Analityk, powołując się na najnowsze dane NBP, napisał, że przeciętny metr nowego mieszkania na siedmiu największych rynkach zdrożał w ciągu roku o ponad 10 proc., a w przypadku mieszkań używanych zwykła średnia wyciągnięta z aktów notarialnych poszła w górę o 7,3 proc.
Zauważył, że przez ostatnie kwartały na wzrost cen składało się wiele czynników, m.in. fakt, że nieruchomości są postrzegane jako bezpieczna przystań dla kapitału i oręż przeciwko inflacji. Według Turka na wzrost cen oddziaływały również dynamiczny wzrost wynagrodzeń, bardzo sprawna odbudowa gospodarki czy rosnący optymizm rodaków. Kluczowe dla wzrostu cen były najniższe w historii stopy procentowe - zaznaczył.
Zdaniem analityka stymulowany w ten sposób popyt wchodził na rynek, na którym brakowało ofert, ponieważ niektórzy deweloperzy na początku epidemii wstrzymali rozpoczynanie nowych inwestycji. Najistotniejszą jednak - w jego ocenie - przyczyną drożejących mieszkań jest duża aktywność funduszy inwestycyjnych (przeważnie zagranicznych), które skupują nie tylko pojedyncze mieszkania, ale też całe bloki, osiedla czy nawet firmy deweloperskie, ograniczając w ten sposób ofertę rynkową. Przypomniał, że rząd zapowiada walkę z tym zjawiskiem.
Co z cenami mieszkań? Te czynniki wpłyną na wyhamowanie
Według Turka wiele wskazuje na to, że niektóre z tych czynników stracą przynajmniej część swego impetu. Już dziś można bowiem szacować, że w konsekwencji dwóch podwyżek stóp procentowych, w wyniku których podstawowa stopa poszła w górę z poziomu 0,1 proc. do 1,25 proc., raty kredytów mieszkaniowych powinny pójść w górę o około 16-18 proc. Mniej więcej o tyle spadła też zdolność kredytowa.
To w oczywisty sposób musi przełożyć się na mniejszy popyt na mieszkania. Przy tym już niedługo częściowo ta zmiana zostanie zamortyzowana przez podpisaną przez prezydenta ustawę o kredytach bez wkładu własnego
- napisał.
Wskazał, że w konsekwencji podwyżek stóp procentowych banki zaczęły także podnosić w końcu oprocentowanie lokat, co w efekcie sprawi, że wkrótce oprocentowanie depozytów przestanie być kilkadziesiąt razy mniej atrakcyjne niż potencjalne zyski z wynajmu mieszkań.
Analityk przypomniał, że w 2020 roku banki wyraźnie przykręciły kurki z kredytami. Dopiero na początku bieżącego roku dwa największe banki ponownie udostępniły kredyty z 10-proc. wkładem własnym, co uruchomiło odroczony popyt. Powołując się na dane BIK wskazał, że ten dodatkowy popyt miał swoje apogeum w maju.
Wtedy każdego dnia roboczego do banków trafiało po około 2,5 tys. wniosków kredytowych. W kolejnych miesiącach ta fala opadała. W efekcie w październiku możemy już mówić o około 1,86 tys. wniosków kredytowych dziennie. To sugeruje normalizację sytuacji i fakt, że odroczony popyt w dużej mierze się wyczerpał
- napisał.
Ekspert uważa, że zjawisk, które mogą prowadzić do bilansowania się popytu i podaży szukać możemy też po drugiej stronie rynku. "Deweloperzy mają w przygotowaniu dużo nowych inwestycji. Na przykład najnowsze dane GUS pokazują, że przez 10 miesięcy 2021 roku deweloperzy dostali pozwolenia na budowę ponad 174 tysięcy mieszkań i rozpoczęli budowę prawie 141 tysięcy lokali. W obu przypadkach oznacza to wzrost o ponad 30 proc. względem analogicznego okresu przed rokiem" - czytamy.