Jak podaje "DGP", w Polsce nie ma dziś ani jednej placówki, która spełniałaby założenia rządowego programu kompleksowej ochrony zdrowia prokreacyjnego w Polsce na lata 2021–2023.
Konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa, prof. Krzysztof Czajkowski wskazuje, że problem zaczyna się już od złej struktury sieci porodówek w Polsce.
Kilka lat temu powstała mapa oddziałów położniczych. Wynikało z niej, że są miejsca z mniej niż 200 porodami rocznie. Efekt jest taki, że w przypadku powikłań, czy niestandardowego porodu, pojawiają się kłopoty, bo personel nie ma odpowiedniego doświadczenia.
Takie placówki muszą dokładać do utrzymania odpowiedniej liczby personelu czy wyposażenia, dlatego nie opłaca im się ulepszać standardów, bo po prostu ich na to nie stać.
Pytane przez gazetę szpitale przyznają, że potężnym, nierozwiązanym problemem są braki kadrowe. Za mało jest głównie anestezjologów, ale nie tylko. Problemy lokalowe bywają kolejną przeszkodą trudną do pokonania.
- Dekadę temu powstał dokument opisujący standardy okołoporodowe, zadziwiające jest zatem, że nadal nie są one traktowane jako podstawowe prawo - mówi w rozmowie z "DGP" prezeska Fundacji "Rodzić po Ludzku" Joanna Pietrusiewicz.
W opinii prezeski fundacji "brak personelu i trudności w tym zakresie nie mogą jednak być przyczyną braku podstawowej empatii".
- To, na co wskazują kobiety, pokazuje także, że personel medyczny jest nieprzygotowany i nie zna przepisów, więc nie przestrzega rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego opieki okołoporodowej - podkreśla.