Choć wydawało się, że opóźnienie brexitu na prośbę Londynu będzie tylko formalnością, to stanowiska prezentowane przez unijnych liderów każą w to wątpić. Większość twierdzi, że jeśli brytyjski parlament nie poprze wynegocjowanej umowy, są gotowi na twardy brexit.
Theresa May w liście wysłanym do Donalda Tuska poprosiła o "techniczne" opóźnienie brexitu, które ma dać brytyjskiemu parlamentowi czas na zatwierdzenie umowy wynegocjowanej przez szefową rządu. Nie wiadomo w jaki sposób chce to osiągnąć, skoro tekst umowy został już dwukrotnie odrzucony gigantyczną różnicą głosów.
Coraz bardziej realny scenariusz "twardego brexitu" pozwolił Theresie May w ostatnich dniach przekonać część zbuntowanych parlamentarzystów swojej partii do zagryzienia zębów i poparcia krytykowanej umowy. Wydaje się jednak, że premier rządu Jej Królewskiej Mości przekreśliła te wysiłki wystąpieniem 20 marca. Oskarżyła w nim polityków o celowe podsycanie podziałów i sprzeniewierzanie się woli obywateli.
W ten sposób Brytyjczycy i Unia Europejska znalazła się punkcie wyjścia - ewentualne poparcie umowy jest znów mało realne. Dlatego też unijni przywódcy przed rozpoczęciem Rady Europejskiej ostrzegali Brytyjczyków, że stoją przed "zerojedynkowym" wyborem - umowa May lub brak umowy.
Na "dobrego policjanta" w całym zamieszaniu kreuje się Jean-Claude Junkcer, który zasugerował możliwość zwołania nadzwyczajnego szczytu RE w przyszłym tygodniu, gdyby Londyn nie zdołał uzyskać poparcia dla umowy. To daje choć cień szansy na ustępstwa "za pięć dwunasta". Z kolei szef Parlamentu Europejskiego Antonio Tajani poinformował, że poprosił przywódców państw unijnych, by ewentualna zgoda na opóxnienie nie przekraczała 18 kwietnia. To bowiem ostatni dzień, który pozwoli Brytyjczykom zorganizować zaplanowane na maj wybory europejskie.
O wiele mniej wyrozumiali byli jednak choćby Donald Tusk, Emmanuel Macron czy Angela Merkel. Zdaniem prezydenta Francji brak poparcia dla "dealu May" będzie oznaczał twardy brexit.
Brexit. Merkel: przesunięcie tak, ale pod warunkiem
- Theresa May poprosiła o czysto techniczne opóźnienie, o ile parlament poprze umowę Jest gotowy na takie rozwiązanie - tak krótkie opóźnienie, jak tylko możliwe. (...) Brak poparcia dla umowy ze strony brytyjskiego parlamentu oznacza wyjście bez umowy. Wszyscy to wiemy - mówił Macron.
Tę samą "linię" prezentował m.in. premier Łotwy czy szef rządu Luksemburga. Xavier Bettel jednoznacznie stwierdził, że jeśli Izba Gmin nie poprze umowy wynegocjowanej przez Theresę May, będzie to oznaczać ostry zwrot w kierunku twardego brexitu. Same rozmowy i proces, który rozpoczął się po referendum z 2016 r., nazwał "czekaniem na Godota".
Nieco mniej twardy był premier Holandii Mark Rutte, który był gotów na opóźnienie brexitu. Zaznaczał, że najpierw parlament musiałby poprzeć umowę. Z tej linii wyłamał się Mateusz Morawiecki, który bez żadnych warunków chce dac Theresi May czas na wewnętrzne rozmowy. - Podkreślamy to, że warto dać teraz Wielkiej Brytanii szansę wypracowania wewnętrznego rozwiązania. Jesteśmy za przedłużeniem umowy o 2-3 miesiące - mówił.
Ostatecznie o wynikach rozmów w Brukseli i tym, czy Londyn dostał niezbędny czas, dowiemy się wczesnym wieczorem 21 marca.
Sama Theresa May w rozmowie z dziennikarzami nazwała prośbę o opóźnienie "osobistym zawodem" i dodała, że nie może być tak, by Rada Europejska zajmowała się tylko Londynem, gdyż na szczycie spotyka się 28 państw, które mają rozmawiać o globalnych wyzwaniach dla Europy - choćby o dezinformacji, roli Chin czy wojnie na Ukrainie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl