Miejsce? Warszawski hotel Bristol, jeden z najdroższych i najdłużej działających w stolicy. Warszawiacy przechadzający się Krakowskim Przedmieściem przed Bristolem mogą oglądać najdroższe samochody w mieście. Na piętrze przy hotelowej restauracji jest niewielka sala - Salon Kossak. Mieści maksymalnie 40 osób. Hotel zapewnia, że to doskonałe miejsce na kameralną konferencję czy zebranie zarządu.
I to właśnie tutaj ambasada Chin w Polsce zorganizowała śniadanie prasowe z udziałem ekspertów z Pekinu. Ekspertami byli dyplomaci, ludzie z gigantycznym międzynarodowym doświadczeniem. Z jednej strony stołu usiedli zatem chińscy dygnitarze, z drugiej niewielka grupa dziennikarzy.
Cel spotkania? Pokazać polskim mediom "chiński punkt widzenia". W sprawie wojny handlowej USA - Chiny, w sprawie miejsca Polski w tym sporze, w sprawie walki technologicznej z Huawei. O innych międzynarodowych firmach nikt nawet nie wspomniał.
Ambasador Liu Guangyuan zorganizował wydarzenie, w zaproszeniu dziennikarzy pomogła polska agencja PR. To był zresztą jedyny nieazjatycki akcent spotkania: wśród przedstawicieli ambasady próżno szukać Polaków.
- To nie wywiad, to dyskusja - zaznaczył już na wstępie ambasador Chin w Polsce. W ten sposób studził zapędy dziennikarzy do pisania relacji. Przedstawiciele Chin szczegółów spotkania w świat po prostu nie chcą puszczać. Nie było jednak żadnego zaskoczenia. Spotkanie było przepełnione tezami, które chińscy dyplomaci powtarzają od kiedy rozpoczął się spór z USA.
Zaangażowanie ambasadora w Polsce w temat wojny handlowej w ogóle nie powinno dziwić. Choć karierę zaczynał m.in. w Nigerii i Ghanie, to kilka lat spędził również w USA. Był tam m.in. zastępcą konsula. I to w latach, gdy o sporze z Chinami na tle gospodarczym, nikt nawet nie myślał.
Byli dyplomaci w Polsce
Przy jednym stole z dziennikarzami usiadł Zha Peixin, czyli były ambasador w Wielkiej Brytanii oraz Kanadzie oraz Shi Mingde - były ambasador Chin w Niemczech i Austrii. Pojawił się również Cui Hongjian, dyrektor departamentu studiów europejskich w China Institute of International Studies. To instytut bezpośrednio nadzorowany przez chińskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. I to właśnie ta trójka nadawała ton rozmowie.
Główne tezy? Chiny nie są konkurencją dla USA, a uzupełnieniem i ważnym graczem dla światowej gospodarki. Eksperci wyjaśniali, że w sporze o bilans handlowy pomiędzy USA a Chinami nie można opierać się tylko na danych prezentowanych przez stronę amerykańską. Dlaczego? Bo znacznie zawyża wartość towarów pochodzących z Chin, a trafiających do USA.
Zdaniem chińskiej strony w sporze trzeba uwzględniać również fakt, jak intensywnie w Chinach inwestują amerykańskie przedsiębiorstwa i ile produktów w Państwie Środka jest składanych na rzecz koncernów z USA. Przykład? Apple, który "projektuje w USA, składa w Chinach" (takie informacje można znaleźć na większości produktów marki).
Wiele było też o braku zrozumienia. I tak obecni na spotkaniu przekonywali, że "Chiny w żadnym stopniu nie zagrażają Stanom Zjednoczonym Ameryki. Waszyngton do tej pory źle interpretował intencje Pekinu". "Faktycznie produkujemy coraz więcej i coraz szybciej. Rozwijamy konsekwentnie gospodarkę od wielu lat, ale wciąż musimy poprawić jakość inwestycji, wartość krajowych firm, poprawić los obywateli" - można było usłyszeć.
"Nieporozumienie"
Inne tezy? "Nie chcemy być lepsi. Chcemy lepszej przyszłości dla 1,4 miliarda obywateli, a nie podboju świata. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że świat stanie przed gigantycznymi wyzwaniami. Takimi jak kryzysy finansowe, takimi jak choroby. Jesteśmy przekonani, że żaden kraj w pojedynkę ich nie pokona".
Padły również inne słowa: "Nie chcemy wojny handlowej. Nie boimy się jej. Nie boimy się odpowiedzi. Nie boimy się bronić interesu kraju. Wojna handlowa to jednak złe rozwiązanie. Mamy nadzieję, że do rozmów gospodarczych wróci wzajemne poszanowanie i respekt. To jedyny sposób na budowę świata wspólnej przyszłości".
"W Chinach od lat koncentrujemy się na technologiach, na autostradach, na infrastrukturze. Nie jesteśmy challenger (pretendentem do tytułu - red.)". Dyplomaci podkreślali, jak bardzo relacje USA - Chiny zmieniły się w ostatnich latach i jak bardzo obie gospodarki na tym skorzystały. Przekonywali, że potrzebna jest "mentalność win-win".
Huawei głównym tematem
Sporą część spotkania dyplomaci poświęcili kwestii firmy technologicznej Huawei. I nie powinno to dziwić - to przede wszystkim na barki tej spółki spadł w ostatnich tygodniach wizerunkowy ciężar amerykańskich sankcji. Lista firm, które traciły jest oczywiście dłuższa.
Dyplomaci podkreślali dwa wątki: po pierwsze brak dowodów na jakąkolwiek szkodliwą działalność firmy, po drugie jej istotną rolę w procesie wdrażania najnowocześniejszych technologii (w tym sieci szybkiego internetu 5G).
"Walka z Huawei nie jest żadnym elementem wojny handlowej, a typowej wojny technologicznej". Dyplomaci podkreślali, że przekreślenie dorobku firmy z Azji równałoby się cofnięciu o przynajmniej półtora roku w rozwoju niektórych technologii. Podkreślali również, że używanie środków administracyjnych do "tłumienia" prywatnego biznesu nie powinno być przez nikogo tolerowane.
"Żaden urząd w USA i w Europie ma potwierdzonych dowodów, by firma Huawei była zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego. W niektórych krajach Huawei udostępnia więcej danych dotyczących działalności oraz sprzętu niż inni dostawcy. Nie ma nic do ukrycia" - przekonywali dyplomaci.
Na spotkaniu pojawił się również polski wątek, choć nie został specjalnie rozwinięty. Polska została wskazana jako potencjalny "most" pomiędzy Chinami a USA. "Każdy kraj musi wybrać, nikt nie może stać z boku. To ważny moment dla całej światowej gospodarki" - można było usłyszeć.
Dyplomaci wskazywali również na potencjalne straty gospodarcze, które wiązałyby się z rezygnacją z rozwiązań technologicznych z Chin. Dygnitarze zwracali uwagę, że w tych relacjach powinny być liczone korzyści i straty wynikające z ewentualnego sporu. Przyznawali, że znają kontekst i priorytety polskiej polityki międzynarodowej.