Jest październikowa sobota. Temperatura powietrza wynosi nie więcej niż 5 stopni. Do wschodu słońca zostało ponad 2 godziny, a port we Władysławowie jest pełen ludzi. "Proszę o zgodę na wyjście w morze z wędkarzami" - słychać co chwilę z radiostacji kutra. I faktycznie, co kilka minut z portu wypływa kolejna jednostka. To była jedna z ostatnich okazji, by obserwować ten poranny rumor. Od stycznia takiego życia w porcie już nie będzie.
Kto korzysta z takich rejsów? Najczęściej po prostu miłośnicy wędkowania, którzy chcą czegoś więcej niż łowienia w jeziorze. To jedna z ważnych nadmorskich atrakcji. Wystarczy wpisać "wyprawy na dorsze" w wyszukiwarkę internetową i widzimy setki ofert. Bezpośrednio na stronach armatorów, na portalach aukcyjnych czy Grouponie. Wkrótce ta atrakcja będzie jednak tylko wspomnieniem.
1 stycznia 2020 r. wchodzą w życie nowe unijne przepisy ws. limitów połowowych dla dorszy. Wyjątkowo restrykcyjne przepisy, o które apelowała m.in. Polska. W końcu od kilku lat jak bumerang powracał temat "chudych dorszy" wyciąganych z morza przez rybaków.
Minister gospodarki morskiej wprost przyznawał, że tylko znaczące ograniczenie połowów pozwoli odbudować się populacji tej ryby w naszej części Bałtyku. - Trzeba zawiesić nie tylko połowy dorsza, bo to w poprzednich latach nic nie dało. Trzeba zawiesić połowy pelagiczne, czyli szprota i śledzia - tłumaczył w rozmowie z money.pl. Zdołał nawet przekonać Brukselę do wprowadzenia bardziej restrykcyjnej polityki. Formalnie na rok, ale wiadomo, że zakazy i limity będą przedłużane przez kolejne 4 lata.
W trosce o populację dorszy urzędnicy zapomnieli jednak o... przedsiębiorcach. Osobach, które zarabiają na rejsach wędkarskich na dorsze. Na mocy nowych unijnych przepisów, od 1 stycznia 2020 r. połowy dorsza będą całkowicie zakazane w podrejonach ICES 25 i 26, czyli tych, które przylegają do niemal całego polskiego wybrzeża. Znaczące limity – do pięciu sztuk dorsza na wędkarza dziennie (z zastrzeżeniem, że w lutym i marcu limit spada do dwóch) – obowiązywać będą w podrejonach ICES 22, 23 i 24.
- Ograniczenie połowów dorsza? W obecnej formie to nic nie da. Stado się nie odbuduje, dopóki nie wprowadzimy limitu na połowy szprota i śledzia. Bez tych ryb, które są podstawą diety dorszy, stado się nie odbuduje - mówi nam Andrzej, który pracuje na jednej z jednostek operujących z portu we Władysławowie.
- Wprowadzenie zakazu przyniesie tylko jeden pewny skutek, czyli koniec biznesu wycieczkowych połowów z polskich portów - dodaje i smutno zauważa, że to kolejny cios w polskie wybrzeże.
Choć ciężko o oficjalne dane dotyczące liczby jednostek zajmujących się tym biznesem, to sami protestujący szacują ją na grubo ponad 200. To oznacza, że źródło utrzymania stracą nie tylko ich właściciele, ale i pracownicy. Na każdą łódź przypada ich 3-4. Razem z rodzinami mówimy o grupie kilku tysięcy osób.
Jak tłumaczy pan Andrzej, skoro nie będzie możliwości pływania z wędkarzami, właściciele będą zmuszeni przebranżowić się na rejsy turystyczne (a ten rynek jest jego zdaniem pełny) lub sprzedać jednostki. Problem będzie jednak z kupcami, bo wiele spośród nich to dawne kutry rybackie, uratowane przed złomowaniem, gdy przed ponad dekadą zachęcano rybaków do porzucania zawodu.
- Nie zadbano o nas, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. Rybacy dostawali pieniądze za złomowanie jednostek, ale to były grosze w porównaniu do stawek zachodnich. W dodatku inne kraje mogą pływać i łowić. Nie dba się o nas też dziś - dodaje gorzko mechanik z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem.
Resort gospodarki morskiej zrzuca winę za obecny stan rzeczy na Brukselę. Jak poinformował nas Michał Kania, rzecznik Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej , "osoby wykonujące rybołówstwo rekreacyjne nie są beneficjentami Europejskiej Funduszu Morskiego i Rybackiego". Z tego funduszu rekompensaty otrzymają polscy rybacy.
- Nie jest więc obecnie możliwe przyznanie im rekompensat - dodaje Kania i zapewnia, że "Polska zgłosiła do Komisji Europejskiej konieczność objęcia wsparciem tej działalności gospodarczej ze względu na fakt ograniczenia możliwości dochodowych tego sektora".
Zapytaliśmy o losy polskiego wniosku w Brukseli, jednak do chwili publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Wiemy jednak, co się wydarzy, jeśli Bruksela odmówi, a Warszawa nie da nic od siebie. - Wówczas będziemy chcieli zablokować jakiś port handlowy. Jeśli nie będzie rozmów w trakcie protestu poniedziałkowego, pomyślimy, jaki port zostanie zablokowany - przyznał w rozmowie z "Głosem Koszalińskim" Andrzej Anstosik, prezes Bałtyckiego Stowarzyszenia Wędkarstwa Morskiego w Darłowie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl