Gazprom jednoznacznie daje do zrozumienia, że rosyjski gaz jest Europie potrzebny. Wykorzystuje do tego kryzys energetyczny, do którego sam przyłożył rękę. Oficjalnie zaprzecza jednak wszelkim zarzutom, jakoby miał coś wspólnego z sytuacją, w jakiej znalazła się Europa i miał wykorzystywać manipulacje gazowe w celach politycznych.
Rosyjski gigant podkreśla, że rezerwuje zdolności przesyłowe w oparciu o składane oferty. A tych, jak podkreśla, nie otrzymał. Tymczasem Francja i Niemcy, wyczerpały już swoje roczne wolumeny kontraktowe.
Jak wyjaśnialiśmy w money.pl, Rosja skrupulatnie wypełnia swoje zobowiązania wynikające z umów z partnerami, ale celowo nie zwiększa dostaw gazu, którego w UE brakuje. Magazyny są na bardzo niskich poziomach wypełnienia.
Rzecznik rosyjskiego giganta Siergiej Kuprijanow na koniec grudnia zapewniał, że Gazprom może zwiększyć dostawy gazu w ramach obowiązujących kontraktów terminowych. Podkreślał nawet, że dzięki temu gaz byłby tańszy niż w sytuacji, gdy dodatkowe dostawy państwa Zachodu zamawiają na bieżąco. - Wszystkie problemy w Europie Zachodniej rodzą się same, nie ma potrzeby obwiniać za to Gazpromu - odpowiadał.
Było to krótko po tym, jak Rosja wstrzymała przesył przez Polskę gazociągiem Jamał-Europa, a ceny momentalnie wystrzeliły w górę, sięgając niespotykanych dotąd rekordów.
Na czym polega ta gra?
Kluczowym pytaniem jest to, dlaczego Rosja jedną ręką zakręca kurek, a drugą roztacza możliwości przesyłu tańszego gazu do Europy. Najprostszą odpowiedzią jest nacisk na przyśpieszenie certyfikacji gazociągu Nord Stream 2. To jednak tylko szczyt góry lodowej. Polityka Gazpromu jest znacznie głębsza.
Gra toczy się o wieloletnie kontrakty, które zapewniają gigantowi stabilne finansowanie na lata i atut w relacjach z UE. Gazociąg Północny jest jednak tylko jednym elementów układanki. Ważnym, ale nie jedynym.
Europa odczuła już skutki uzależnienia od rosyjskiego dostawcy. Dlatego coraz częściej myśli się o dywersyfikacji dostaw. Na naszym rynku w 2020 roku panowała nadpodaż gazu. Ceny znacznie stopniały, a rosyjski gaz przegrywał z dostawami LNG do Europy.
Z tego m.in. powodu Niemcy zredukowali o jedną czwartą zamówienia gazu od Gazpromu, ograniczając ją do minimum kontraktowego. Zapotrzebowanie zaś pokryli bardziej wówczas atrakcyjnym cenowo gazem skroplonym, jak przypomina ekspert rynek energetycznego Wojciech Jakóbik.
Również Polska rezygnuje z dużej umowy z Rosją. Pierwsza, między Gazpromem a spółką Europol Gaz, dotyczącą tranzytu rosyjskiego gazu gazociągiem jamalskim przez Polskę do Europy Zachodniej, przestała obowiązywać w maju ubiegłego roku.
Po jej wygaśnięciu przesył błękitnego paliwa tą drogą odbywa na zasadach opartych na regulacjach unijnych. Ostatni wieloletni kontrakt z Gazpromem na zakup gazu z Rosji wygasa z końcem 2022 r., 3 miesiące wcześniej zostaną uruchomione dostawy z norweskiego szelfu.
Tym samym Polska chce się uniezależnić od dostaw ze wschodu, a gaz kupować po cenie rynkowej na giełdach oraz zabezpieczają się dostawami z innych kierunków, jak choćby poprzez gazoport, czy też budowane połączenie Baltic Pipe, gazociąg, który ma transportować 10 mld m sześc. gazu ziemnego rocznie do Polski oraz 3 mld z Polski do Danii.
W związku z tym Rosja wysyła sygnały, które mają dowodzić, że długoterminowe kontrakty są nie tylko korzystne dla ich klientów poprzez wynegocjowaną cenę, ale też potrzebne, bo zapotrzebowanie na gaz stale rośnie - zwłaszcza że ma być on paliwem przejściowym w transformacji energetycznej Europy.
Przypomnijmy, że w ubiegłym roku wielkość zużycia gazu na świecie wzrosła o 150 mld m sześc., a Gazprom zaspokoił to dodatkowe zapotrzebowanie w jednej trzeciej. I chce to robić dalej, ale nie inaczej jak przez długoterminowe umowy międzynarodowe. Do tego jest mu potrzebny m.in. Nord Sterm 2, którym mógłby zaspokajać popyt w Europie jednocześnie pomijając Ukrainę.
Od rosyjskiego gazu już niemal w pełni zależna jest Austria - o czym pisał Wojciech Jakóbik, redaktor naczelny BizAlert.p. Węgrzy również postawili na dziesięcioletnią umowę z Rosją za pośrednictwem gazociągu tureckiego z opcją jego przedłużenia do 2036 roku. Także Mołdawia podpisała kontrakt na gaz z Rosji do 2026 roku.
Jamał może okazać się potrzebny?
- Jestem ciekawy najbliższego roku, będzie przełomowy - zaznacza w rozmowie z money.pl dr Przemysław Zaleski z Wydziału Zarządzania Politechniki Wrocławskiej i ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. - Bez kontraktu długoterminowego. Dopiero później będziemy mieli dostęp do Baltic Pipe.
Jak podkreślił, ten rok i następny będzie dla Polski kluczowy. - Będą potrzebne spoty na większą ilość gazu. Pytanie, jak podejdzie do tego Gazprom, z którym przyjdzie nam się układać na innych już zasadach.
Obecnie zapotrzebowanie na gaz w Polsce to około 20 mld m sześc. rocznie. Jak podkreślają eksperci, już w tej chwili mamy możliwość jego pokrycia wykorzystując możliwości, jakie dają nam umowy międzynarodowe, inne kierunki dostaw i własne zapasy.
Kłopot w tym, że to zapotrzebowanie na błękitne paliwo będzie rosnąć. Od 2023 będzie potrzeba nawet o 3,8 mld metrów sześć. więcej niż do tej pory. Gazprom zdając sobie sprawę z naszych potrzeb i możliwości, może więc wyjść z kolejną propozycją umowy na lata.
Co wówczas zrobi Polska? Będzie wolała płacić więcej za ten sam gaz np. sprowadzany rewersem z Niemiec, czy zwiąże się politycznie niekorzystną umową na przesył z kierunku jamalskiego. Przypomnijmy, że Polska już raz przedłużała kontrakt na gaz z Rosji.
Jak podkreślał w rozmowie z money.pl Janusz Steinhoff, były wicepremier, minister gospodarki i ekspert rynku energetycznego, z Rosją należy rozmawiać, ale muszą to być kontakty na zasadach rynkowych.