Zegar tyka. Odlicza ostatnie dni okresu przejściowego. Po 4,5 roku od referendum i 47 latach członkowska, Wielka Brytania ostatecznie opuszcza Unię Europejską. Wraz z nią Polacy, którzy związali z Królestwem swoje losy.
- Kto miał zjechać w 2019 i 2020 roku, to myślę, że zjechał – stwierdza Łukasz Kekus, od 18 lat mieszkający w Wielkiej Brytanii geodeta.
Ci, którzy zostali, jak on, postarali się o obywatelstwo. W pierwszej połowie 2019 r. mówiono już o rekordzie, gdy 3,5 tysiąca Polaków mieszkających na stałe na Wyspach postanowiło zostać Brytyjczykami – a kolejne 773 tys. do 30 września 2020 złożyło podanie o stały pobyt.
Na Wyspach polski wciąż rozbrzmiewa jako trzeci język po angielskim i walijskim. Polacy zaś stanowią najliczniejszą narodowość wśród imigrantów. Imigrantów, którzy już wybrali i do Polski wracać nie chcą.
”Panie, tu się więcej zmieniło od marca niż od całego brexitowania”
Ostatni rok był szczególnym, bo - choć formalnie Wielka Brytania przestała być członkiem Unii - do 31 grudnia wciąż obowiązuje okres przejściowy. Faktycznie brexit dopełni się więc z ostatnim dniem 2020 roku. Coś więc się kończy, coś zaczyna.
Dla Łukasza Kekusa, który od lat mieszka w Londynie, świat na brexitcie się nie kończy. Okres przejściowy nieszczególnie oznaczał dla niego zmiany. Co innego wybuch pandemii, która przemodelowała życie wszystkich. - Sytuacja jest "dynamiczna" - przyznaje.
- Panie, tu się więcej zmieniło od marca niż od całego brexitowania - podkreśla i dodaje, że do Polski wracać nie zamierza. - Zostaję, bo jakby korzenie już zapuszczone. 18 lat tu mieszkam, mam dom, dobrą pracę, obywatelstwo - zaznacza.
Z zawodu jest geodetą w sektorze publicznym, pracuje dla London Transport. W jego pracy ani pandemia, ani brexit wiele nie zmieniły. Wraz z żoną postarali się już jakiś czas temu o obywatelstwa brytyjskie, żeby - jak mówi - "w razie jakichkolwiek komplikacji być u siebie".
- Żyje się tak samo i wydaje mi się, że wciąż lepiej niż obecnie w Polsce. Tak naprawdę to konsekwencji brexitu nie znamy. Ba! Nawet rządzący nie są pewni, jak się rynki zachowają. Widać było przez chwilę tendencję Polaków do powrotu kraju. Patrząc jednak na Polskę i widząc, że jest tam tak, jak jest, nie zjeżdżamy. A na pewno już nie przez obawy, co będzie z nami dalej, bo tu de facto nic się nie zmienia - wyjaśnia.
Wciąż nie jest pewny, czy Wielka Brytania będzie docelowym miejscem do życia, ale póki co - jak przekonuje - jest dobrze. Mimo że coraz więcej mówi się kryzysie i rosnącym bezrobociu, on jest spokojny. - Praca jest dobra, stała, zarobki są w porządku. Poziom życia wystarczający do realizacji planów. Mam dużo wolnego czasu, dlatego rozwijam swoje pasje - narciarstwo i rower. Mam takie marzenie, że chcę żyć z moich pasji, obojętnie gdzie. A że mam ich wiele to... będzie z czego żyć - podkreśla.
Zresztą nie tylko dla niego życie na Wyspach specjalnie nie uległo zmianie. Marcin Wrazidło, który mieszka w wyjątkowym mieście ogrodów Letchworth Garden City w hrabstwie Hertfordshire nie tylko zmian specjalnie nie dostrzega, ale też nie sądzi, żeby coś się miało zmienić. Od 14 lat mieszka tam z rodziną. Pracuje na etacie w branży IT.
- Nie odczuwam trudności z brexitem. To tylko nowe wymagania prawne, ale będąc w Unii też były wymagania. Więc to tylko kwestia dostosowania się do nowych przepisów. Porozmawiajmy za rok, dopiero wówczas będzie można ocenić brexit - zaznacza.
Katarzyna Głąbicka przyleciała na Wyspy prawie 2 lata temu, jak mówi, przed pierwszą datą ”niebrexitu”. Mieszka w Edynburgu. Jak dodaje, okres przejściowy praktycznie nie wpłynął na zwyczajne życie i pracę, zwłaszcza, że zdominowały je pandemia i obostrzenia covidowe.
- Ciężko przewidzieć, jak to wszystko będzie wyglądało. Mam obawy co do pierwszych miesięcy. Zakładam, że przedsiębiorcy znajdą inne, w miarę korzystne, kanały dostaw i to w perspektywie niedługiego czasu. Wśród mieszkających w Anglii da się odczuć dużą nerwowość, natomiast już w Szkocji jest zupełnie inaczej, spokojne podejście – zauważa. Ona również do Polski w ciągu kilku lat wracać nie planuje.
Kiedy Bóg spali twój dom
Marek Stanisław Benon Leciej w Wielkiej Brytanii jest ogrodnikiem zatrudnionym na etacie. Prowadzi też własną działalność, oferując różne usługi: od hydraulicznych, poprzez wszelkie naprawy i przeprowadzki. Do klientów jeździ białym vanem z emblematem chrześcijańskiej rybki , a wśród narzędzi na podorędziu zawsze ma Biblię. Nie bez powodu.
Jest Pastorem nieformalnych, fundamentalno-konserwatywnych Kościołów Domowych Chrześcijanie Biblijni W Scarborough. Na Wyspy przyjechał wraz z żoną Hanną. - Bóg nam spalił dom w Polsce do gołych fundamentów i wysłał na emigrację do UK po coś. Więc tutaj robię, co do mnie należy na Jego Chwałę i ludziom ku zbawieniu - mówi.
Pracuje więc, zarabia pieniądze, a przy okazji naucza i rozdaje Biblię. Jak zaznacza, wspólnota kościelna go nie utrzymuje. Z pracy własnej i żony finansuje swoją posługę, pieniądze "z tacy" są natomiast na biblioteczkę kościelną lub na zakup Biblii, którą rozdaje za darmo. Wracać do Polski nie myśli, ale też ostatecznie nie wyklucza.
– Jak Bóg zechce mnie z powrotem do Polski wysłać, lub gdziekolwiek indziej, jestem tego absolutnie pewny, że mi to powie prosto w oczy i tak bym jednoznacznie to zrozumiał - podkreśla.
Na brexit ma jasny pogląd: "Im dalej od UE, tym lepiej" . - Więcej wolności i samostanowienia – mówi. - Zatem lepiej poza UE niż w UE, nawet jeśli to miałoby coś kosztować – przekonuje.
Eurosceptyków wśród naszych rodaków na Wyspach jest więcej. Robert Poturalski mówi wprost, że przyjechał z rodziną już po referendum 2016, bo była szansa na brexit. - Nie każdy marzy o życiu dla siebie i swoich dzieci w Unii - mówi. - Brexit już jest faktem. Minęło ponad 11 miesięcy i katastrofy nie ma, mimo dodatkowego zdarzenia, jakim jest COVID-19.
Z jego obserwacji sprzed i po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii sytuacja wśród znajomych się poprawiła. Ktoś zmienił pracę, kto inny zyskał posadę psychologa w NHS. Ktoś, kto nie pracował od wiosny 2019 bo chorował, wrócił do zawodu, wylicza.
”Anglicy zrozumieli, że wyjście z Unii było błędem”
Popierający brexit Polacy nie stanowią jednak większości. Duża część naszych rodaków, również posiadających już obywatelstwo brytyjskie, nie widzi powodów do zadowolenia z powodu rozwodu z Unią.
Tomasz Gajewski w Wielkiej Brytanii mieszka od 2004 roku. Brytyjskie obywatelstwo otrzymał dopiero w 2018 roku. Pracuje w szpitalu jako wykwalifikowany personel. - Sytuacja w pracy niewesoła. Z różnych stron słyszy się, że rząd dąży do prywatyzacji NHS, bądź już częściowo sprzedano tę instytucję, której ufa zdecydowana większość Brytyjczyków. Pielęgniarki rezygnują z pracy - nie dają rady psychicznie… - wylicza.
Dostrzega też widmo kryzysu. Jak mówi, mnóstwo firm z tradycjami upadło i upadają kolejne, w szczególności pod koniec roku. - Zauważyłem, że Anglicy zrozumieli, że wyjście z Unii było błędem - dodaje.
- Mój brat po 10 latach w Liverpoolu wyemigrował do Norwegii. Zarabiał tu dobre pieniądze. Jednak od 2018 roku jego sushi firma zaczęła upadać i w końcu upadła rok temu - daje przykład Tomasz Gajewski.
- Nie wyjeżdżam z Wielkiej Brytanii, ale wiem że brexit będzie sporo kosztował wszystkich obywateli tego kraju - wturuje mu Aga Salka.
Mieszka w Anglii, a dokładnie w Plymouth, już prawie 14 lat. Pracuje w fabryce, która produkuje wyroby medyczne - w tym igły, strzykawki, fiołki itp. - To jest praca stała, na pełny etat. Jestem pewna, że mnie osobiście nic nie grozi, jeśli chodzi o pracę, ale na firmie brexit się pewnie odbije - zaznacza.
Mieszkająca od 15 lat w Wielkiej Brytanii pani Agnieszka zwraca też uwagę na to, jak w ostatnich latach pogorszyła się sytuacja w kraju. - Banki były przyjazne dla ludzi i po 3 latach pobytu mogłeś dostać kredyt niemal na gębę. Banki po prostu rozdawały kredyty. Życie było tańsze, a teraz zarobki jakby stanęły w miejscu. Ciężko dostać pożyczkę, jest drogo. Ceny nieruchomości poszły 150 - 200 proc. w górę – wylicza. I dodaje, że wraz z mężem już podjęli decyzję.
- Za 10 lat opuszczamy Wielką Brytanią. Ale dzieci nie chcą wracać do kraju, którego nie znają. Dla nich Polska to tylko wakacje. Choć uczymy ich języka i obyczajów, ale niestety szkoła robi swoje. My zawsze będziemy Polakami gdziekolwiek byśmy byli – podkreśla.
Już nas nie lubią?
Dla Tomasza Gajewskiego od czasu ogłodzenia wyniku referendum, zdecydowanie zmieniło się również nastawienie Anglików do obcokrajowców. Jak przekonuje, głównie z tej racji, że wiedza Anglików na temat brexitu "była mizerna". Jak mówi, nie chodzi tylko o Polaków, ale też Azjatów czy Afrykanów.
- Ludzie traktują cię coraz gorzej. Jakbyś był nikim, a po referendum stali się strasznymi rasistami – dodaje pani Agnieszka.
Podobne odczucie ma zresztą również Joanna Krol. W Zjednoczonym Królestwie mieszka od 15 lat. - Dzieci dorastały tutaj, już są samodzielne – opowiada. Dziś jest na rencie. Była dekoratorką ciastek w Greencore. - Kochałam tę pracę, ale pękło mi ścięgno w prawej ręce i niestety to już przeszłość - wspomina.
- Przyjechałam w 2004 roku do Hull. Anglicy zawsze byli uśmiechnięci i mili, dużo pomagali z językiem... Teraz nas nienawidzą. Dziwnie toczy się to koło historii – mówi.
Inaczej widzi to Karol Peruta, który od 6 lat jest działaczem patriotyczno polonijnym. W Wielkiej Brytanii mieszka już 16 lat. Zajmuje się dbaniem o Polskie miejsca pamięci, organizacją eventów rocznicowych oraz akcji charytatywnych.
- Szczerze, to nie doświadczyłem aż takich nacjonalistycznych nastrojów wobec Polaków, a przynajmniej nie większych niż przez ostatnie lata - mówi. Zaznacza jednak, że po brexicie Polacy powinni tym bardziej tworzyć grupy społeczne, aby być silniejszą społecznością i wypracować sobie pozycję, a wówczas trudniej będzie nas dyskryminować i źle traktować.
- Wystąpienie z Unii jedynie daje mi jeszcze więcej pracy. Teraz tym bardziej trzeba będzie dbać o miejsca pamięci i polskie tradycje i korzenie bardziej niż kiedykolwiek.
Przystanek. Przesiadka. A marzenia gdzieś daleko
Dla Arka Kupca praca na Wyspach to szansa. Mieszka tu już dwa lata. Jak sam mówi, ma poczucie, że jest częścią tej gospodarki. - Państwo potrafi pokazać, że zależy mu na utrzymaniu nas na swoich miejscach. Jak najbardziej myślę więc przyszłościowo o życiu w Wielkiej Brytanii - mówi.
Pracuje jako kucharz, z powodu pandemii restauracje są jednak zamknięte. Finansowo wspomaga go obecnie państwo. - Korzystam z tzw. furlough. Restauracje niestety cierpią i mam delikatne obawy, że będę musiał zmienić zawód - przyznaje.
Brexit nie jest dla niego żadnym problemem. Nie myśli też o powrocie do kraju. Jeśli już, to raczej wyjeździe. - Mój pobyt tu dał mi wiele możliwości i, co najważniejsze, wzbogacił mnie o bardzo ważny w tych czasach język angielski. Z Wielką Brytanią wiąże się właśnie ten fenomen, że jeśli nawet nie spełnisz się tutaj, to z tym, co nabędziesz, czego się nauczysz i tak możesz poradzić sobie w wielu miejscach świata - podkreśla.
Podobnie Sławek Fryka, który wyemigrował tuż przed brexitem. - Zamierzam zostać co najmniej rok, lub dwa. Później, jeśli będę miał dobrą okazję, wyjadę do Hiszpanii, bo jednak - bądź co bądź - chciałbym żyć w fajnym kraju w UE – podkreśla. - Wykonuję proste prace, zatem na Hiszpanię trzeba trochę odłożyć. Tym bardziej, że sytuacja ekonomiczna tego kraju jest chyba nawet gorsza niż w Polsce.
O tym, że Wyspy są dłuższym lub krótszym przystankiem, stacją przesiadkową w dalszych poszukiwania swojego miejsca usłyszeć można od wielu naszych rodaków, którzy zdecydowali się na emigrację.
Artur Brzeziński przyjechałem do Bradford w 2006, ale po ponad 2 latach z powodów rodzinnych musiał zjechać do Polski. Na Wyspy wrócił na początku 2010 roku i tym razem osiedlił się w Londynie. Jest tu sam. Cała rodzina została w Polsce.
- Jeśli myślę o powrocie, to tylko w kategoriach konieczności. Moje plany marzenia i serce są daleko stąd - w Azji, a dokładniej na Filipinach - przyznaje.
Na co dzień jeździ taksówką, ale uczy też nurkowania. Teraz, między innymi z powodu pandemii, sporadycznie. - W zasadzie o brexicie nie myślę w ogóle. W chwili obecnej nie ma to żadnego wpływu na moje życie. Zjednoczone Królestwo jednak nigdy nie było moim miejscem na Ziemi. Od początku traktowałem ten kraj w kategoriach bazy wypadowej i pierwszego kroku do realizacji planów – konkluduje.