Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

Głód zagląda Brytyjczykom w oczy. Rząd tego nie przewidział

Podziel się:

Brytyjczycy – wychodząc z Unii – liczyli, że wpuszczą na swój rynek żywnościowy "świeżą krew". Nowi dostawcy będą konkurencyjni i obniżą ceny dla 67-milionowego rynku. Tymczasem stało się coś niespodziewanego. Kontrahenci, na których liczyli Wyspiarze, nie tylko nie mogą zwiększyć dostaw, ale też sprzedawać taniej. Brytyjski ekspert od bezpieczeństwa żywnościowego mówi wprost, że Wielką Brytanię od katastrofy żywnościowej dzieli tylko krok.

Głód zagląda Brytyjczykom w oczy. Rząd tego nie przewidział
Premier Borys Johnson nieoczekiwanie poleciał na Ukrainę. Czy Ukraina będzie w stanie dostarczać tanią żywność na Wyspy? (PAP, PAP/EPA/UKRAINIAN PRESIDENTIAL PRESS SERVICE HANDOUT)

Jak donosi brytyjski konserwatywny dziennik "The Telegraph", w jednym na dwadzieścia brytyjskich gospodarstw domowych są osoby, które przyznają, że w ostatnim miesiącu co najmniej jednego dnia nie jadły żadnego posiłku. Między innymi ze względu na brak pieniędzy. Stacja BBC relacjonowała niedawno historię młodej matki, która natomiast przez miesiąc odkładała sobie od ust, by jedzenia starczyło dla jej małych dzieci. Dziennikarze ujawnili też, kim są klienci banków żywności. Wśród kupujących przeterminowaną żywność były m.in. brytyjskie pielęgniarki, którym po opłaceniu rachunków nie starczało już na jedzenie.

Według analizy przeprowadzonej trzy miesiące temu przez Food Foundation blisko 14 proc. brytyjskich gospodarstw domowych doświadcza umiarkowanego lub poważnego braku żywności, co stanowi wzrost aż o pięć punktów procentowych w stosunku do stycznia 2022 r.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Stawki OC wzrosną. Firmy sprawdzą jak jeździmy

Profesor Timothy Lang, emerytowany profesor polityki żywnościowej na Uniwersytecie Londyńskim, w wywiadzie dla "The Telegraph" powiedział wprost, że Brytyjczycy są tylko o krok od klęski żywnościowej i będzie ona na własne życzenie, a konkretnie na życzenie rządu.

Wyspiarze zarżnęli rolnictwo

– Nadciąga katastrofa, która jest nieporównywalnie gorsza od COVID–19 – zaznaczył uczony i przypomniał, że Wielka Brytania z obszarem rolnym ok. 4,3 mln ha musi wyżywić aż 67 mln ludzi. (Dla porównania Polska ma ponad 19 mln ha gruntów rolnych i prawie połowę mniej mieszkańców – red.) – powiedział profesor.

– Jeśli chodzi o żywność, to jesteśmy w ogromnym stopniu zależni od innych krajów, głównie od państw Unii, które nas żywią. Wielka Brytania nie produkuje nawet połowy potrzebnej krajowi żywności – przypomniał prof. Lang.

Jego zdaniem za zbliżający się kryzys żywnościowy na Wyspach odpowiada w dużym stopniu tamtejsze Ministerstwo Środowiska, Żywności i Spraw Wsi (DEFRA), na którego czele stoi George Eustice.

– Eustice powiedział, że nie musimy się martwić o Ukrainę. Nie wiem, co u diabła dzieje się w tym rządzie, że sekretarz stanu odpowiedzialny za dostawy żywności jest tak nieodpowiedzialny… – grzmiał prof. Lang, który uważa, że żywność jest dziś wykorzystywana jako broń wojenna przeciwko Wielkiej Brytanii.

Jak w greckiej tragedii, bez happy endu

Tyle że kłopoty z zaopatrzeniem w żywność na Wyspach, nie zaczęły się dopiero po ataku Rosji na Ukrainę, ale już z chwilą wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej.

Brytyjczycy – wychodząc z Unii – liczyli, że zrzucenie europejskich ograniczeń spowoduje, że na ich rynku pojawi się większa konkurencja z całego świata, przez co ceny żywności staną się bardziej konkurencyjne. Tymczasem stało się coś nieprzewidywalnego.

Zaangażowana w wojnę Ukraina, która wcześniej wyparła z brytyjskiego rynku wielu europejskich dostawców, nie jest w stanie wywiązać się terminowo z zakontraktowanych wcześniej dostaw, a do tego nie chce sprzedawać swoich produktów po niższych cenach.

Również Irlandia, która miała być naturalnym spichlerzem żywności dla Brytyjczyków, nie tylko nie zwiększyła dostaw, ale je ograniczyła. Irlandczycy wyszli z założenia, że bardziej opłaca się im dostarczać żywność na wiele rynków, niż te rynki utracić na rzecz jednego tylko odbiorcy – czyli Brytyjczyków.

Kolejnym zagrożeniem dla dostaw żywności z Unii było wdrożenie tzw. Zielonego Ładu, który w istotny sposób ograniczył produkcję rolną w całej Unii Europejskiej.

Wiele państw zmniejszyło zużycie surowców, a przez to ich produkcja rolna automatycznie spadła. Kraje takie jak np. Bułgaria i Rumunia wyprodukowały w ubiegłym roku tyle żywności, że nie starczyło jej nawet na pokrycie krajowego popytu.

Tymczasem z brytyjskiego rynku wycofują się stopniowo Hiszpanie, Holendrzy i Francuzi, którzy dostarczali tam 46 proc. świeżych warzyw i aż 84 proc. świeżych owoców. Obroty handlowe Wielkiej Brytanii z tymi krajami spadły w porównaniu do 2019 r. aż o 35 proc. Na rynku powstała nisza. Problem w tym, że chętnych do jej wypełnienia nie ma.

Towarów szybko rotujących z krótkim terminem przydatności, czyli m.in. nieprzetworzonej żywności, nie opłaca się transportować z dawnych kolonii brytyjskich – czyli z drugiego końca świata. A w Europie nikt nie bije się teraz o dostęp do rynku UK – na co liczył po cichu tamtejszy rząd.

W oczekiwaniu na odprawy graniczne

Europejscy dostawcy żywności zastygli w oczekiwaniu na nieuchronne, czyli przywrócenie kontroli na granicach. Pomimo upływu wielu już miesięcy od brexitu, Wielka Brytania nie zdołała do tej pory przywrócić jeszcze kontroli celnych i weterynaryjnych na swoich granicach, ale w końcu to nastąpi.

Jak informuje Michael Dembinski, główny doradca Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej, Brytyjczykom wciąż brakuje ok. 5 tys. wyszkolonych celników i drugie tyle weterynarzy. Stąd termin przywrócenia kontroli celnych i fitosanitarnych już kilka razy był przekładany. Podobnie jak wprowadzenie obowiązku naklejania na każdy towar nowego znaku UK CA (UK Conformity Assessment).

Brak rąk do pracy spowodował również, że niektórzy brytyjscy producenci żywności nie są w stanie dłużej prowadzić swoich biznesów.

Michael Dembinski opowiada o dużych brytyjskich zakładach drobiarskich, które zamknięto tylko dlatego, że nie było komu pracować przy uboju zwierząt. Podobnie było ze zbiorami szparagów na Wyspach – pracownicy sezonowi z Rumunii i Bułgarii zamiast na brytyjskie saksy, pojechali je zbierać do Niemiec i Holandii.

"The London Economic" podlicza rząd, wypominając mu, że przez jego "powściągliwość" w wydawaniu wiz pracowniczych w brytyjskim rolnictwie 75 proc. stanowisk pozostaje nieobsadzonych, przez co zagrożone są tegoroczne zbiory.

Portal pisze, że brytyjscy producenci żywności trzymają głowy dosłownie już nad powierzchnią wody.

Julian Marks, dyrektor generalny globalnej firmy spożywczej i rolniczej Barfoots wezwał rząd do bezzwłocznego wydania 10 tys. dodatkowych wiz pracowniczych.

W zeszłym roku rząd wydał zaledwie 30 tys. wiz dla pracowników sezonowych, podczas gdy tylko sam przemysł ogrodniczy potrzebuje ok. 90 tys. par rąk do prac.

Eldorado dla polskich firm? Raczej nic z tego

Zdaniem Dembinskiego sytuacja żywnościowa na Wyspach, gdzie mieszka około 700 tys. Polaków, może być dla wielu polskich producentów żywności żyłą złota, ale okazuje się, że nie do końca tak jest.

Dariusz Goszczyński, dyrektor generalny Krajowej Izby Drobiarstwa - Izby Gospodarczej,  po analizie danych eksportowych za trzy ostatnie lata widzi tylko niewielki wzrost wolumenu i wartości drobiu sprzedawanego z Polski do Wielkiej Brytanii.

I chociaż dane za cztery miesiące tego roku wskazują, że Zjednoczone Królestwo jest drugim po Niemczech odbiorcą polskiego drobiu, to zwiększenie eksportu spowodowane jest głównie wyższymi kosztami produkcji.

Zdaniem Goszczyńskiego, w najbliższym czasie – gdy Brytyjczycy wprowadzą m.in. obligatoryjne świadectwa weterynaryjne oraz zwiększą kontyngenty na drób z innych kierunków (czytaj np. Ukrainy - red.) – polski eksport na Wyspy zostanie najpewniej ograniczony.

Rafał Serek, dyrektor eksportu w Indykpolu, również informuje, że eksport indyków na Wyspy – który jest bardzo sezonowy - nie wzrósł znacząco w stosunku do okresu przed brexitem.

– Z naszego punktu widzenia nie widzimy jakiś dużych wzrostów sprzedaży. Te wzrosty, które notujemy w 2022 r., można powiązać z zakończeniem okresu pandemii COVID-19, które mocno zaburzały sprzedaż w ostatnich dwóch latach – ocenia Serek.

Jak przypomina nasz rozmówca, braki kadrowe w branży drobiarskiej na Wyspach sięgają ok. 15 proc.

Istotnie był okres, w którym polskie zakłady drobiarskie miały więcej zamówień, ale "eldoradem" nazwać tego - według Serka - nie można. Był to czas, kiedy Ukraina wstrzymała dostawy drobiu na Wyspy. Teraz są one już przywracane.

Z kolei Tomasz Trzaska, kierownik Działu Handlu Zagranicznego w SM Mlekpol, podkreśla, że brexit sprawił, iż brytyjski rynek stał się mniej przewidywalny. Przez to kontrakty z Brytyjczykami zawierane są na miesiąc, najwyżej dwa miesiące. Nie na dłużej.

Jak relacjonuje nam nasz rozmówca, wraz z wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii część kontrahentów Mlekplu opuściła już Wyspy. Firma współpracuje obecnie już z niewielką grupą stałych odbiorców i nie szuka "nowych przygód".

Trzaska dodaje, że dla Mlekpolu dużo istotniejszym rynkiem – poza Unią Europejską – jest Daleki Wschód na czele z Chinami, a nawet Irak, do którego wyprawa samochodami ciężarowymi z Polski trwa w jedną stronę ok. tygodnia, a mimo to jest opłacalna. Bardziej niż dostawy do Wielkiej Brytanii.

Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl