Dane dowodzą, że Stany Zjednoczone w ostatnich kilkunastu latach rozwijają się znacznie intensywniej niż Unia Europejska. W szczególności porównanie dynamiki PKB USA i Unii Europejskiej od lat 90. XX wieku pokazuje rosnącą dysproporcję między tymi gospodarkami.
Znaczący rozjazd nastąpił po 2008 roku, co potwierdzają zarówno dane Banku Światowego, jak i analiza Międzynarodowego Funduszu Walutowego przedstawiona przez niemieckiego komentatora Ole Lehmanna. Według jego obserwacji podczas gdy w 2008 roku gospodarki USA i krajów strefy euro (czyli tych, w których płaci się w euro) były porównywalne pod względem wielkości, to w 2023 roku gospodarka amerykańska była już o 50 proc. większa.
W 2008 roku PKB krajów strefy euro i USA utrzymywały się na zbliżonym poziomie około 14-15 bilionów dolarów, tymczasem w 2023 roku amerykańskie PKB znacząco przekroczyło 25 bilionów dolarów, podczas gdy strefa euro pozostała na poziomie niewiele wyższym niż w 2008 roku. Ta rozbieżność potwierdza wcześniejsze analizy o rosnącej przepaści technologicznej i inwestycyjnej między kontynentami.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Amerykańska gospodarka rozwija się dwa razy szybciej
Piotr Kuczyński, główny analityk firmy Xelion, przyznaje, że porównanie PKB strefy euro (obecnie jest to 20 krajów, po 2008 roku dołączyły kraje bałtyckie, Słowacja i Chorwacja) każe źle myśleć o gospodarce naszego regionu świata. - Nie jest jednak tak źle, jak na wykresach pokazujących nominalny PKB wyrażony w dolarach, gdzie PKB w strefie euro praktycznie się przez 16 lat nie zmienił. W 2008 roku kurs euro był bardzo wysoki, sięgał nawet 1,6 dolara. A rok 2024 kończył z kursem bliskim parytetu 1:1 - wyjaśnia w rozmowie z money.pl.
Wyrażony w euro PKB w latach 2008-2024 w Eurolandzie wzrósł o około 40 proc. Faktem jest jednak, że w USA w tym samym okresie PKB wzrósł o ponad 80 proc. Gospodarka USA rozwijała się więc w tym okresie dwa razy szybciej niż ta w Eurolandzie - wylicza ekonomista.
Nie ma wątpliwości, że to zachodni sąsiad Polski ciągnie całą strefę euro w dół. - Stagnację Eurolandu szczególnie ostatnich lat zawdzięczamy przede wszystkim temu, że gospodarka największego kraju tego obszaru kuleje. Niemcy stawiali na tanie surowce z Rosji, tanią pracę z imigracji oraz duży eksport do Chin. W 2024 roku wszystkie te czynniki albo zniknęły (tani gaz z Rosji), albo wyhamowały (Chiny i przyhamowanie imigracji) - mówi Piotr Kuczyński.
- Ratunkiem dla Niemiec, a więc i dla strefy euro, jest pobudzenie gospodarki chińskiej i zastąpienie taniej pracy intensywną robotyzacją, automatyzacją i użyciem sztucznej inteligencji - ocenia.
Niemcy ciągną strefę euro w dół
Najnowsze dane nie wskazują, by sytuacja miała ulec zmianie. Największa gospodarka UE drugi rok z rzędu przeżywa bowiem poważny kryzys. W 2024 roku weszła w recesję techniczną. Wstępne szacunki Federalnego Urzędu Statystycznego, wskazują, że wartość realnego produktu krajowego brutto w 2024 roku zmniejszyła się o 0,2 proc. w porównaniu do poprzedniego roku.
Paweł Ropiak, ekspert ds. analiz rynków Banku Gospodarstwa Krajowego, w rozmowie z money.pl komentuje, że zgodnie z wcześniejszymi szacunkami niemiecka gospodarka zamknęła rok pod kreską. - Słabość gospodarki za Odrą widać w wielu miarach. Inwestycje odjęły od wyniku 0,6 punktu procentowego, a spożycie prywatne, napędzane głównie pojedynczymi oznakami ożywienia w sektorze usług, dodało zaledwie 0,2 punktu. Tak nieprzebojowy wynik miał miejsce pomimo wsparcia ze strony polityki fiskalnej - tłumaczy.
Jak wylicza ekspert, deficyt budżetowy wyniósł 2,6 proc. PKB, a dodatkowe spożycie publiczne dodało tylko 0,6 punktu procentowego do wyniku. - Sugeruje to słabość tamtejszego konsumenta. Widzimy to w cięciu wydatków i wzroście stopy oszczędności. Koresponduje z tym wzrost stopy bezrobocia oraz spadek zarówno eksportu, jak i importu - mówi.
W ocenie analityka silnie umiejscowiona w międzynarodowym handlu niemiecka gospodarka odczuwa konkurencję USA i Chin - głównie w kluczowych wcześniej branżach (elektronicznej i motoryzacyjnej) - oraz niski wolumen światowego handlu. - Wypadkowo produktywność w zależności od miary znajduje się w trendzie spadkowym lub w stagnacji, w kontrze do pozostałych głównych regionów na świecie. To jeden z głównych czynników trzymających prognozy Europejskiego Banku Centralnego dotyczące PKB dla strefy euro na ostrożnych poziomach. Jednocześnie to czynnik ograniczający potencjał ożywienia nad Wisłą, czego oznaki widzimy w krajowym bilansie płatniczym.
Ekspert zwraca uwagę, że prognozy wzrostu dla strefy euro na kolejne lata są obniżane. Dla przykładu KE rewiduje prognozę wzrostu PKB w obecnym roku z 1,0 proc. do 0,7 proc. - Jednocześnie badania ankietowanych tamtejszych przedsiębiorstw nie wskazują na razie na żadne oznaki ożywienia, co sugeruje większe prawdopodobieństwo jeszcze niższego wyniku - podsumowuje Paweł Ropiak. W 2023 roku produktywność w USA wzrosła o 1,7 proc., natomiast w strefie euro spadła o 0,6 proc.
Dlaczego strefa euro traci dystans do USA
Zdaniem części ekspertów (m.in. z OECD) za złe dane ze strefy euro odpowiadają przede wszystkim dwa czynniki: niewystarczające inwestycje w nowe technologie oraz niski poziom wydatków na badania i rozwój. Analiza danych OECD jednoznacznie wskazuje na silny wpływ tych zmiennych na różnice w produktywności między krajami. Wzrost inwestycji w nowe technologie o jeden punkt procentowy przekłada się na wzrost produktywności o 0,8 punktu rocznie.
Mimo podobnego poziomu ogólnych inwestycji biznesowych na początku 2024 roku, wynoszących 13,5 proc. PKB zarówno w USA jak i strefie euro, struktura tych nakładów znacząco się różni. W Stanach Zjednoczonych aż 5 proc. PKB stanowią inwestycje w zaawansowane technologie, podczas gdy w strefie euro jest to zaledwie 2,8 proc.
Europejskie przedsiębiorstwa koncentrują się na tradycyjnych formach inwestycji, zaniedbując obszar nowych technologii. Zmiana tego trendu wymaga fundamentalnej transformacji w podejściu do inwestycji biznesowych. Duża część ekspertów ocenia, że zbyt duża część europejskich nakładów trafia do konwencjonalnych sektorów gospodarki.
Wyzwania dla europejskich uniwersytetów
Kolejnym obszarem wymagającym pilnej interwencji jest finansowanie szkolnictwa wyższego - zwraca też uwagę OECD. Amerykańskie uniwersytety dysponują znacznie większymi budżetami na działalność badawczą niż ich europejskie odpowiedniki. Wyższe nakłady na naukę przekładają się bezpośrednio na wzrost produktywności i innowacyjności gospodarki.
Problem niedofinansowania europejskich uczelni może prowadzić do dalszego pogłębiania się różnic w rozwoju gospodarczym między kontynentami.
Europejskiej gospodarce grozi wpadnięcie w spiralę stagnacji. Niższe nakłady na innowacje prowadzą do wolniejszego wzrostu produktywności, co z kolei skutkuje mniejszymi wpływami podatkowymi. Te z kolei ograniczają możliwości finansowania polityki innowacyjnej przez rządy europejskie.
- Europie trudno będzie dogonić USA, o czym mówił niedawno raport Draghiego. Postawiono w nim tezę mówiącą o tym, że strefie euro potrzebny jest zastrzyk 800 mld euro rocznie po to, żeby zaczęła serio gonić USA i Chiny. Poza tym Draghi ostrzegał, żeby nie poświęcać konkurencyjności na ołtarzu zaciętej walki z ociepleniem klimatu. Nie zanosi się na to, że tak się stanie, więc pozostaje odgrzać stare już powiedzenie: za 20 lat w Europie będzie dużo miejsc pracy dla kustoszy w muzeach - kwituje Piotr Kuczyński.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl