Zwroty z inwestycji w nieruchomości są na tyle kuszące, że niektórzy kupują lokale jeszcze przed budową i sprzedają je nawet w trakcie lub chwilkę po jej zakończeniu. Nie bawią się w wynajem, nie bawią w wykańczanie lokali. I nie interesuje ich ryzyko z zamrożeniem dużej gotówki.
W sieci pełno jest ogłoszeń sprzedaży mieszkań na osiedlach, które wciąż są dziurami w ziemi. I wcale nie są to oferty od rodzin, które rozmyśliły się z zakupem. To oferty od tych, którzy chcą szybko zarobić. Skoro z roku na rok cena podskakuje o 10 proc., to znajdą się i tacy, których zadowoli połowa z tego.
Już w tej chwili za mieszkanie trzeba płacić krocie. I tak w Warszawie za każdy metr kwadratowy w styczniu 2020 roku trzeba było wydać średnio 10 tys. 95 zł. Drugie najdroższe miasto w Polsce to Kraków. Tutaj na początku roku trzeba było wydać 9 tys. 105 zł.
W Gdańsku metr kwadratowy kosztuje średnio 8,5 tys. zł. We Wrocławiu - 8,3 tys. zł. A w Łodzi - 6,1 tys. zł. To oczywiście tylko średnie. Bardzo często w najbardziej atrakcyjnych dzielnicach danego miasta średnia nie wystarcza.
A może być… zdecydowanie gorzej. I drożej. W ciągu roku ceny urosły od kilku do kilkunastu procent. I dla inwestora lubiącego spekulację to idealna wiadomość.
- Jak wynika z danych Narodowego Banku Polskiego, blisko 4 na 10 mieszkań jest kupowanych w celach inwestycyjnych. I nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to również zainteresowanie inwestorów powoduje wzrost cen - tłumaczy money.pl ekspert rynku nieruchomości Bartosz Turek. - W sytuacji, w której na rynku brakuje mieszkań, każdy dodatkowy chętny do zakupu lokalu powoduje, że ceny nie tylko nie spadają, ale też rosną, a deweloperzy notują rekordowe marże i zyski - mówi.
Inwestorskie zapędy kupujących mieszkania potwierdzał w programie "Money.To się liczy" Jarosław Jędrzyński z serwisu RynekPierwotny.
Giełda dołuje
Coraz częściej polscy inwestorzy po prostu nie mają wyjścia. Im gorzej na giełdzie, tym więcej wątpliwości mają odpowiadając na pytanie, w co inwestować pieniądze. Tym bardziej, że polska giełda ma właśnie nowy problem. I jest nim panika inwestorów związana z koronawirusem pojawiającym się w kolejnych krajach. Pod tym względem nie ma różnicy, czy mowa o giełdzie w USA, czy w Polsce. Tak słabych tygodni giełda w Polsce nie miała od lat.
I wystarczy spojrzeć na efekty ewentualnej inwestycji w największe polskie spółki. Gdyby przykładowy inwestor Jan Kowalski wyłożył 100 tys. zł na portfel akcji dokładnie rok temu, to dziś miałby… średnio 26 tys. zł mniej. Z zainwestowanych 100 tys. zł zostałoby niewiele ponad 74 tys. zł. Indeks WIG20, czyli indeks 20 największych spółek na polskim parkiecie, właśnie notuje roczne minimum. Wyjście z inwestycji dziś to po prostu gigantyczna strata.
Tak w ciągu roku radził sobie WIG20:
- Spadkami zostały dotknięte najważniejsze giełdy, zarówno te z Europy, Azji, Australii, jak i obu Ameryk - komentuje dla money.pl Przemysław Ławrowski, analityk giełdowy ze Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych. I jak dodaje, pod względem spadków "WIG jest obok notowanych na Wall Street S&P500 i Nasdaq jednym z najsłabszych".
- Spadki tych indeksów są nawet większe w stosunku do zniżek obserwowanych na rynkach azjatycki, reprezentowanych przez chiński Shanghai Composite, japoński Nikkei i południowokoreański Kospi - mówi.
Tak radził sobie WIG20 w ciągu ostatniego miesiąca:
Jak sugeruje Bartosz Turek, część inwestorów wymienia podczas wyprzedaży akcje na waluty, część na surowce, niektórzy na bezpieczne obligacje skarbu państwa, a jeszcze inni… pójdą po prostu w mieszkania.
Inwestycja w mieszkanie lepsza niż 10-letnie lokaty
Tym bardziej, że dane nie pozostawiają wątpliwości. Inwestycja w mieszkania w 2019 roku pozwoliłaby zarobić - w najbardziej optymistycznym wariancie - 16 proc. Jak wynika z szacunków Bartosza Turka dla HRE Investments, mieszkania dały zarobić… 10 razy więcej niż lokaty. Nieruchomości w 2019 roku były też lepsze niż obligacje, fundusze inwestycyjne i właśnie wspomniane notowania indeksu WIG20.
- Prawie 20 proc. można było zarobić, posiadając przez cały 2019 rok złoto. Cena uncji w ciągu 12 miesięcy wzrosła bowiem z poziomu prawie 4800 złotych do ponad 5750 złotych - komentuje Bartosz Turek. - Niepewność co do perspektyw światowej gospodarki związana z atakiem koronawirusa doprowadziła już do tego, że obecnie za uncję złota trzeba już płacić ponad 6,5 tys. złotych, czyli najwięcej w historii - dodaje.
Tylko złoto było lepsze niż zakup, wynajem i sprzedaż mieszkania. Taka inwestycja w ciągu roku przyniosłaby wspomniane 16 proc. zysku.
Jak to możliwe? Z szacunków HRE Investments - opartych o dane NBP - wynika, że pod koniec 2018 roku, kupując w stolicy mieszkanie na wynajem, można było liczyć na to, że w formie czynszów trafił na konto właściciela około 5,5 proc. ceny zapłaconej za lokal - i to już po uwzględnieniu wszystkich kosztów czy okresowego braku najemcy.
- Do tego pozytywną zmianą jest wzrost wycen nieruchomości. Z najświeższych danych NBP na temat zmian cen nieruchomości wynika, że w Warszawie używane mieszkania w ciągu roku zdrożały o prawie 10,5 proc. - dodaje. - W sumie daje to potencjalny zysk na poziomie aż 16 proc. w ciągu zaledwie 12 miesięcy - mówi. Efekt? Inwestor, który wyłożył pół miliona, mógłby dziś mieć na koncie 580 tys. zł (przed opodatkowaniem zysku). O ile zdecydowałby się przez rok wynajmować lokal, a później go sprzedać.
Ten z kolei, który skończy na samym wynajmie, co roku inkasuje 27,5 tys. zł. Inwestycja w lokal zwróci mu się po kilkunastu latach. O ile wcześniej też nie skorzysta ze wzrostu wartości mieszkania i się go nie pozbędzie.
Ceny mieszkań rosną, a popyt na nie wcale nie maleje
Z kolei ci, którzy koniec 2018 roku zakładali przeciętną lokatę, mogą liczyć na… 1,8 proc. zysku (zaledwie 1,5 proc. po opodatkowaniu). Każde 100 tys. zł pozostawione w banku pozwoliło w ciągu roku zarobić 1,5 tys. zł. Zostawienie w banku pół miliona to zysk rzędu 7,5 tys. zł.
Oczywiście czymś innym jest inwestowanie w nieruchomości, a czymś innym pozostawieniem pieniędzy na lokacie.
- Im mniej możliwości mają jednak inwestorzy, tym częściej sięgać będą po bardziej skomplikowane instrumenty. A im więcej z nich pójdzie w mieszkania, tym szybciej będą rosnąć ceny - mówi Bartosz Turek. I zwraca uwagę, że na rynku już pojawiają się rozwiązania, które zrzeszają inwestorów wspólnie wyciągających pieniądze na zakup mieszkań pod wynajem, rewitalizacje kamienic czy budowę całych inwestycji deweloperskich. A to oznacza jedno: ceny mogą dostać nowy impuls do wzrostów.
Zdaniem analityków Credit Agricole Bank Polska ceny nowych mieszkań w siedmiu największych miastach Polski w ciągu najbliższych dwóch lat będą przekraczały średnio 10 tys. zł za metr kwadratowy. Eksperci przy tym zwracają uwagę, że kwestie wykupu lokali pod inwestycję są jednym z kluczowych czynników odbijających się na cenach.