Artykuł został zaktualizowany 28 lipca o stanowisko Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi
W weekend minister rolnictwa na antenie TVP1 ujawnił, że trwają prace nad przepisami, które sprawią, że rolnicy nie będą sprzedawać poniżej kosztów.
Zależałoby mi, żeby wprowadzić ustawę, tak zwaną hiszpańską, żeby rolnik nie musiał, jak do tej pory, sprzedawać po cenie poniżej kosztów. Jest takie rozwiązanie hiszpańskie, przyglądamy się temu, przygotowujemy ustawę, żeby kupujący – ten właśnie, który przyjeżdża kupować – nie mógł kupić od rolnika taniej niż są koszty produkcji – powiedział w niedzielę Robert Telus.
"System hiszpański" to z grubsza mechanizm negocjacji cen i kontroli faktycznych kosztów. Jak miałoby to wyglądać w polskim wydaniu? W odpowiedzi na pytania money.pl Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi zapewnia, że konsultuje się w tej sprawie z hiszpańskimi władzami. Jednak przed przyjęciem odpowiednich przepisów nad Wisłą konieczne będzie uwzględnienie różnic dotyczących struktur gospodarstw domowych i prawa. Szczegółów jednak na razie nie ujawnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak zatem weryfikowalibyśmy wielkość kosztów produkcji? Resort wskazuje, że najprościej byłoby oprzeć się na rachunkowości i dowodach księgowych prowadzonych przez rolników. Szkopuł w tym, że nie wszyscy mają taki obowiązek. "W związku z tym wdrażanie rozwiązań hiszpańskich w zakresie ustalania cen sprzedaży powinno zostać poprzedzone szerokimi konsultacjami z podmiotami sektora rolno-spożywczego, w tym organizacjami rolniczymi" – czytamy.
Rolnicy patrzą na pomysł przychylnie
Rolnicy, jak można było przewidzieć, są na tak. – Każdy z rolników powie, że to dla niego bardzo dobra propozycja, że odbiorcy pokryją im koszt produkcji, a powyżej niech się dzieje gra rynkowa – mówi money.pl Krzysztof Cybulak ze Związku Sadowników RP.
Ma jednak świadomość, że nie każdy poprze tego typu rozwiązanie.
Wiem, że zaraz zlecą się krytycy i powiedzą, że to jest ingerencja w wolny rynek. Jednak wiele osób włożyło spore pieniądze w nawodnienie, nawozy i opryski, bo chcieli mieć wysoką jakość produktu. I za tę jakość trzeba zapłacić. A dzisiaj się dowiadują, że mają oddać plony za darmo. Trzeba było nic nie robić, to przynajmniej kosztów by nie było – stwierdza z goryczą nasz rozmówca.
Sadownik zadaje kluczowe pytania: jak ma funkcjonować program, jeżeli wysokość kosztów minimalnych nie będzie ustalona odgórnie. Każdy rolnik ma bowiem inne koszty produkcji, które zależą od wielu czynników. Wtóruje mu prof. dr hab. Edward Majewski ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Koszty produkcji są bardzo zróżnicowane. W przypadku pojedynczego rolnika one się różnią w zależności od: jakości gleby, skali wielkości produkcji, umiejętności rolnika czy nawet jego chęci do pracy. Najlepsi rolnicy oczywiście mają niższe koszty jednostkowe – wyjaśnia w rozmowie z money.pl prof. Majewski.
Z wyliczeniem samych kosztów produkcji jednak nie powinno być dużych problemów. Krzysztof Cybulak podkreśla, że rolnicy z wyprzedzeniem opłacają lub rezerwują budżety m.in. na nawozy, opryski, pracowników i paliwo.
– Oczywiście wiadomo, że z czasem niektóre ceny mogą się zmienić, np. teraz paliwo potaniało. Niemniej da się od razu policzyć, jaki będzie koszt produkcji, choć trzeba uwzględnić też wiele innych kosztów, jak np. koszty amortyzacji plantacji czy maszyn – wymienia sadownik.
Edward Majewski dodaje, że jeżeli koszty produkcji zostaną pokryte na "średnim, z góry ustalonym poziomie", to nie każdy rolnik skorzysta z nowego rozwiązania. Jeśli natomiast resort dostosuje przepisy do pól, hodowli i plantacji ponoszących największe koszty, to beneficjentami nowych przepisów okażą się najefektywniejsi i najwydajniejsi rolnicy, którzy będą mieć "bardzo wysokie premie z tego tytułu".
Oczywiście przy założeniu, że nowy program obejmie wszystkich przedstawicieli sektora.
Problem z ustaleniem wysokości kosztów
Nasz rozmówca jest zdania, że nie da się ustalić odpowiedniego systemu negocjacji cen i kontroli faktycznych kosztów. Przynajmniej nie przy takiej liczbie przedstawicieli tego zawodu, jaką mamy w Polsce. Z Powszechnego Spisu Rolnego z 2020 r. wynika, że w Polsce jest ponad 1 mln 317 tys. gospodarstw rolnych.
Dodać do tego należy, że rolnicy, z wyjątkiem największych gospodarstw, nie mają obowiązku prowadzenia rachunkowości. To też nie ułatwia ustalenia kosztów produkcji rolnej indywidualnie dla każdego właściciela gospodarstwa.
– Łatwe do przewidzenia są natomiast długoterminowe konsekwencje: trudności ze zbytem produktów w przypadku żądania wysokiej ceny, o ile nie będzie nakazu zakupu, wzrost kosztów w przetwórstwie i handlu przenoszony na ceny dla konsumentów, wreszcie osłabienie konkurencyjności polskiej żywności na rynku międzynarodowym – zauważa ekspert SGGW.
Rozmawiałem niedawno z rolnikami, którzy oczekiwaliby ceny minimalnej na produkty. Propozycja ministra zatem nieco koresponduje z tymi oczekiwaniami. Natomiast ciągle nie wiadomo, czy poziom kosztów dla każdego rolnika byłby taki sam, kto miałby to liczyć ani jak to liczyć. Więc tę propozycję na razie traktuję jako pewne hasło. Czekam na więcej szczegółów – komentuje prof. Edward Majewski.
Co powie Unia?
Na jeszcze inną kwestię zwraca uwagę Monika Piątkowska, Prezes Izby Zbożowo-Paszowej – zgodność szykowanego projektu z prawem unijnym. – Chciałabym zobaczyć projekt ustawy, bo tylko wtedy będzie wiadomo, czy rozwiązania, które proponuje ministerstwo, są zgodne z prawem unijnym, ale też ze zdrowym rozsądkiem i zasadami gospodarki rynkowej – mówi w rozmowie z money.pl
Przypomina też, że decyzja rządu o jednostronnym zamknięciu polskich granic przed importem z Ukrainy wywołała wewnętrzny i międzynarodowy chaos. Ostatecznie Polska porozumiała się w tej kwestii z Unią Europejską, ale temat wciąż wisi w powietrzu, gdyż obecne regulacje obowiązują do 15 września. A w obliczu zawieszenia tzw. porozumienia zbożowego przez Rosję kwestia importu ukraińskich produktów rolnych przez Europę stanie się palącym problemem, o czym pisaliśmy w money.pl.
Powinniśmy robić wszystko, by znaleźć wspólne rozwiązanie z Brukselą w kontekście handlu i tranzytu produktów rolno-spożywczych, ale także w zakresie krajowych potrzeb infrastrukturalnych. Rumunia i inne kraje przyfrontowe próbują uzyskać wsparcie z Unii Europejskiej na rozbudowę infrastruktury. To jest ten czas, kiedy Polska też to powinna zrobić. To dobry czas, by uzyskać wsparcie finansowe na inwestycje w porty, budowę głębokowodnego terminala – inwestycji, które będą służyć nam na wiele lat – mówi Monika Piątkowska.
Ryzykowne ruchy mogą się zemścić
Z propozycją ministra Telusa jest jeszcze jeden problem, dość istotny: fakt, że Polska jest państwem kapitalistycznym. – W gospodarce rynkowej, jeżeli w ogóle już chce się próbować wpływać na rynek, to nigdy nie powinno się tego robić poprzez ustanowienie ceny minimalnej czy maksymalnej, tylko jakimiś innymi parametrami, szczególnie tymi strukturalnymi. To powinna być raczej relacja, jak np. w przypadku płacy minimalnej, która nie powinna być wyższa niż 50 proc. średniej płacy, niż sztywna, z góry ustalona reguła – zauważa w rozmowie z money.pl prof. Marian Noga, były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Podaje też konkretny przykład takiego działania z historii. W XX w. Amerykanie płacili rolnikom za nieużytkowanie określonego areału ziemi. W ten sposób chcieli ograniczyć areał upraw zboża i nie dopuścić do nadmiernego spadku ceny. Jednak nie dopuścili się wtedy bezpośredniej ingerencji w cenę.
Ekonomista nie ma wątpliwości, że tego typu rozwiązanie, jakie zapowiedział minister Telus, przypomina raczej styl działania władz gospodarki centralnie sterowanej.
Ministerstwo jednak nie widzi takiego ryzyka. "Hiszpania, która wdrożyła przedmiotowe przepisy, funkcjonuje w strukturach jednolitego rynku UE i nie jest gospodarką planową. Warunek związany z wysokością kosztów dostawcy nie wyklucza tego, że cena będzie wynikać z mechanizmu rynkowego" – czytamy w odpowiedzi na pytania money.pl.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl