Polska zmieniła przepisy dotyczące transportu międzynarodowego za pięć dwunasta. Prezydent Andrzej Duda podpisał znowelizowaną ustawę o transporcie drogowym i czasie pracy kierowców dopiero 27 stycznia. Przepisy wchodzą w życie od 2 lutego.
Uderzenie w transport
Tego dnia zaczyna też obowiązywać unijny pakiet mobilności, który nakłada na państwa członkowskie obowiązek zgłaszania kierowców w innych krajach i zmienia zasady naliczania im płac, czyli wyrównania do zagranicznych wynagrodzeń.
O pakiecie mobilności i dyrektywie o delegowaniu pracowników głośno było już od kilku lat, ale polscy przewoźnicy twierdzą, że są jak dzieci we mgle. Mało która firma rozumie i wie, jak stosować nowe prawo, które "spadło na nich zaraz po Polskim Ładzie jak grom z jasnego nieba".
Chaos i niepełność, jak po Polskim Ładzie
Aleksander Reisch, prezes Warmińsko-Mazurskiego Zrzeszenia Przewoźników Drogowych w Olsztynie, członek zarządu Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce, mówi w rozmowie money.pl, że branża nie wie, jak to dalej będzie.
– Na razie niczego nie zmieniamy. Będziemy liczyć, czy nam się to opłaci, czy wszystko będzie się spinało – mówi Reisch.
Według Reischa branżę transportową dotknął bałagan i chaos na kształt tego, który powstał przy wprowadzaniu Polskiego Ładu.
Czego najbardziej obawiają się polscy przewoźnicy? Że zostaną wysadzeni z siodła i to w pełnym galopie. Wielu z nich może tego "rodeo" już nie przeżyć.
- Przez to, że polskim firmom wzrosną koszty wynagrodzeń, leasingu, paliwa itd., a nie będą one w stanie wynegocjować wyższych stawek za transport, może się to dla wielu z nich skończyć likwidacją – ocenia Mateusz Włoch, ekspert Grupy Inelo.
Koszty pracodawców urosną, ale nie pensje
Włoch przyznaje, że polscy przewoźnicy muszą teraz wydać o ok. 20 proc. więcej by utrzymać stawki netto wynagrodzeń kierowców na niezmienionym poziomie.
Nowe przepisy likwidują bowiem nieoskładkowane dodatki typu ryczałt czy dieta. Stają się one teraz częścią płacy zasadniczej, podlegają więc oskładkowaniu. – Z moich wyliczeń wynika, że średni koszt utrzymania pracownika w firmie transportowej wzrośnie z 10 tys. zł do 12 tys. zł miesięcznie – informuje Włoch.
Zastrzega przy tym, że przy wyliczeniu wynagrodzenia wiele zależeć będzie od różnych czynników, m.in. od tego, do jakich krajów jeździ kierowca i ile czasu przebywa poza Polską.
Poza wynagrodzeniem zasadniczym kierowcy, którzy w transporcie międzynarodowym wykonują tzw. kabotaż oraz cross-trade (czyli przewozy wewnątrz unijne), będą podlegali jeszcze przepisom państw przyjmujących. Ich wynagrodzenia będą musiały być przeliczane według przepisów państw, w których wykonywana była usługa transportowa.
Szarady dla księgowych: jak to liczyć?
Maciej Wroński, prezes Związku Pracodawców Transport i Logistyka Polska nie ukrywa, że dla wielu księgowych będzie to nie lada wyzwanie.
Przykładowo: kierowca, który wykonuje przejazdy dwustronne: Polska-Włochy nie podlega pod przepisy o delegowaniu, ale jeśli po rozładowaniu samochodu następnie zabierze we Włoszech ładunek i przewiezie go do Hiszpanii – to jest to już tzw. cross-trade. Wówczas polski przewoźnik musi mu zapewnić w trakcie wykonywania takiego przewozu warunki pracy i płacy takie, jakie obowiązują we Włoszech i w Hiszpanii i odpowiednio naliczyć pensję oraz inne świadczenia pracownicze.
Zdaniem prezesa Wrońskiego wzrost wynagrodzeń wymuszony nowymi przepisami spowoduje, że pracodawcy, obawiając się utraty kierowców oraz oskarżeń o dyskryminację płacową, podniosą płace również tym kierowcom, którzy wykonują tylko przejazdy dwustronne.
Brexit na miękko?
Czy przedsiębiorcy odbiją sobie wyższe koszty w wyższych cenach transportu? Czy grożą nam też zakłócenia w dostawach towarów?
Prezes Wroński uspokaja, że w lutym towary powinny być dostępne na półkach. Co będzie później – trudno przewidzieć. - W przepisach, które wejdą w życie 2 lutego jest zapis, że polskie ciężarówki, którymi wykonuje się międzynarodowe przewozy drogowe, będą musiały zjeżdżać do kraju siedziby przedsiębiorstwa co najmniej raz na 8 tygodni. To oznacza, że firmy będą poszukiwały zlecenia na powrót, by kierowca nie wracał "na pusto" - przyznaje prezes Wroński.
Jego zdaniem nowe przepisy dot. transportu są wymierzone głównie w kraje peryferyjne Europy. - Towary są w centrum Europy, ale tam brakuje ludzi do pracy. Rozwożą je więc przewoźnicy m.in. z Polski, Litwy, Łotwy, Rumunii czy Hiszpanii, którzy nie mają takich braków kadrowych – wylicza prezes.
Czas oczyścić tę dżunglę
Zupełnie inaczej widzą sytuację związkowcy. Tadeusz Kucharski, przewodniczący Sekcji Krajowej Transportu Drogowego NSZZ "Solidarność", cieszy się ze zmian w przepisach. Według niego pozwolą one uporządkować rynek transportowy i zmieść z "dżungli" firmy, które bogaciły się kosztem wyzysku i eksploatacji pracowników.
Związkowiec przyznaje, że płace netto dzięki nowym regulacjom może nie wzrosną znacząco, ale kierowcy odczują nowe przepisy przede wszystkim w trzech sytuacjach: kiedy będą szli na urlop wypoczynkowy, świadczenie chorobowe lub będą przechodzić na emerytury.
Jak podkreśla Kucharski, 80 proc. firm zawarła umowy z kierowcami na najniższą stawkę krajową i od niej odprowadza składki do ZUS, cała zaś reszta to były dodatki, m.in. ryczałty czy diety, które nie były oskładkowane. Stąd - w przypadku urlopu wypoczynkowego, czy choroby - świadczenia kierowców były bardzo niskie. Teraz się to zmieni.
- Kiedy słyszę, ile zarabiają kierowcy, że po 7-9 tys. zł na rękę miesięcznie, pusty śmiech mnie ogarnia. Nikt nie chce pokazać mi swojego PIT-a na potwierdzenie tych "kokosów" – uśmiecha się Tadeusz Kucharski.
Związkowiec przyznaje, że ceny transportu zapewne wzrosną, napędzając jeszcze bardziej inflację, ale będziemy to zawdzięczać pracodawcom, którzy są "tak pazerni, że będą sobie odbijać wyższe koszty i wykorzystywać sytuację na rynku".
– Ta branża mówi od 30 lat, że jest w permanentnym kryzysie. Tymczasem na "tym kryzysie" zbudowali potęgę w Europie – podkreśla Kucharski.
Rząd oszczędza pracodawców, kierowców już nie
Zdaniem naszego rozmówcy, rząd nieuczciwie podzielił odpowiedzialność za naruszenie pakietu mobilności i nieadekwatnie wycenił kary.
Przykładowo: odpoczynek powyżej 45 godzin odebrany w kabinie pojazdu będzie kosztował kierowcę, firmę i zarządzającego transportem po 50 zł. Za brak wpisu dotyczącego przekroczenia granicy po 2 lutego mandat będzie tylko dla kierowcy – 100 zł. Wyłącznie kierowca będzie karany, gdy pojazd będzie niesprawny lub nie zostanie odśnieżony jego dach.
– W Polsce nie ma na postojach dla ciężarówek na rampach szczotek, które zgarniałyby śnieg czy lód z dachu pojazdu, jak to jest na Zachodzie. Jeśli kierowca jest sam w trasie, kto mu przytrzyma drabinę, by mógł wejść na dach i zgarnąć śnieg? A jeśli spadnie i się połamie, to pracodawca zapyta: po coś tam wchodził, tak? – pyta retorycznie Kucharski.
Podaje też inny przykład kary. Pracodawca zapłaci tylko 150 zł, jeśli nie będzie sporządzał dokumentacji związanej z obowiązkowym zjazdem do kraju co 4 tygodnie kierowcy. Według związkowca taka kara nie jest dla firm nawet zauważalna. Pracodawcy celowo nie będą takiej dokumentacji prowadzić, by nie płacić kierowcom.
- Wiele małych firm transportowych działa na zasadzie, że kierowca jedzie w jedną stronę z ładunkiem, a na powrót do kraju "coś się tam znajdzie" i ten kierowca czeka zagranicą na parkingu czasami po kilka dni, a nawet tydzień na nowe zlecenie i nie ma za to zapłacone. Czeka, by nie wracać do kraju "na pusto" - opowiada związkowiec.
- Zamiast zapłacić uczciwie kierowcy pensję, to jeden z drugim kupują nowy pojazd albo biorą go w leasing, a potem wyrywają sobie te zlecenia - mówi bez ogródek nasz rozmówca. I dodaje: - Może niektórym teraz ten biznes przestanie się już opłacać, wypadną z rynku. I dobrze, bo dzięki temu może wrócimy do normalności. Do szanowania ludzi.