Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Ministrowie zobowiązali się, że przedstawią mi w najbliższych dniach konkretny projekt zamrożenia cen energii dla odbiorców indywidualnych, ale myślimy także o producentach. Nie pozwolę na to, żeby Polska w tej grze wypadła źle ze względu na cenę energii. Ministrowie wiedzą, co mają robić" - powiedział premier Donald Tusk na konferencji prasowej pod koniec zeszłego tygodnia.
"Nie dość, że Europa ma średnio energię droższą 2,5 razy niż USA, to my niestety jesteśmy w czołówce cen energii" - dodał również. W wyniku tej dysproporcji europejskie gospodarki tracą konkurencyjność względem firm amerykańskich i chińskich. "Długo myślałem, czy to powiedzieć tak wprost, ale powiem to wprost. Niektóre założenia dotyczące emisji CO2 - one rozbrajają europejską gospodarkę" - stwierdził również polski premier.
W tych wypowiedziach trudno nie doszukiwać się koincydencji zarówno z wyborami amerykańskimi (do tych zresztą premier Tusk nawiązał wprost), jak i z nadchodzącymi wyborami w naszym kraju.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mrożenie cen energii. Pieniądze i polityka
Mrożenie cen energii to kluczowy temat w Polsce od wielu miesięcy. Przypomnijmy, że niestabilność na rynku energetycznym zaczęła się jeszcze przed inwazją Rosji na Ukrainę, a putinowska agresja podbiła trend. Właśnie to wydarzenie było najważniejszym powodem szalejącej inflacji (CPI) w latach 2022-2023. Rządzący - nie tylko polscy zresztą - zdecydowali się więc na silniejszą regulację rynku energetycznego, aby nie podbijać CPI jeszcze bardziej. Co zrobili konkretnie?
W ramach tak zwanej Tarczy Solidarnościowej zamrozili ceny dla odbiorów końcowych na poziomie z 2022. Dla wszystkich gospodarstw regulowane ceny obowiązywały do limitu 3 MWh rocznie, dla gospodarstw domowych z osobami niepełnosprawnymi granica była nieco wyższa i wynosiła 3,6 MWh rocznie, dla gospodarstw domowych z Kartą Dużej Rodziny limit wynosił 4 MWh rocznie. Jak nietrudno się domyślić - im więcej osób w rodzinie, tym większy jest popyt na energię. Powyżej wspomnianych limitów za energię gospodarstwa miały płacić już więcej.
No dobrze, ale czy te 3 MWh to dużo, czy mało? Światło na sprawę rzuca opracowanie Głównego Urzędu Statystycznego, które pokazuje jak wygląda zużycie energii w gospodarstwach domowych. W 2021 r. w naszym kraju około 75 proc. gospodarstw domowych zużywało do 3 MWh rocznie. Dla szerszego obrazu - więcej niż 6 MWh zużywało jedynie nieco ponad 5 proc. gospodarstw domowych.
Zużycie energii zależy od tego, w jak dużym domu mieszkamy (im większy dom, tym zazwyczaj więcej energii potrzebuje), jak zamożni jesteśmy (bogatsi z nas generują znacznie większe zapotrzebowanie na energię; wygodne życie jest w zasadzie tożsame z dużą konsumpcją energii) oraz w jaki sposób ogrzewamy mieszkanie. Jak nietrudno się domyślić, ci z nas, którzy ogrzewają je elektrycznie, zużywają najwięcej prądu. Rząd szacuje, że około 5 proc. gospodarstw domowych ogrzewa swoje domy właśnie w ten sposób.
Nowe mrożenie cen energii
Do końca czerwca bieżącego roku obowiązywała maksymalna (zamrożona) stawka 412 zł netto za 1 MWh. Z początkiem lipca wzrosła ona do 500 zł, czyli o ponad 20 proc.. Stawki były "zamrożone" po stronie ostatecznych konsumentów - firm, niektórych kluczowych instytucji publicznych oraz gospodarstw domowych. Państwo natomiast dopłacało różnicę między ustaloną stawką, a benchmarkiem, który na podstawie m.in. wskaźników rynkowych wyznacza Urząd Regulacji Energetyki. Gdyby nie mrożenie, stawka taryfowa wynosiłaby 739 zł.
Dodatkowo, w lipcu bieżącego roku rząd wprowadził tak zwany bon energetyczny, który przysługiwał uboższym gospodarstwom domowym - jednoosobowe mogły liczyć na 300 zł jednorazowej dopłaty od państwa, dwu- i trzyosobowe na 400 zł, cztero- i pięcioosobowe na 500 zł. Rodziny, które ogrzewały domy prądem, mogły liczyć na dwa razy większe środki (jak wyżej napisałem, takie rodziny zużywają znacznie więcej energii elektrycznej).
O tym, jak by wyglądały ceny energii elektrycznej gdyby nie mrożenie, informowało Forum Energii - think tank zajmujący się kwestiami energetycznymi. W 2023 roku gospodarstwa domowe zużywające 2 MWh rocznie w wyniku zamrożenia cen płaciły około 90 gr za kilowatogodzinę. Gdyby nie regulacje, płaciłyby niemal 1,90 zł, czyli ponad dwukrotnie więcej.
Wróćmy do efektu częściowego odmrożenia cen energii, z którym mieliśmy do czynienia w lipcu bieżącego roku. Ceny prądu poszły w górę o kilkanaście procent, natychmiast podbijając wskaźnik cen towarów i usług. O ile w czerwcu inflacja wynosiła 2,6 proc., tak miesiąc później podskoczyła do 4,2 proc.
Scenariusze dla Polski
Narodowy Bank Polski przedstawił niedawno prognozę inflacyjną na przyszły rok. Obejmowała ona dwa warianty. Pierwszy z nich był scenariuszem, w którym rząd odchodzi od mrożenia cen energii, drugi natomiast to projekcja, w którą "zaszyta" została dalsza ochrona gospodarstw domowych. W pierwszym przypadku roczna inflacje dobija do 5,6 proc., w drugim natomiast jest to 4,3 proc.
Na marginesie warto zauważyć, że państwo jest w stanie "wypłaszczać" szczyty inflacyjne przez przejęcie na siebie części szoków rynkowych. Tak, to prawda - przedsiębiorstwa energetyczne dostają dopłaty ze środków publicznych, jednak warto zauważyć, że m.in. po to te środki publiczne są - aby łagodzić symptomy kryzysów gospodarczych dla zwykłych ludzi.
Donald Tusk w przedłużaniu osłon widzi prawdopodobnie również cel polityczny. Chodzi o wspomniane wyżej wybory prezydenckie, które miałyby odbyć się w drugiej połowie maja 2025 roku. Odejście od mrożenia cen energii, a więc i kolejne podbicie inflacji, z pewnością nie pomogłoby kandydatowi KO na prezydenta. Sprawa wydaje się jeszcze istotniejsza w kontekście wielu analiz, które mówią, że to właśnie podwyższona inflacja była jedną z najważniejszych kwestii, które utorowały Donaldowi Trumpowi drogę do Białego Domu.
A ile ma kosztować dalsze mrożenie cen? Jeśli regulacja objęłaby cały rok, szacuje się, że osłony pochłonęłyby ponad 5 mld zł. Wciąż jednak trwają negocjacje na linii ministerstwo klimatu - ministerstwo finansów. To ostatnie na razie na cel wyasygnowało ponad 2 mld zł, zdecydowanie za mało, żeby mrozić ceny przez cały 2025. Warto jednak powiedzieć, że od początku istnienia rozwiązanie kosztowało już 33 mld zł. Dużo? Oczywiście! Ale gdyby to nie państwo pokryło te koszty, musielibyśmy je zapłacić my - z własnych kieszeni.
Polska z globalnym problemem energetycznym
A co z kwestią energetyczną przez duże "E": konkurencyjnością całej gospodarki, nie tylko polskiej, ale również unijnej, o której mówił premier Donald Tusk? O ile stworzenie tarcz energetycznych nie było przesadnie skomplikowaną inżynierią ekonomiczną (ale obecnemu i poprzedniemu rządowi należą się za nie dobre oceny), tak zapewnienie tańszej energii dla gospodarki na długie lata nie jest po prostu kwestią nieskomplikowanych regulacji i przepychanek międzyresortowych w poszukiwaniu kilku czy nawet kilkudziesięciu miliardów złotych. Mówimy o planach na całe dekady. Sprawy nie da się załatwić w kilka miesięcy prostymi przesunięciami.
Do tego należy dodać, że kuszące spowolnienie cięcia emisji - celem zwiększenia wzrostu gospodarczego - za kilka dekad europejskim decydentom może odbić się czkawką w postaci wielomiliardowych strat (oraz setek, albo tysięcy ofiar) spowodowanych galopującą katastrofą klimatyczną.
Tu nie ma prostych rozwiązań i szczerze mówiąc nie chciałbym być w skórze polityków, którzy stoją przed bardzo trudnymi wyborami. W ich ramach z jednej strony na szali mamy ochronę klimatu (a - globalnie - również ochronę życia setek tysięcy albo milionów ludzi), a z drugiej utrzymanie naszego modelu społeczno-gospodarczego. Ten w przyszłości, o ile stracimy konkurencyjność, może być zagrożony przez choćby gigantyczne i wciąż dynamicznie rozwijające się Chiny.
Autorem jest Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"