- To problem wielu szpitali pocovidowych - podkreśla w rozmowie z money.pl Mirosław Drzewiecki, wicedyrektor ds. ekonomicznych szpitala w Grodzisku Wielkopolskim. Obiekt przez 7 miesięcy działał jako ten do walki tylko z koronawirusem, ale od czerwca powrócił do normalnego trybu i znów można się w nim leczyć na szereg chorób. Jednak prężnie działający przed pandemią oddział chirurgii musiał zostać zawieszony.
Specjaliści, którzy w nim wcześniej pracowali, w czasie gdy szpital działał jako covidowy, znaleźli inne miejsce pracy. - Lekarz kierujący oddziałem chirurgii złożył wypowiedzenie i przeszedł do innej placówki. Kadry jest tyle, ile jest. Trudno o specjalistów. Z dnia na dzień szpital został zmieniony w covidowy i z dnia na dzień przestał nim być. Musimy się uporać z tym problemem - tłumaczy Drzewiecki.
Dysponujący 30 łóżkami na oddziale chirurgicznym szpital pilnie szuka kadry. A pacjenci szukają pomocy chirurgicznej w oddalonych o około 30 km Kościanie, Wolsztynie czy Nowym Tomyślu.
Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Grodzisku Wielkopolskim zgodnie z ustaleniami z wojewodą ma czas do końca sierpnia, by znaleźć lekarzy i uruchomić oddział chirurgiczny. Pytanie tylko, czy wcześniej znów nie zostanie przekształcony, na przykład w związku z przewidywaną czwartą falą koronawirusa.
- Tego nie można ani wykluczyć, ani przewidzieć. Mamy obowiązek wykonać decyzję wojewody. Oczywiście może się okazać, że za chwilę znów będziemy placówką covidową - przyznaje wicedyrektor.
"Całkowita destrukcja systemu"
- Od lat alarmujemy, że liczba specjalistów w Polsce topnieje. To nie jest jednostkowy przypadek, że oddziały są likwidowane z powodu braku kadry medycznej czy po odejściu jednego specjalisty - przyznaje w rozmowie z money.pl dr Andrzej Sokołowski, prezes Stowarzyszenia Szpitali Prywatnych oraz przewodniczący pomorskiego oddziału OZZL.
Jak dodaje, pandemia tylko wyjaskrawiła tę sytuację, bo problem istniał także wcześniej. Opisywaliśmy już podobny przykład, gdy utrata jednego specjalisty powodowała zamknięcie aż trzech oddziałów: pediatrycznego, neonatologicznego i położniczego szpitala powiatowego w Złotoryi.
Według naszych źródeł przed podobnym problemem może stanąć Szpital Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Wołominie, gdzie wypowiedzenia w jednym z oddziałów złożyły wszystkie specjalistki. Również w Rybniku zawieszono działalność 4 oddziałów w związku z odejściem specjalistów.
- Problem braku personelu medycznego jest znany wszystkim od lat, pandemia tylko zaostrzyła wciąż rosnące braki w liczbie specjalistów medycznych. Niestety, ale do sytuacji zamykania oddziałów szpitalnych dochodzić może coraz częściej - ostrzega Urszula Szybowicz, Dyrektor Operacyjna Polskiej Federacji Szpitali.
Jak podkreśla dr Sokołowski, problem dotyczy zarówno publicznej jak i niepublicznej opieki zdrowotnej. - Wiele szpitali prywatnych pracuje dziś na 50-60 proc. możliwości, a ogranicza je w podobnym stopniu właśnie brak personelu, co brak kontraktów NFZ - wyjaśnia.
Za sytuację wini zaniedbania kolejnych rządów z obecnym włącznie. - Zamykano szpitale, nie zadbano o warunki pracy i płac lekarzy. W efekcie średnia wieku naszych medyków zbliża się do 65 lat - wylicza dr Sokołowski.
- Wprowadzono pracę kontraktową, czym sztucznie "rozmnożono" liczbę etatów, gdzie jeden lekarz pracował jednocześnie w 5 przychodniach. Brak komunikacji rządu ze środowiskiem medycznym w pandemii pogłębił problem, co spowodowało całkowitą destrukcję systemu - dodaje.
Polska w ogonie Europy
Problem od lat obrazują katastrofalne statystyki. Pod względem dostępności lekarzy znajdujemy się na samym końcu w Unii Europejskiej. Według raportu OECD "Health at a Glance 2020" na tysiąc mieszkańców mamy zaledwie 2,4 lekarza, podczas gdy średnia UE to 3,4.
Według Naczelnej Izby Lekarskiej brakuje aż 68 tys. lekarzy różnych specjalizacji i 40 tys. pielęgniarek. Szpitale poszukują anestezjologów, chirurgów, pulmonologów, specjalistów chorób zakaźnych i niemal wszystkich specjalistów od chorób dziecięcych.
Z roku na rok ubywa nam kadry. Według OECD w Polsce do maja 2020 roku wykształciło się 23 tys. medyków, którzy opuścili ojczyznę i pracują w krajach zachodnich. Aż 15 proc. lekarzy zapowiedziało, że rozważa wyjazd z kraju po pandemii.
Minister znosi limity
Wydaje się, że problem w końcu dostrzegli również politycy. Premier Morawiecki wraz z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim przyznali, że dostęp do specjalistów w Polsce jest bardzo trudny.
W ramach przygotowań do czwartej fali pandemii premier zapowiedział więc zniesienie limitów do specjalistów. Rząd przeznaczy na to 200 mln zł. - To będzie standard, który wdrażamy. Będziemy starali się rozładowywać kolejki, skracać je przede wszystkim. To przynajmniej mogę na początek obiecać - mówił Morawiecki.
Jak zaznaczył, "jedynym ograniczeniem" ma być liczba personelu przyjmującego w przychodni lub szpitalu, a nie odgórnie narzucone limity.
Na tę zapowiedź odpowiedziało premierowi OZZL. "Etat to nadal etat. Zniesienie limitów nie spowoduje, że ta sama osoba będzie pracować 24h/7 żeby przyjąć wszystkich, którzy się zapiszą, bo: po pierwsze, nie da rady tak pracować; pod drugie, nadal obowiązuje Kodeks Pracy; i po trzecie, to niebezpieczne dla pacjentów, by leczyli ich chronicznie zmęczeni lekarze" - komentował na Twitterze Zespół Kryzysowy OZZL.
- To nic nie da. Minister może obiecywać miliony, ale nie ma komu ich wypłacić, bo personelu jest za mało. Tych specjalistów po prostu w Polsce nie mamy, a przykład szpitali obrazuje to najdobitniej - konkluduje dr Andrzej Sokołowski.