Dochody budżetu państwa w 2021 r. wyniosą 404,4 mld zł, a wydatki 486,7 mld zł. To oznacza ponad 82 mld zł na minusie. Rząd przyjął projekt budżetu na przyszły rok. Do tego resort finansów liczy na wzrost PKB o 4 proc. i inflację na poziomie 1,8 proc.
- Założenia wydają się sensowne, choć martwi mnie deficyt sektora finansów publicznych, który ma wynieść aż 6 proc. PKB - zwraca uwagę dr Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju. Dla porównania - jeszcze przed pandemią rząd liczył na deficyt w 2020 roku na poziomie... 0,3 proc. PKB.
Jak dodaje Łaszek, prognozy ekonomiczne generalnie są obarczone dużym ryzykiem, ale w obecnej rzeczywistości niepewność jest jeszcze większa.
Premier Mateusz Morawiecki oraz minister finansów Tadeusz Kościński zakładają, że w przyszłym roku będziemy mieli do czynienia z odbiciem i "możemy zapominać o recesji".
Optymizmu nie podziela jednak nasz rozmówca. - Premier mówi o odbiciu, ale zapomina o kilku ważnych kwestiach - twierdzi Łaszek.
Jakich? Po pierwsze, zdaniem ekonomisty najważniejsze powinno być obecnie umożliwienie szybkiego powrotu Polaków na rynek pracy. Mowa tu choćby o tych, którzy z powodu kryzysu stracili zatrudnienie.
- Tymczasem w Polsce najniższe płace obciążone są już prawie w 40 procentach - zwraca uwagę ekspert. Jego zdaniem należałoby zaproponować coś, co zachęciłoby do legalnego zatrudniania, a nie w szarej strefie.
Skąd pieniądze na takie zmiany? - Chociażby zamiast 13. i 14. emerytury. Rząd daje pieniądze emerytom, którzy i tak mają stały dochód. A mógłby je wykorzystać znacznie lepiej, z większą korzyścią dla gospodarki - zwraca uwagę dr Łaszek.
Według jego szacunków obniżenie obciążenia najniższych płac jest konieczne, jeżeli chcemy ułatwić legalne zatrudnienie. - W innym wypadku nie ma się co dziwić wypychaniu na umowy cywilnoprawne czy do szarej strefy - twierdzi. I jego zdaniem taka reforma mogłaby kosztować znacznie mniej niż wypłata dodatków dla emerytów.
Pora na strukturalne zmiany
Zdaniem Łaszka rząd zdaje się również ignorować znacznie poważniejsze problemy o charakterze strukturalnym. Przede wszystkim starzejące się społeczeństwo.
- Gdy obniżano wiek emerytalny, to wiadomo było, że to oznacza niższe świadczenia. Teraz rząd wyrównuje je "trzynastką" i "czternastką" - zwraca uwagę główny ekonomista FOR. Efekt? Polacy pracują krócej, a emerytury im się de facto nie obniżyły. Bo dopłaca do nich rząd.
W perspektywie kilku lat może się to jednak negatywnie odbić na polskim budżecie. - W ciągu kilku lat wydatki emerytalne skoczą z 8 do 10 proc. PKB - szacuje Aleksander Łaszek.
Jego zdaniem rząd powinien znacznie bardziej skupić się na kompleksowej reformie systemu emerytalnego zamiast doraźnie dosypywać emerytom kolejne miliardy.