- Spieszmy się kochać ministrów, bo tak szybko odchodzą. Coś w tym jest - stwierdził premier Donald Tusk, przedstawiając w piątek efekty zapowiadanej rekonstrukcji.
Choć słowo "rekonstrukcja" wydaje się sformułowaniem mocno na wyrost. Bo zamiast korekt personalnych i strukturalnych (zmiany resortowe, nowelizacja ustawy działowej, redukcja wiceministrów itd.), mamy prostą - i wymuszoną sytuacją - korektę, tudzież po prostu uzupełnienie rządowych wakatów.
W dodatku w połowie zaskakującą, bo z czterech nominacji, dwie potwierdziły wcześniejsze spekulacje (Siemoniak jako szef MSWiA i koordynator służb oraz Paszyk na ministra rozwoju).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plan, nie ewakuacja
Donald Tusk chciał jednak sprawić wrażenie, że to nie tyle potrzeba chwili (ewakuacja kluczowych ministrów do europarlamentu), ile element szerszego, wcześniej zapowiedzianego planu.
- Nikt nie powinien przywiązywać się do myśli, że jest wieczny - stwierdził szef rządu i przypomniał, że od początku taka była idea jego rządu zderzaków.
Nasi rozmówcy przekonują, że to nie do końca prawda, bo rezygnacja Kierwińskiego miała być zaskoczeniem dla samego premiera.
Mówi się, że odwołanie go z funkcji ministra to decyzja Tuska, który bał się, że Kierwiński za bardzo urósł, ale to bzdury - przekonuje rozmówca money.pl.
- Kierwiński to zaufany człowiek Tuska, znaczący kontrapunkt dla Rafała Trzaskowskiego, jeśli chodzi o warszawskie struktury Platformy. Prawda jest taka, że to sam Kierwiński przyszedł do Tuska i zażądał jedynki do europarlamentu, powołując się na względy rodzinne. Tusk musiał to jakoś ograć medialnie, dlatego zaczął mówić o jakiejś "grupie pościgowej", którą wysyła do europarlamentu za Wąsikiem i Kamińskim - dodaje.
Z kolei w przypadku odchodzącego z resortu rozwoju Krzysztofa Hetmana Tusk miał ograniczony wpływ, bo to przedstawiciel koalicyjnego PSL i decyzja tej formacji. Co ciekawe, nawet bliscy współpracownicy Hetmana nie do końca wierzyli w jego powrót do europarlamentu. Zwłaszcza że miał startować z Lubelszczyzny, w której Trzecia Droga nie spodziewała się dobrego wyniku.
- Ale znaleziono dla Hetmana łatwiejszy okręg, czyli Wielkopolskę i temat jego startu wrócił - wskazuje współpracownik ustępującego ministra.
Premier na piątkowej konferencji podkreślał, że odchodzący ministrowie - w części lub w całości, w mniej lub bardziej spektakularny sposób - wykonali swoje zadanie. A tym było rozbicie pisowskiego betonu, przygotowanie gruntu dla dalszych, metodycznych zmian.
I tak Bartłomiej Sienkiewicz z hukiem rozprawił się z mediami publicznymi Jacka Kurskiego, Borys Budka rozpoczął kadrową miotłę w państwowych spółkach (choć sam Tusk przyznał, że nie wszyscy są zadowoleni z tempa tych zmian), Marcin Kierwiński wymienił szefa policji i wyciągnął z Pałacu Prezydenckiego ukrywających się tam polityków PiS Kamińskiego i Wąsika, a Krzysztof Hetman - przynajmniej zdaniem samego Tuska - uporządkował sytuację w resorcie rozwoju.
Spodziewana niespodzianka to Jakub Jaworowski jako szef MAP. Jak pisaliśmy w money.pl, szefem MAP miał być ktoś spoza medialnej giełdy, jaka w sprawie wakatu rozgrzała się w ostatnich dniach.
Trudny resort i człowiek spoza wielkiej polityki
Samo nazwisko na pewno jest zaskoczeniem, bo nowy szef resortu nie jest osobą powszechnie znaną, ale niespodzianką nie jest to, że został nim z powodu swoich kompetencji i zawodowej drogi. Tusk w tym przypadku postawił na ministra, którego zna i z którym sam współpracował przed laty. Jak podkreślał premier, Jakub Jaworowski w zeszłej dekadzie były sekretarzem Rady Gospodarczej, którą kierował Jan Krzysztof Bielecki i podsekretarzem stanu w jego rządzie, a potem w rządzie Ewy Kopacz.
Choć te stanowiska nie wyglądają na wysokie, to Jaworowski poznał pracę rządu od podszewki, był bowiem w KPRM jedną z osób odpowiedzialnych za recenzowanie i ocenę skutków projektów, które szły na rząd.
Jaworowski będzie musiał pogodzić wodę z ogniem
Samo postawienie na człowieka spoza wielkiej polityki rodzi pytania o to, kto realnie będzie kierował ważnym gospodarczym resortem, jakim jest Ministerstwo Aktywów Państwowych. Jeszcze za czasów Borysa Budki mówiło się, że w dużej mierze swoje decyzje konsultował on bezpośrednio z premierem (czym miał go wręcz momentami irytować), a silną pozycję w resorcie ma jego zastępca Robert Kropiwnicki.
Choć nasze źródło z MAP utrzymuje, że w opowieściach o uzależnieniu Budki od decyzji podejmowanych przez samego Tuska jest sporo przesady.
'Duży kierownik' w połowę rzeczy, którymi Budka się zajmował, w ogóle się nie włączał - twierdzi nasz rozmówca.
Nie ukrywa jednak, że Kropiwnicki ma silną pozycję w MAP, choć nie spodziewa się, by z tego względu nowy minister Jaworowski miał się okazać jedynie figurantem.
- Jakub potrafi być bardzo stanowczy, to współpracownik sprzed lat Jana Krzysztofa Bieleckiego, jest megaprofesjonalny. Sądzę, że raczej z Kropiwnickim będą się uzupełniać niż zwalczać - przekonuje rozmówca money.pl.
Na pewno MAP jest jednym z frontowych i politycznie istotnych resortów, ponieważ spółki Skarbu Państwa to także element podziału stref wpływów w koalicji. To powoduje, że nowy minister będzie musiał pogodzić wodę z ogniem.
Jeden z naszych rozmówców sugeruje, że ta nominacja oznacza, że Tusk będzie chciał odsunąć od siebie kwestie pertraktacji w sprawie spółek.
Donald będzie chciał się wywiązać z zapowiedzi odpolitycznienia spółek Skarbu Państwa i nowy minister ma to ułatwić, bo on sam nie chce się zajmować spółkami - mówi nam osoba z rządu.
Pytanie, na ile taki model jest możliwy, zwłaszcza wobec oczekiwań koalicjantów. To może być jeden z najtrudniejszych aspektów działań nowego ministra.
Jednak należy pamiętać, że to w Radzie Gospodarczej przy Tusku powstał projekt ustawy o zasobie kadrowym dla spółek Skarbu Państwa, który miał zminimalizować ryzyko upartyjnienia, choć ostatecznie nie wszedł on w życie.
- To zmiana gatunkowa. To człowiek, który się zna, spędził lata w wiodących firmach consultingowych, a ostatnio doradzał rządom w sprawie polityk gospodarczych, więc wie, jak zrobić porządek w zarządzaniu spółkami Skarbu Państwa. Wybór padł na niego, bo inny kandydat w typie dotychczasowego szefa resortu, bez doświadczenia w pracy w korporacjach, nie znałaby uwarunkowań spółek skarbu państwa. A Tusk wziął sobie człowieka, który ma zdjąć mu problem z głowy - zauważa nasz rozmówca. Podkreśla "integralność", czy raczej stanowczość, nowego ministra.
Paszyk za Hetmana. Na "dzień dobry" dwa tematy
Pewnym typem w resorcie rozwoju i technologii okazał się Krzysztof Paszyk. To szef klubu PSL w Sejmie. Przykład ludowca, który przeszedł typowe dla tej partii cursus honorum, czyli drogę od radnego - najpierw powiatu potem sejmiku - do posła i szefa klubu. To zresztą podkreślał też Donald Tusk, mówiąc, że to dla niego najlepszy typ kariery politycznej w obecnych czasach.
Zadanie, jakie ma przed sobą Paszyk, będzie nie mniej trudne niż dla nowego szefa MAP.
Resort rozwoju to jedno z najważniejszych ministerstw gospodarczych. Teraz najbardziej gorącą kwestią jest dla niego rozgrzebany projekt "Kredytu na start", o który jest w spór w koalicji i na który krytycznie patrzy Lewica.
Na pewno Paszyk ze swoją koncyliacyjnością i spokojem jest osobą, która ma szansę, by doprowadzić do jakiegoś porozumienia w tej sprawie. Na to zresztą liczą przyszli współpracownicy nowego ministra. - Za ministra Hetmana wiele rzeczy się działo, ale nic, co dałoby się sprzedać na zewnątrz - przekonuje nasz rozmówca.
Jego zdaniem minister Paszyk na "dzień dobry" będzie miał dwa tematy do dowiezienia. Pierwszy to właśnie "Kredyt na start".
Jego poprzednik, czyli "Bezpieczny Kredyt 2 proc.", być może jest prostszy i bardziej zrozumiały, ale jednak zbyt nastawiony na dobrze sytuowanych singli. Nowy program jest bardziej nastawiony na rodziny, ale jest też bardziej skomplikowany, przez co łatwiej go hejtować - twierdzi rozmówca money.pl.
Druga rzecz stojąca przed ministrem Paszykiem to przeforsowanie w Sejmie programu wsparcia mieszkalnictwa komunalnego i mieszkań na wynajem. Kolejne to dokończenie pewnych spraw, takich jak zapowiadana deregulacja dla przedsiębiorców czy współpraca z Europejską Agencją Kosmiczną.
W kulturze premier stawia na uspokojenie nastrojów
Hanna Wróblewska jako minister kultury to próba odejścia przez premiera od kandydatur stricte politycznych w tym resorcie. Po okresie burzy i naporu w trakcie kierowania nim przez Bartłomieja Sienkiewicza, który koncentrował uwagę na wymianie władz w mediach publicznych, widać, że Tusk stawia na uspokojenie nastrojów.
Nowa minister od lat jest zawodowo związana z instytucjami kultury. Przed rządami PiS kierowała Zachętą, później była wiceszefową Muzeum Warszawskiego Getta, a ostatnio, gdy resort przejął Bartłomiej Sienkiewicz, kierowała w resorcie pracami departamentu narodowych instytucji kultury.
W tym kontekście ta nominacja może przypominać inną minister kultury z rządu Donalda Tuska sprzed 10 lat, czyli Małgorzatę Omilanowską. Taka decyzja, wpisująca się w dotychczasowe trendy zarządzania Donalda Tuska, może świadczyć o tym, że to kolejny resort, który jest de facto poza sferą zainteresowań szefa rządu.
W tym sensie, że Tusk chce mieć tam człowieka, który jest ściśle związany z tym obszarem działalności i na którego może ze spokojną głową scedować temat lub - mówiąc bardziej wprost - zdjąć problem z jego premierowskiej głowy.
Zagranie na nosie PiS
Najmniejszym zaskoczeniem, jeśli chodzi o kadrowe decyzje premiera, jest nominacja Tomasza Siemoniaka, który będzie łączył funkcję szefa MSWiA i koordynatora służb specjalnych, podobnie jak jego poprzednik na tym stanowisku, Mariusz Kamiński.
Z jednej strony to naturalna nominacja, biorąc pod uwagę dotychczasowy przebieg kariery politycznej Siemoniaka czy wieloletnią współpracę z Donaldem Tuskiem (panowie znają się od lat 90.).
Z drugiej jest to także zagranie na nosie PiS. Wszak niesławna komisja ds. zbadania wpływów rosyjskich (którą Tusk chce teraz reaktywować, ale na własnych zasadach) rekomendowała, by m.in. Tomaszowi Siemoniakowi nie powierzać funkcji publicznych.
To, co warto podkreślić, to fakt, że Siemoniak stanie się jednym z najpotężniejszych ministrów w rządzie Tuska, a jednym z jego pierwszych zadań będzie - o ironio -przygotowanie projektu ustawy o komisji do spraw zbadania wpływów rosyjskich. Tym razem w wersji KO.
Zmiany czterech ministrów nasuwają przy okazji pytanie kiedy i czy dojdzie do faktycznej rekonstrukcji w rządzie Donalda Tuska. Już dziś widać, że wewnątrz rządu narastają napięcia. Gabinet jest bardzo duży, a drugiej strony koalicjanci strzegą swoich sfer wpływów i nie chcą dać ich okroić. Co powoduje, że każda próba zmiany staje się bardzo skomplikowaną operacją.
Rząd na razie bazował na powyborczej fali poparcia, rozliczeniach i przejmowaniu władzy po PiS oraz realizacji swoich zapowiedzi programowych. Widać jednak narastające sprzeczności w takich kwestiach jak: polityka mieszkaniowa, sprawa zmniejszania składek dla przedsiębiorców. Rekonstrukcje w rządach stają się okazją do przeorientowania polityki albo wręcz ucieczki do przodu w razie kłopotów. Pytanie, czy tak skomplikowana koalicja będzie mogła dać zielona światło na takie zmiany.
Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, dziennikarze money.pl