachodzie funkcjonują dwa główne rozwiązania. Podatek uzależniony od emisji dwutlenku węgla, który doliczany jest dodatkowo do faktury, ponad wynegocjowaną u dilera cenę samochodu. Drugie to opłacany co roku podatek od posiadania samochodu, którego wysokość jest uzależniona od normy Euro, którą samochód spełnia - dodaje.
Taki podatek miał obowiązywać również w Polsce. Został zapisany jako jeden z kamieni milowych w Krajowym Planie Odbudowy. Nowy rząd wycofał się z tego. "Podatku od posiadania aut spalinowych w Polsce nie będzie. Taki prezent od Koalicji 15 października na 20-lecie w Unii. Ministrowie Polski 2050 wynegocjowali z Komisją odejście od podatku i zastąpienie go systemem dopłat do zakupu elektryków. Zielona zmiana metodą zachęt, nie nakazów" - napisał na platformie X marszałek Sejmu Szymon Hołownia pod koniec kwietnia.
Laube ocenia zamianę podatku od posiadania auta na kolejne dopłaty do aut elektrycznych jako korzystne rozwiązanie.
- Pozytywnie oceniam ten nowy pomysł, który zakłada, że nie będzie podatku, ale wzmocniony zostanie system dopłat "Mój Elektryk" i uwzględni dofinansowanie także dla używanych aut elektrycznych, bo ten rynek się rozwija - stwierdza.
"Motywatory" nie tylko pozytywne
Przedstawiciele branży uważają jednak, że prędzej czy później, pojawi się i "kij". Zwłaszcza że benefity w postaci bezpłatnego parkowania w centrach miast i korzystania z buspasów, nie są posiadaczom "elektryków" dane na zawsze. Już dziś skończyła się promocja na bezpłatne ładowanie, m.in. przed sklepami Lidla.
Polski rynek motoryzacyjny stoi autami używanymi. Jak pisała w kwietniu "Gazeta Wyborcza", na polskich drogach przybywa starych, używanych aut z importu w tempie niepamiętanym od jesieni 2020 r.
Przeciętne używane auto osobowe z zagranicy z chwilą rejestracji w Polsce miało niewiele ponad 12 lat, co daje wynik o 9 miesięcy niższy niż przed rokiem. Jednak diesle są starsze - średnio 12,8 lat, a to one stanowią 57 proc. importu używanych aut do Polski. Sprowadzany z zagranicy "elektryk" ma średnio 4,9 roku, jednak udział samochodów elektrycznych w imporcie aut używanych to zaledwie 0,6 proc.
Strefa Czystego Transportu ma ograniczyć możliwość wjazdu starszych aut do centrów miast i pośrednio zachęcić do przesiadki albo do komunikacji zbiorowej, albo do nowszego samochodu. Zakaz wjazdu dotyczy aut benzynowych starszych niż wyprodukowane w 1997 r. oraz z silnikiem diesla starszych niż z 2005 r. Do końca 2027 r. zakaz nie dotyczy mieszkańców, rozliczających w Warszawie podatki, oraz seniorów i posiadaczy aut zabytkowych.
- W Polsce, mając wybór między 10-letnim używanym samochodem z zagranicy i mniejszym, bardziej ekologicznym nowym samochodem, większość klientów wybierze ten pierwszy wariant. Mimo że to drugie auto zaspokoiłoby większość ich potrzeb. Właśnie dlatego, że nie ma motywatora - dodaje Laube w rozmowie z money.pl.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl