W ostatnich dniach regiony i miasta Ukrainy, w tym Kijów, borykają się ze skutkami zmasowanego rosyjskiego ataku z 23 listopada, którego celem stały się obiekty infrastruktury energetycznej, w tym elektrownie, elektrociepłownie i stacje elektroenergetyczne. W wyniku ostrzałów większość mieszkańców kraju została pozbawiona dostaw prądu, wody i ogrzewania.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Prezydent Ukrainy kieruje zarzuty pod adresem mera Kijowa
Jak podaje ukraiński operator energetyczny Ukrenerho, od 27 listopada prawie 80 proc. zapotrzebowania na energię w Ukrainie pokrywają producenci energii elektrycznej, z czego ok. 10 proc. wykorzystuje infrastruktura krytyczna. Reszta trafia do konsumentów, którzy obecnie zużywają więcej energii ze względu na niskie temperatury.
Ośrodek Studiów Wschodnich zwraca uwagę, że Ukrenerho wprowadziło limity zużycia dla każdego obwodu Ukrainy, których nie można przekroczyć, a lokalny operator systemu musi samodzielnie określić rodzaje wyłączeń - awaryjne lub planowe - i bezpośrednio je zastosować. 28 listopada Ukrenerho podało, że deficyt mocy wzrósł do 27 proc., czyli o 8 proc. w porównaniu do poprzedniej doby, a na terenie całego kraju wprowadzane są wyłączenia awaryjne. Głównym powodem zwiększenia się deficytu jest pogorszenie pogody.
"Kryzys energetyczny ujawnił problemy w sprawnym przygotowaniu rezerwowych punktów zaopatrzenia ludności" - wskazuje OSW. 25 listopada prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zarzucił władzom dużych miast, w tym m.in. Kijowa, zaniedbanie w kwestii sprawnego utworzenia "punktów niezłomności", mających zapewnić mieszkańcom dostęp do prądu, wody i internetu.
Zełenski zaznaczył, że tego rodzaju punkty działają normalnie jedynie w obiektach Państwowej Służby Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych i na dworcu kolejowym w Kijowie. Głowa państwa zażądała od mera stolicy Witalija Kliczki podniesienia jakości jego pracy i zarzucił fałszowanie raportów o realizacji zadania. W wyniku kontroli, 106 z 530 dotychczas utworzonych "punktów niezłomności" zostało zamkniętych.
Najważniejszym tego powodem były braki sprzętowe, głównie generatorów i dostępu do ujęcia wody. Dzień później szef frakcji parlamentarnej Sługa Narodu Dawyd Arachamija przekazał, że władze w Kijowie mają siedem dni na usunięcie usterek, po czym nastąpi ponowna wspólna kontrola - pisze OSW.
Tymczasem Kliczko w rozmowie z portalem RBK-Ukraina stwierdził, że Kijów musi być przygotowany na to, że awaryjne wyłączenia prądu potrwają nawet do wiosny. - Pracujemy nad tym, by jak najszybciej przeciwdziałać skutkom rosyjskich ataków na naszą infrastrukturę energetyczną i przywracać dostawy elektryczności - podkreślił
Największa obawa w Ukrainie
Analitycy OSW w swoim komentarzu wskazują, że podejmowane działania w zakresie zabezpieczenia dostaw energii w Ukrainie świadczą o tym, że Kijów traktuje kolejny zmasowany atak rakietowy i spodziewany w jego rezultacie blackout jako najpoważniejsze obecnie zagrożenie i wyzwanie dla stabilności państwa.
"Apele do Zachodu, od pomocy którego uzależnione jest zarówno funkcjonowanie ukraińskiego systemu obrony powietrznej, jak i utrzymanie niezbędnych zdolności w zakresie dostaw energii, nie mają już - jak to bywało w poprzednich miesiącach - charakteru roszczeniowego" - czytamy. Symbolem zmiany podejścia ma być podkreślenie przez rzecznika Dowództwa Sił Powietrznych, że nawet wysłużone zachodnie systemy obrony powietrznej stanowią postęp względem posowieckiego wyposażenia armii ukraińskiej.
"Kijów najprawdopodobniej w pełni zdaje sobie sprawę, że bez dobrej woli i wsparcia Zachodu powstrzymanie rosyjskich ataków oraz przygotowanie państwa i społeczeństwa ukraińskiego do przetrwania zimy nie będzie możliwe" - pisze OSW.