- Wszyscy mieliśmy nadzieję, że po 17 stycznia będzie jakaś dobra wiadomość. A tej cały czas nie ma i wciąż nie wiemy, kiedy będzie - mówi money.pl Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu.
Jak podkreśla, w branży da się wyczuć sporą nerwowość i napięcie w związku z przedłużającym się lockdownem. Najgorsza jest niepewność i brak perspektyw na poprawę.
- Co innego, gdybyśmy dostali informację, że 1 lutego się otwieramy. Ale tu jest takie poczucie, że granica jest raz po raz przesuwana - mówi Ptaszyński.
Rząd jednak w poniedziałek poinformował, że obostrzenia pozostają utrzymane do końca stycznia. Co dalej? Na razie nie wiadomo. Nie da się wykluczyć, że za dwa tygodnie usłyszymy o kolejnym przedłużeniu.
Kto ucierpi najmocniej? - Między innymi wyspy handlowe. To są często mali przedsiębiorcy, nawet startupy z kawałkiem wynajętej podłogi. Wszystko po to, żeby ograniczyć koszty. Dziś są praktycznie bez pieniędzy - mówi Maciej Ptaszyński.
Druga grupa to punkty handlowe w miejscowościach turystycznych, głównie na południu kraju. Te co prawda pozostają otwarte, ale obroty spadają nawet o połowę.
- Nawet jeśli w ostatnich latach śniegu nie było, to Polacy i tak przyjeżdżali z nadzieją, że on spadnie. Dziś turystów nie ma, bo hotele są pozamykane. A to odbija się także na handlu - zwraca uwagę nasz rozmówca.
Posypią się pozwy
Znacznie ostrzejsze stanowisko wystosował we wtorek Związek Polskich Pracodawców Handlu i Usług. Jego przedstawiciele już zapowiadają pozwy przeciwko Skarbowi Państwa. Taki ruch rekomendują im kancelarie prawne.
Rząd przypomina jednak, że przedłużenie obostrzeń to efekt spodziewanej w Polsce trzeciej fali koronawirusa. Jej pierwsze symptomy widać za granicą, choćby w Wielkiej Brytanii, Niemczech czy Czechach. Ministerstwo Zdrowia z kolei już latem zwracało uwagę, że w sklepach może dochodzić do zakażeń.
Należy zwrócić też uwagę, że program szczepień dopiero się rozpoczyna, a w Polsce wciąż notujemy nawet ponad 10 tys. zakażeń dziennie. Z wtorkowego raportu wynika, że tylko minionej doby z powodu koronawirusa zmarło ponad 300 osób. To wszystko miało wpływ na decyzję o przedłużeniu lockdownu.
Handlowcy zwracają jednak uwagę, na brak konsekwencji. "Jak mamy rozumieć, że pomimo oficjalnego zamknięcia centrów handlowych, są one nadal otwarte? Otwarte są sklepy z wyposażeniem domowym, drogerie, apteki, a np. sklepy odzieżowe, obuwnicze, czy jubilerskie są zamknięte. Dlaczego jesteśmy dyskryminowani?" - czytamy w komunikacie, przesłanym do naszej redakcji.
Przedstawiciele ZPPHiU mimo to żądają otwarcia galerii handlowych i zakończenia lockdownu. "W przeciwnym wypadku nie będziemy mieli wyjścia, wprowadzimy ostrzejsze formy protestu oraz będziemy masowo występować na drogę sądową. Dziś ostrzegamy, że będziemy walczyć do końca, a jednym z narzędzi, jakie zastosujemy niebawem, będą pozwy o odszkodowania” – piszą.
Od świąt 6 mld na minusie. A licznik się nie zatrzymuje
Zapytana przez nas Polska Rada Centrów Handlowych szacuje, że tylko przez trwający od 28 grudnia lockdown branża handlowa straci około 6 mld zł. Samo przedłużenie o dwa tygodnie oznacza kolejne 2 mld zł kosztów.
"Branża centrów handlowych jest zaskoczona kolejnymi decyzjami rządu, ponieważ była i jest przygotowana do obsługiwania klientów w wysokim rygorze sanitarnym" - pisze w odpowiedzi na nasze pytania PRCH.
Przedstawiciele Rady zwracają uwagę, że to już trzecie zamknięcie galerii handlowych w ciągu roku. Efekt? Łączna strata galerii to ponad 32 mld zł.
PRCH zwraca uwagę, że na decyzjach rządu może ucierpieć również wiele współpracujących branż.
"Skutki zamykania centrów handlowych będą katastrofalne dla całej gospodarki. Bankructwa w sektorze, który zatrudnia ponad 400 tys. pracowników, grożą zwolnieniami zarówno w samej branży, jak i w podmiotach, które świadczą usługi na jej rzecz - sprzątanie, ochrona, obsługa techniczna, księgowość, czy zarządzanie nieruchomościami" - czytamy w przesłanym do money.pl stanowisku Rady.