Wyjście z domu w nocy? Jedynie w uzasadnionym przypadku. W większości jednak nie jest opłacalne, bo niespecjalnie jest gdzie pójść. Od godziny 21 do godziny 5 nad ranem trwają godziny policyjne, a na ulicach są patrole.
Uzasadnione są wyjścia do pracy lub dla zaspokojenia podstawowych potrzeb (uzyskanie pomocy zdrowotnej czy spacer z psem). W pozostałych godzinach wychodzenie nie jest za to wskazane.
Tak wygląda w tej chwili rzeczywistość mieszkańców Czech.
Winne zasiłki i obostrzenia
Skąd czeskie problemy z wirusem? Jak wskazuje w swojej analizie dr Martyna Wasiuta z Ośrodka Studiów Wschodnich, to miks wielu czynników. Po pierwsze rozwój pandemii w oczywisty sposób przyśpieszył wraz z pojawieniem się brytyjskiej wersji koronawirusa. Ta zdecydowanie łatwiej się rozprzestrzenia, a więc siłą rzeczy wskaźniki wędrują w górę.
Problemem jest jednak… stosunek Czechów do obostrzeń. Jak komentuje dr Wasiuta w swojej analizie, niemal połowa Czechów z objawami koronawirusa wciąż normalnie funkcjonuje. Nie izoluje się, nie zostaje w domu, nie czeka na poprawę stanu zdrowia. Zamiast tego pracuje i spotyka się ze znajomymi. I jednocześnie Czesi wyjątkowo rzadko przyznawali się, z kim spędzali czas. Po co? Po to, by nie wysyłać innych na kwarantannę.
"Znaczna część Czechów zatajała przed służbami sanitarnymi prawdziwą liczbę kontaktów w obawie przed obowiązkową kwarantanną, która wiązała się z obniżeniem wynagrodzenia do 60 proc. z tytułu zwolnienia lekarskiego" - wskazuje Wasiuta. I dodaje, że dopiero od 1 marca dysproporcję niweluje dopłata w wysokości 370 koron za każdy dzień kwarantanny (to równowartość 65 zł). Trudno jednak oczekiwać, że taka zmiana finansowa przyniesie szybką odmianę postawy wśród obywateli.
Trzeci błąd Czechów? Według eksperta do obecnej sytuacji przyczyniły się błędy rządu. Latem dopuszczone były nie tylko podróże wakacyjne, ale działały również dyskoteki i kluby. Z ulic i miejsc zatłoczonych zniknęły też maseczki.
"Dyscyplinę obywateli osłabiły częste zmiany przepisów dotyczących restrykcji, a także kontestowanie obostrzeń przez polityków opozycji i opiniotwórcze osobistości, na przykład byłego prezydenta Václava Klausa czy rektora Uniwersytetu Karola w Pradze" - analizuje dr Martyna Wasiuta.
Konsekwencją błędów jest to, z czym mierzą się Czesi obecnie. Od połowy grudnia zdecydowana większość sklepów jest zamknięta, w całym kraju trwa ostry lockdown. Dostępne są głównie apteki i sklepy spożywcze. A godziny otwarcia i zamknięcia są powiązane z godziną policyjną. Zamknięte są kina, muzea i restauracje (działają tylko w opcji na wynos lub z dostawą).
Wjazd na teren Czech nie jest najłatwiejszy, bo większość mieszkańców Europy musi przedstawić negatywny wynik testu na obecność koronawirusa, by w Czechach spędzić więcej niż 12 godzin. Jak wynika z deklaracji premiera Mateusza Morawieckiego i ministra zdrowia Adama Niedzielskiego, południowa granica Polski już niebawem będzie wzmacniana. To najpewniej oznacza trudności w przekraczaniu przejść granicznych i większą liczbę kontroli.
Czechy są w tej chwili nie tylko europejskim, ale i światowym centrum koronawirusa. To kraj, który z pandemią porodził sobie niemal najgorzej. A jednocześnie jest to kraj, który jako jeden z pierwszych zaczynał stosować maseczki podczas pierwszej fali wirusa. Jest to kraj, który jako jeden z pierwszych wyznaczał też otwartą ścieżkę wychodzenia z obostrzeń. Pierwsza fala to już jednak przeszłość. Czesi na dobrą sprawę mierzą się już z czwartym uderzeniem wirusa.
Jak wynika z analizy money.pl, Czechy są w światowej czołówce krajów najbardziej dotkniętych pandemią. Pod względem liczby zgonów z powodu COVID-19 i chorób współistniejących są na drugim miejscu na świecie, na ponad 200 przeanalizowanych krajów. W sumie w Czechach od początku pandemii wirus spowodował niemal 2,4 tys. zgonów na każdy milion mieszkańców. Wyższy wskaźnik ma tylko San Marino, ale to maleńki kraj i odnotowano w nim "zaledwie" 82 zgony.
Oczywiście cały czas mówimy o przeliczeniu na każdy milion mieszkańców. Po co tworzyć taki wskaźnik? Lepiej oddaje sytuację pandemiczną w poszczególnych krajach, które różnią się wielkością populacji. Innym problemem jest 1 tys. zgonów z powodu COVID-19 w Brazylii, która ma 210 mln mieszkańców, a innym 1 tys. w Czechach, które mają 10 mln.
Wśród krajów z populacją powyżej 1 mln mieszkańców nie ma jednak miejsca na świecie, które odnotowałoby więcej zgonów niż Czechy. Jednocześnie jest to kraj, który znajduje się w światowej czołówce państw z największą łączną liczbą zakażeń w przeliczeniu na milion mieszkańców. W tej kategorii Czesi ustępują tylko niewielkim: Andorze i Czarnogórze. Wśród "dużych" krajów są jednak liderem.
Daleko w tyle zostawiają Stany Zjednoczone, Brazylię, Indie i Wielką Brytanię. Do Czech daleko mają też kraje, które na liście państw z największymi problemami są tuż za nimi. Węgry, kolejny kraj mocno dotknięty zgonami z powodu COVID-19, ma wskaźnik na poziomie 1,9 tys. Belgia i Czarnogóra, które zajmują kolejne miejsca, podobnie.
Dla przykładu USA mają 1,6 tys. zgonów covidowych na każdy milion mieszkańców, Polska 1,3 tys. (podobnie jak Szwecja), a Holandia 950. To pokazuje dość dokładnie, jak gigantycznym problemem w Czechach jest pandemia wirusa. I jednocześnie jest to jeden z najbardziej zamkniętych europejskich krajów.
Jak wynika z analizy badaczy z Uniwersytetu w Oxfordzie, Czechy mają jedne z najbardziej rygorystycznych przepisów sanitarnych w Europie. Mocniej zamknęli się tylko Grecy, Irlandczycy i Brytyjczycy.
"COVID-19 Government Response Tracker", czyli wskaźnik mierzący siłę obostrzeń, dla Czech wynosi ponad 80 w skali do 100. Do maksimum żaden kraj się jednak nie zbliżył, bo oznacza on całkowite zamknięcie każdej dziedziny życia.