Kiedy poseł PiS Kazimierz Smoliński rzucił na początku stycznia, że jednym ze sposobów na walkę z wysoką inflacją mają być ceny regulowane na podstawowe artykuły żywnościowe, zawrzało. Jak to możliwe, że temat cen ustalanych przez państwo wraca w 2022 roku, ponad trzy dekady od upadku gospodarki centralnie sterowanej? Choć polityk sprostował chwilę potem swoją wypowiedź, tłumacząc, że był to jego autorski pomysł, to temat wrócił, gdy limitowane ceny ogłosił węgierski premier Viktor Orban.
Zapytaliśmy dra Jarosława Janeckiego, ekonomistę i wykładowcę SGH, czy w XXI wieku, w warunkach gospodarki rynkowej, jest w ogóle o czym rozmawiać.
Rzecznik PiS zabiera głos
Zacznijmy od początku. - Chcemy wprowadzić ceny regulowane na artykuły żywnościowe: chleb, cukier, mąkę. Jeżeli inflacja będzie wzrastała, to nawet takie rozwiązanie może zostać wprowadzone - stwierdził 8 stycznia poseł Kazimierz Smoliński z PiS na antenie Polsat News.
Kilka dni później w tym kierunku poszły Węgry. Viktor Orban zapowiedział, że wprowadzi limitowane ceny sześciu produktów żywnościowych. W lutym mąka pszenna, cukier, olej słonecznikowy, mleko (krowie o 2,8-proc. zawartości tłuszczu), udziec wieprzowy i piersi kurczaka mają kosztować tyle, co w połowie października. Była to kolejna taka decyzja, wcześniej rząd Orbana nałożył limity cenowe na energię, paliwo i kredyty hipoteczne.
Przedstawiciele polskiego rządu w międzyczasie wskazywali, że mają inne sposoby na walkę z wysoką inflacją.
- Jeżeli chodzi o wymienione produkty, to w Polsce takich propozycji nie ma. Wiem, że takie słowa pojawiły się w debacie publicznej także z ust jednego z naszych parlamentarzystów, natomiast nie ma takich rozwiązań na stole – mówił zapytany o ruch Orbana i wypowiedź Smolińskiego rzecznik rządu Piotr Müller.
Jednak już dzień później pojawiła się intrygująca wypowiedź wiceministra spraw zagranicznych Pawła Jabłońskiego.
Prawo uchyla furtkę
- Przepisy prawa przewidują taką możliwość, konstytucja nawet coś takiego umożliwia - stwierdził wiceminister, pytany o regulowane ceny w Polsat News. - Nie możemy wykluczać jakiegokolwiek działania, jeśli będzie uznane za właściwe. Natomiast każde działanie będzie poprzedzone bardzo dokładną analizą. My wychodzimy z założenia, że właściwymi narzędziami jest przede wszystkim ten impuls fiskalny, czyli obniżanie podatków - dodał, odnosząc się do tarcz antyinflacyjnych.
Prowadzący rozmowę z wiceministrem wskazywał na jeden z artykułów ustawy covidowej, dotyczącej zwalczania epidemii w Polsce. Jest tam rozporządzenie w sprawie ustalenia maksymalnych cen i maksymalnych marż handlowych. Czytamy w nim:
Minister właściwy do spraw gospodarki w porozumieniu z ministrem właściwym do spraw zdrowia oraz ministrem właściwym do spraw rolnictwa i rozwoju wsi może, w drodze rozporządzenia, ustalić maksymalne ceny lub maksymalne marże hurtowe i detaliczne stosowane w sprzedaży towarów lub usług mających istotne znaczenie dla ochrony zdrowia lub bezpieczeństwa ludzi lub kosztów utrzymania gospodarstw domowych.
I dalej:
Wydając rozporządzenie, o którym mowa w ust. 1, minister właściwy do spraw gospodarki może ustalić maksymalne ceny dla różnych poziomów obrotu towarowego lub uwzględnić skalę sprzedaży albo świadczenia usług i uwarunkowania regionalne, a przy ustalaniu wysokości maksymalnych cen może wziąć pod uwagę wysokość cen w okresie poprzedzającym wprowadzenie stanu zagrożenia epidemicznego, a także uzasadnione zmiany kosztów produkcji i zaopatrzenia.
Na razie wiele wskazuje na to, że poseł Smoliński wyskoczył przed szereg. Ale czy w 2022 r. regulowanie cen w gospodarce rynkowej w ogóle ma sens? Money.pl rozmawiał na ten temat z dr. Jarosławem Janeckim. Zdaniem ekonomisty taka dyskusja jest kompletnym nieporozumieniem.
Co to może przynieść?
- W systemie gospodarki rynkowej proces kształtowania cen odbywa się zgodnie z prawami ekonomii. Czyli im większy jest popyt na dany produkt, tym wyższa jest jego cena. Dzieje się tak dlatego, że mamy do czynienia z ograniczoną dostępnością dóbr i usług. W związku z tym ci nabywcy, którzy zgodzą się na wyższą cenę, będą mogli wejść w posiadanie danego dobra. Na tym polega gospodarka rynkowa. Musimy pamiętać o tym, że ceny są narzędziem podziału dóbr i usług - mówi w rozmowie z money.pl ekonomista.
Zaznacza, że wchodzenie państwa w proces ustalania cen jest sytuacją bardzo niebezpieczną. Bo jeżeli rząd decyduje się na ich zamrożenie czy regulowanie, powoduje, że na producentów lub usługodawców rynkowych są narzucane pułapy cenowe. To oznacza, że w sytuacji, gdy dochodzi do wzrostu cen komponentów itp., rząd zamrażając ceny, wymusza de facto utrzymywanie ich na niezmienionym poziomie. A to powoduje, że - jak tłumaczy Janecki - producenci w pewnym momencie stwierdzają, że nie będą produkować danego dobra, bo generuje to stratę.
Znamy to z przeszłości. W krótkim czasie, ale potem i w dłuższym powoduje to niedobór danego produktu czy usługi - mówi ekonomista.
Historia uczy nas, że to niejedyny możliwy skutek takiej decyzji. Jak mówi Janecki, drugim efektem, który może się pojawić, jest powstanie rynku równoległego - mówiąc wprost: czarnego rynku, gdzie te towary są dostępne, ale po cenie rynkowej. Z tym też mieliśmy oczywiście do czynienia w przeszłości.
Jeżeli zamrożenie cen jest utrzymywane przez dłuższy okres, kolejnym etapem jest konieczność wprowadzenia reglamentacji poszczególnych produktów. To wszystko przećwiczyliśmy w przeszłości w wielu krajach, także w Polsce - przypomina ekonomista.
Jest jeszcze jeden efekt takiej decyzji, który może pojawić się w krótkim okresie.
- Skoro producenci są zmuszeni do ponoszenia wyższych kosztów produkcji, bo nie mogą podnieść cen, ponieważ rząd ustawowo tego zabrania, to może nastąpić obniżenie jakości produktów. Producenci nie mają wtedy żadnej motywacji, aby dany produkt był wysokiej jakości, skoro mają go sprzedawać po zaniżonych cenach. Jakakolwiek forma regulacji powoduje przerzucenie kosztów związanych z rosnącymi cenami na producentów. To do niczego dobrego nie prowadzi - mówi Jarosław Janecki.
I przypomina, że zjawisko regulowanych cen znamy nie tylko my czy inne kraje z bloku wschodniego.
Dlaczego Węgry się zdecydowały?
- Ten temat był jednym z głównych problemów Stanów Zjednoczonych w latach 70., gdy pojawiła się kontrola cen. Skończyło się to stagflacją. By USA mogły wyjść z problemu wysokich cen, Paul Volcker (szef Fed w latach 70. i 80. - przyp. red.) musiał ostatecznie podnosić stopy procentowe do niezwykle wysokiego poziomu, co w konsekwencji zakończyło okres wysokiej inflacji. Te okresy w historii, w których ceny były regulowane, kończyły się bardzo niekorzystnie - zarówno z punktu widzenia konsumentów, jak i całej gospodarki - mówi Janecki.
Jak ocenia zatem kierunek, w jakim poszedł Viktor Orban? - Ten ruch był kolejnym krokiem, po zamrożeniu kosztu kredytów, który przygotowuje go do wyborów. W Polsce polityka regulacji cen, jeżeli ktokolwiek o tym faktycznie myśli, miałaby, jak rozumiem, ulżyć konsumentom. Tymczasem jest wiele instrumentów, które mogą wspomóc np. ubogie rodziny. Tym zajmuje się polityka społeczna, która powinna być skoncentrowana na rodzinach najuboższych - podsumowuje ekonomista.