Z przygotowanej przez Ministerstwo Finansów Strategii zarządzania długiem na lata 2021-2024 wynika, że w tym i przyszłym roku będziemy mieli do czynienia ze wzrostem długu publicznego zarówno w stosunku do PKB, jak i nominalnym. Mimo to, jak przekonuje rząd, dojdzie do redukcji kosztów obsługi tego zadłużenia.
Jak czytamy w dokumencie, w tym roku limit wydatków budżetowych na obsługę długu oszacowano na 28 mld zł, a w przyszłym roku ma on wynieść pomiędzy 24,1 a 24,5 mld zł. Co ciekawe, w projekcie budżetu na 2022 r. podano kwotę wyższą, mianowicie 26 mld zł. I tak ma on być jednak mniejszy, niż jest obecnie.
Mowa tu tylko o obsłudze długu oficjalnego, który jest zapisany w budżecie państwa. Jest jeszcze bowiem drugi dług, ten nieoficjalny, wypchnięty poza budżet do takich instytucji, jak Bank Gospodarstwa Krajowego, Polski Fundusz Rozwoju czy Krajowy Fundusz Drogowy.
Aktualnie wynosi on 294,5 mld zł, w przyszłym roku wzrośnie do 347,4 mld zł, a w 2025 r. osiągnie on już wartość 409 mld zł - wynika z analizy dra Sławomira Dudka, głównego ekonomisty FOR.
Dwa długi, dwa budżety - świat równoległych finansów
Dług ten, chociaż jest poza budżetem i zaciągały go instytucje pozabudżetowe, jest gwarantowany przez Skarb Państwa. To oznacza, że państwo musi go spłacić. Mimo to rząd zlecił emisję obligacji Bankowi Gospodarstwa Krajowego i PFR-owi, choć sam mógłby zrobić to taniej, bo ma silniejszą pozycję niż te instytucje.
Jak wyliczył prof. Paweł Wojciechowski, były minister finansów oraz główny ekonomista Pracodawców RP, przez to, że w zadłużaniu państwa udział brały dwie instytucje pozarządowe, podatnicy, czyli my wszyscy, zapłacą dodatkowo ogromne pieniądze.
- Ten dodatkowy koszt praktyki wypychania długu do funduszy pozabudżetowych w okresie pandemii szacuję łącznie na ok. 2 mld zł w przyszłym roku. Natomiast przy wyższej inflacji, z którą mamy do czynienia już teraz, dodatkowy koszt może łącznie przekroczyć 10 mld zł do końca zapadalności tych obligacji – wylicza ekspert.
Budżet 2022 "na sterydach". Eksperci komentują
Prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC oraz były wiceminister finansów, zwraca z kolei uwagę, że nie tylko zapłacimy ekstra za pozabudżetowe zadłużanie się rządu, ale również same szacunki kosztów obsługi długu oficjalnego są nieprawdziwe.
Założenia rządu nie są realne?
Rząd założył, że średnioroczna inflacja w przyszłym roku wyniesie tylko 3,3 proc., co jest bardzo optymistycznym scenariuszem. Prawdopodobnie inflacja będzie wyższa, co z kolei przełoży się też na wyższą rentowność obligacji - ostrzega prof. Gomułka.
Jak szacuje ekonomista, w efekcie do zakładanej przez rząd na przyszły rok kwoty obsługi zadłużenia na poziomie 26 mld zł należy dodać minimum kolejne 15 mld zł, a nawet 30 mld zł. To cena, jaką zapłacimy za podniesienie stóp procentowych o 1 do 2 punktów procentowych.
To nie wszystko. Koszty obsługi długu mogą też wzrosnąć przez zamieszanie w kursach walut. Spadek wartości złotego doprowadziłby do wzrostu kosztów obsługi długu denominowanego w walutach obcych, głównie w euro. A ten wynosi ponad 20 proc. całości długu Skarbu Państwa.
Po co rząd zaniża wartość długu publicznego i jego koszty obsługi, skoro zarówno Komisja Europejska, jak i zagraniczni inwestorzy doskonale wiedzą, jaka jest ich realna wartość?
Zdaniem Janusza Jankowiaka, głównego ekonomisty z Polskiej Rady Biznesu, odpowiedź na to pytanie jest prosta. – Finansowanie pozabudżetowe daje rządowi większą swobodę wydatkowania tych środków – komentuje Jankowiak.
Dodaje, że instytucje takie jak PFR czy BGK podlegają tylko "luźnej kontroli", raz do roku publikują sprawozdanie finansowe, w którym kontrolerzy z NIK niczego złego nie znajdą. Między innymi dlatego, że umowy rządu z tymi instytucjami charakteryzują się dużą dyskrecją.
Damy albo nie damy - czyli rząd może wszystko
Dr Sławomir Dudek dodaje z kolei, że wydatki pozabudżetowe charakteryzują się również dużą uznaniowością. Jako przykład wskazuje na samorządy, które wybiórczo otrzymywały pomoc w ramach Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych.
Piotr Tomaszewski, skarbnik Bydgoszczy i członek Unii Metropolii Polskich, w rozmowie z money.pl opowiada, jak wyglądała ocena projektów samorządowych w ramach tego programu. Wygrywały te, w których rządził PiS, nawet jeśli były słabe i nie miały dobrego uzasadnienia. A ci, którym pieniędzy nie przyznano, nie mieli się do kogo odwołać.
– Gdyby wydatki związane z pandemią były oficjalnie w budżecie, wiedzielibyśmy z góry, na co i komu pieniądze zostaną przydzielone. A tak instytucje te wydatkują je praktycznie dowolnie – zwraca uwagę Jankowiak. I dodaje, że najgorsze w tym wszystkim jest to, że rząd będzie mógł PFR-owi czy BGK-owi długi umorzyć, a za wszystko i tak zapłaci ostatecznie podatnik.
Z tym że finanse publiczne w Polsce okrywa gęsta pocovidowa mgła, zgadza się również Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomii. Uważa on jednak, że wyprowadzenie długu poza budżet w przypadku katastrofy, jaką była pandemia, było koniecznością.
– Żaden resort w rządzie nie byłby w stanie tak szybko uruchomić pieniędzy dla przedsiębiorców, jak zrobił to PFR – podkreśla Sawulski i dodaje, że mówienie, że rząd stworzył sobie pozabudżetowy "raj wydatkowy" i może z niego na koszt Polaków czerpać pełnymi garściami przed wyborami, nie do końca jest prawdziwe. - O każdych pieniądzach możemy mówić, że są polityczne. O 13. emeryturze też – kwituje ekonomista i podkreśla: Ważne żeby ten proces był jawny i obywatele mieli możliwość polityków z wydatków publicznych rozliczać.