Przed kilkoma dniami w money.pl opisaliśmy sytuacje branży turystycznej w górach, która narzeka na brak rąk do pracy. Sytuację częściowo ratują przybysze ze Wschodu. Jednak problem w tym, że większość z nich to matki z dziećmi. A specyfika tej pracy wymaga też gotowości do pracy na nocne zmiany.
Były lata, gdy bezrobocie w Zakopanem wynosiło 13-14 proc. Wtedy ludzie szukali pracy. Teraz jest odwrotnie i to praca szuka ludzi. Od 15 lipca do 15 sierpnia jest szczyt turystyczny i będzie potrzeba jeszcze więcej pracowników – ocenił w rozmowie z money.pl Jan Gąsienica-Walczak, były zastępca burmistrza Zakopanego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Oto zarobki, jakie oferują restauracje w Zakopanem
Postanowiliśmy zatem sprawdzić, czy problem nie kryje się czasem w zarobkach oferowanych przez przedsiębiorstwa prowadzone przez górali. Na tapetę wzięliśmy przede wszystkim gastronomię.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to duża rozpiętość proponowanych płac. Niektórzy przedsiębiorcy oferują stawki zbliżone do minimalnej krajowej (wynoszącej od lipca 3,6 tys. zł brutto) lub nawet poniżej tej kwoty. U innych za posługę kelnerską można zarobić nawet 7 tys. zł brutto. Część przedstawia stawki godzinowe. Z tego typu propozycją najczęściej spotykamy się u osób deklarujących, że kandydat będzie pracować w nieregularnych godzinach.
Przejrzeliśmy ogłoszenia z ofertami pracy publikowane w sieci. Średnie pensje w górskiej gastronomii to:
- pomoc kuchenna – od 3,5 do 4 tys. zł brutto;
- kelner – od 4 do 5 tys. zł brutto;
- kucharz – od 6 do 8 tys. zł brutto.
Barmani najczęściej mają oferowaną stawkę godzinową. Średnia kształtuje się na poziomie 25-28 zł brutto (minimalna krajowa wynosi 23,50 zł brutto). Są też oferty dla "pizzermanów". I tu rozpiętość proponowanych wynagrodzeń jest spora, a samych ofert – niewiele. Stawki oscylują w granicach 5-9 tys. zł.
Co z zakwaterowaniem pracowników? Tu nie ma reguły. Niektórzy przedsiębiorcy razem z pracą oferują też dach nad głową, inni deklarują pomoc przy poszukiwaniu lokum. Część jednak podkreśla, że znalezienie mieszkania pozostaje w gestii przyszłego pracownika.
Stawkę najczęściej poznasz w trakcie rozmowy
Większość ofert pracy nie miała podanych widełek wynagrodzenia. Zadzwoniliśmy więc do kilku ogłoszeniodawców, by sprawdzić, czy bardzo różnią się od podanych przez konkurencję. Zapytaliśmy też o liczbę chętnych do pracy.
Mamy 10 kandydatów, ale żaden nie jest z Podhala. Zgłaszają się do nas ludzie z całej Polski, więc nie możemy powiedzieć, że zainteresowania nie ma. Co do stawki, to nie mamy określonych widełek – wszystko zależy od negocjacji z kandydatem. Jednak sam rynek jest malutki, więc nie jest łatwo o pracownika. Chociaż w naszym przypadku pomocna jest marka, która za nami stoi – mówi money.pl przedstawiciel jednej z większych sieci hotelowych, poszukującej m.in. osoby do pracy w kuchni.
Przedstawicielka innej restauracji nie chce mówić o kwotach. Podkreśla, że Zakopane jest specyficzne i potrzebuje rąk do pracy głównie na sezon. Dzwoniący ludzie natomiast poszukują stałego zatrudnienia i odkładają słuchawkę rozczarowani.
– U nas nie ma studentów, a młodzi ludzie, którzy mieszkają w Zakopanem, wybierają pracę dla rodziców w ich pensjonatach. Nie mogę jednak powiedzieć, że jest problem z brakiem CV, jednak często ludzie składają je hurtowo. Potem kiedy do nich oddzwaniamy, to nawet nie wiedzą, kto do nich dzwoni, w jakiej sprawie i czym mieliby się u nas zajmować – relacjonuje restauratorka.
Po kolejnym telefonie pod numer podany w ogłoszeniu bez widełek pensji w końcu udaje nam się poznać stawkę. Jeden z pensjonatów, mający też restaurację, poszukuje pracownika na zmywak. Oferuje od 20 do 30 zł na godzinę, bez zakwaterowania.
Sporo ofert poniżej minimalnej krajowej
Dolna stawka ostatniej oferty jest zatem poniżej minimalnej krajowej. Pracodawców oferujących kwoty niższe niż 3,6 tys. zł brutto lub 23,50 zł brutto za godzinę nie jest wcale tak niewielu. Najczęściej w ich przypadku w rubryce "typ oferowanej umowy" widnieje: "inna". W opisach tego typu ofert przewija się też często informacja o "współpracy", zamiast wskazania rodzaju umowy.
Ogłoszeniodawcy, którzy proponują takie stawki, wcale nie są skorzy do odbierania telefonów. Na kilka prób udało nam się połączyć tylko z restauratorem ze Szczawnicy, który w ogłoszeniu zaproponował stawki 18-20 zł dla kelnera lub kelnerki. Poinformował nas, że ta oferta jest już nieaktualna i zakończył rozmowę.
Jak Podhale wypada na tle innych regionów turystycznych?
Oferty górali porównaliśmy z propozycjami pracodawców z miast nadmorskich i Mazur, czyli regionów również chętnie wybieranych na wakacje przez Polaków. W przypadku restauracji nadmorskich stawki plasują się na podobnym poziomie jak w górach.
Na nieco lepsze zarobki mogą liczyć kelnerzy. Widełki w tym wypadku są wyższe o ok. 500 zł.
Zdarzają się jednak propozycje znacznie odstające od średniej, czego w przypadku górskich miejscowości raczej nie zaobserwowaliśmy. Przykład? Kucharz w Karwi może zarobić nawet do 13 tys. zł brutto. Nic to przy ofercie z Pogorzelicy, gdzie kucharz zgarnie od 15 do 25 tys. zł brutto i to bez doświadczenia, choć jest ono mile widziane. Z kolei osoba, która podejmie się pracy jako pomoc kuchenna w Rewalu, może liczyć na pensję do 6,5 tys. zł brutto.
Nad morzem pojawią się też oferty pracy w lodziarniach. Zarobić tam można średnio ok. 6-7 tys. zł brutto.
Od górskich stawek nie odstają też te w regionie warmińsko-mazurskim. Tam jednak dużo ofert dotyczy pracy w sieciach fast foodowych. Oferują one od 23 do 26 zł brutto za godzinę pracy, w zależności od firmy. Niektórzy dorzucają też zwrot za paliwo przeznaczone na dojazdy.
Brakuje rąk do pracy
Rządzący lubią się chwalić rekordowo niskim bezrobociem w Polsce, jednym z najniższych w całej Unii Europejskiej. Jest też jednak druga strona medalu. Otóż starzejemy się jako społeczeństwo. Coraz więcej Polaków schodzi z rynku pracy na emeryturę, a że rodzi się nas coraz mniej, to rok w rok zmniejsza się liczba rąk do pracy.
Tymczasem nasza gospodarka wciąż się rozwija i potrzebuje ich coraz więcej. Częściowym rozwiązaniem problemu rynku pracy mogłoby być otwarcie się na imigrację zarobkową. Przyjezdni mogliby podjąć się tych zawodów, w których Polacy już nie mają ochoty pracować. Tak działo się zresztą w wielu zachodnich gospodarkach.
Jednak na razie polscy politycy obrali sobie imigrantów zarobkowych za cel. Straszenie "zalewem imigrantów" jest jednym w głównych elementów kampanii wyborczej, co – jak informowaliśmy w money.pl – wcale nie podoba się biznesowi.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl