Po 40 latach boomu gospodarczego Chinom, drugiej gospodarce świata po Stanach Zjednoczonych, grozi stagnacja. Model gospodarczy, dzięki któremu kraj ten w kilka dekad zaliczył skok cywilizacyjny z poziomu ubóstwa do statusu mocarstwa, wyczerpał się. Prześcignięcie USA, do czego dąży Pekin, prędko nie nastąpi.
Niepokojące sygnały napływają z Chin
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Jak pisze "The Wall Street Journal", nie jest to chwilowa niedyspozycja, lecz początek ery zmierzchu chińskiej gospodarki. A ponieważ gospodarka to naczynia połączone, rykoszetem oberwą partnerzy handlowi Chin.
— Spowoduje to problemy w innych częściach świata — w tym w Europie Zachodniej, gdzie miliony miejsc pracy zależne są od kondycji rynku chińskiego. Szczególnie narażone na efekt zakażenia są Niemcy — mówi money.pl Dominik Kopiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE).
Jeśli chodzi o Polskę, problemy chińskiej gospodarki możemy odczuć poprzez osłabienie koniunktury w Niemczech. Nasze bezpośrednie powiązania z Chinami dotyczą głównie importu.
Według Kopińskiego przez lata nie dostrzegaliśmy sygnałów ostrzegawczych, ponieważ byliśmy zaślepieni dwucyfrowym tempem wzrostu — przez lata stymulowanym kosztownymi inwestycjami infrastrukturalnymi na ogromną skalę.
Inwestycje krajowe odpowiadają 44 proc. PKB Chin i jest to poziom bezprecedensowy. I co ciekawe, wypierają one hołubioną przez chińskie władze od niedawna konsumpcję wewnętrzną — wskazuje ekspert z zespołu gospodarki światowej PIE.
Obecnie konsumpcja w Chinach stanowi 54 proc. PKB i w porównaniu do innych krajów jest na niskim poziomie. Przykładowo w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii konsumpcja wynosi ok. 70-80 proc.
Mimo rosnących nakładów inwestycyjnych — a wraz z nimi rosnącego zadłużenia Chin, wynoszącego obecnie niemal 300 proc. PKB — stopa zwrotu spada. Szacuje się, że dopingowana długiem chińska gospodarka osiągnęła na koniec ubiegłego roku wartość 18,32 bln dol. Wyprzedzała ją tylko amerykańska, warta 25,04 bln dol.
Duży udział inwestycji w strukturze chińskiego PKB oznacza, że Chiny są w stanie zapewnić wzrost gospodarczy tak długo, jak długo utrzymują wysokie stopy zwrotu z poczynionych inwestycji. Jednak przez ostatnie 10 do 15 lat — na co uwagę wraca ekspert Uniwersytetu Pekińskiego Michael Pettis — zadłużenie Chin rośnie szybciej niż stopa zwrotu z inwestycji krajowych.
Według Pettisa Pekin musi zająć się problemem, a jego możliwości w tym zakresie są ograniczone. Ekspert widzi tylko jedną drogę: zmiany instytucjonalne. Jak napisał na platformie społecznościowej X (do niedawna Twitter), dla chińskiej gospodarki bardzo ważne będą najbliższe 3-4 lata.
PKB strącony z piedestału
Maciej Kalwasiński z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW) zwraca uwagę, że uwielbiany przez świat PKB to wskaźnik ilościowy, a nie jakościowy. Podkreśla, że tempo wzrostu PKB nie oznacza, że w kraju żyje się lepiej, dlatego w Chinach wskaźnik ten zszedł na dalszy plan. Z wypowiedzi Xi Jinpinga, przewodniczącego Chińskiej Republiki Ludowej, wynika, że miejsce PKB zajęły niezależność oraz szeroko pojęte bezpieczeństwo kraju.
Władze uznały, że nie ma sensu utrzymywać za wszelką cenę kosztownego modelu gospodarczego, skoro kraj nie staje się dzięki temu silniejszy. Chinom w dalszym ciągu łatwo zwiększać wydatki na inwestycje infrastrukturalne, ale nie widzą sensu, by to robić — uważa ekonomista.
Dziś Chiny są pełne tzw. białych słoni, czyli bezsensownych budowli nieodpowiadających realnemu zapotrzebowaniu. Spadek wydajności gospodarczej postępuje tam od wielu lat. Porównując, w latach 80. i 90. zainwestowane cztery dolary przekładały się na jeden dolar w PKB. Obecnie trzeba zainwestować dwa razy więcej, by uzyskać taki sam wynik. Ponadto chińska gospodarka staje się coraz mniej konkurencyjna z powodu rosnących kosztów pracy i kryzysu demograficznego.
Sytuację dodatkowo komplikuje śrubowanie regulacji krajowych, które obserwujemy w Chinach od kilku lat, i które mają zapewnić większą kontrolę nad gospodarką i uodpornić ja na tzw. szoki gospodarcze. Według Macieja Kalwasińskiego chińskie władze w ten sposób starają się zabezpieczyć przed konsekwencjami potencjalnych sankcji ekonomicznych, nakładanych na ten kraj wraz z eskalacją konfliktu pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi oraz ich sojusznikami.
Konflikt interesów
Sprowadza się to do tego, że prognozowany jeszcze kilka miesięcy temu przez wielu ekspertów wzrost PKB na poziomie 5,5 proc. może być trudny do osiągnięcia. Mimo narracji Chin o zepchnięciu PKB na boczny tor ekonomiści nie mają wątpliwości co do tego, że chińskie władze próbowały stymulować wzrost gospodarczy. Świadczą o tym m.in. dwie ostatnie obniżki stóp procentowych w celu pobudzenia konsumpcji.
— Według chińskich władz wydatki na ubrania czy biżuterię to marnotrawstwo pieniędzy, bo to nie zwiększają aktywów, które świadczyłyby o sile państwa. Według partii należy inwestować w ważne sektory dla gospodarki. Obecnie takim obszarem jest m.in. produkcja półprzewodników — wyjaśnia Kalwasiński.
Dodaje, że chińskie władze są zwolennikami stymulowania gospodarki od strony podażowej. Obniżając firmom podatki i zapewniając finansowanie, oczekują wzrostu zatrudnienia i wynagrodzeń. I ta strategia szwankuje, bo w Chinach obserwujemy duży wzrost bezrobocia wśród osób w wieku 16-24 lata.
Mimo że Chiny przestały publikować dane o bezrobociu młodych, to prawdopodobnie wynosi ok. 20 proc. — mówi Kopiński z PIE.
Chiny zmagają się z deflacją, spadkiem cen, budząc obawy przed stagnacją w stylu japońskim. Chociaż niższe ceny mogą wydawać się atrakcyjne dla przeciętnego konsumenta, to ekonomiści postrzegają deflację jako zły znak dla gospodarki, bowiem kiedy ceny spadają przez dłuższy czas, ludzie ograniczają wydatki, a firmy ograniczają produkcję. Skutkuje to zwolnieniami i niższymi wynagrodzeniami.
Jak pisze "WSJ", bez bardziej agresywnego bodźca ze strony Pekinu i znaczących wysiłków na rzecz ożywienia sektora prywatnego spowolnienie w Chinach może przerodzić się w przedłużającą się stagnację, podobną do tej, w jaką popadła Japonia w latach 90., kiedy pęknięcie bańki na rynku nieruchomości doprowadziło do lat deflacji i ograniczonego wzrostu.
Szacuje się, że chiński sektor nieruchomościowy ma aż 25-procentowy udział w PKB Chin. Co więcej, nieruchomości stanowią ok. 60 proc. majątku członków gospodarstw domowych. W sytuacji, gdy tracą one na wartości — a dzieje się to obecnie wskutek kryzysu spowodowanego bankructwem firmy China Evergrande Group, czyli największego chińskiego dewelopera — społeczeństwo woli oszczędzać pieniądze niż je wydawać.
Twardy orzech do zgryzienia
Kluczem do sukcesu jest więc nakłonienie społeczeństwa do konsumpcji. Według Kalwasińskiego wystarczyłoby przeprowadzić reformę systemu zabezpieczeń społecznych, ale jest to sprzeczne z ideologią partii. Zdaniem eksperta, zwiększenie bezpieczeństwa finansowego Chińczyków, którzy oszczędzają w szczególności na emeryturę, leczenie, edukację dzieci oraz wnuków, poprawiłoby nastroje w społeczeństwie i mogłaby napędzić konsumpcję.
Jak widać, Chinom kończą się więc nisko wiszące owoce, gwarantujące dwucyfrowe tempo wzrostu. Według Kopińskiego w kolejnych dekadach Chiny będą rozwijać się w średnim tempie 2-3 proc. rocznie, tak więc o wyprzedzeniu gospodarki amerykańskiej, co jeszcze kilka lat temu wydawało się tylko kwestią czasu, nie ma mowy.
Co więcej, problemy chińskiej gospodarki mogą osłabić społeczne poparcie dla Xi — najpotężniejszego chińskiego przywódcy ostatnich dziesięcioleci, chociaż na razie nic nie wskazuje na istnienie zorganizowanej opozycji w tym kraju.
Według "WSJ”" Pekin może też zareagować na spowolnienie wzrostu gospodarczego represyjnymi działaniami w kraju i za granicą, zwiększając tym samym ryzyko konfliktu z USA o autonomiczną o wyspę Tajwan — ważną dla Zachodu ze względu produkcję chipów.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl