Minione dni przyniosły wysyp włoskich pomysłów na to, jak rozwiązać unijne problemy związane z niezdolnością implementacji rozwiązań wspólnego rynku oraz konkurencyjnością. Temu pierwszemu zagadnieniu poświęcony jest raport firmowany przez byłego premiera Włoch, Enrico Letta, zatytułowany "Much more than a market" (ang. Znacznie więcej niż rynek).
Znamy także główne tezy innego raportu, który ma ukazać się wkrótce. Ten firmuje kolejny z byłych premierów z półwyspu apenińskiego - Mario Draghi. Obydwa opracowania kładą nacisk na potrzebę zmiany narracji i podejścia Unii do trapiących ją wyzwań.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szczególnie jednak raport Draghiego, poświęcony konkurencyjności UE, zapowiada się jako bardzo mocny głos, kwestionujący niektóre filary dotychczasowej polityki. W tym kontekście tytuł przemówienia zapowiadającego sam raport - "Radical change is needed" (ang. Potrzebna jest radykalna zmiana) - jest znaczący. Jeszcze bardziej sama jego treść - to swego rodzaju lista unijnych "grzechów głównych".
Unia Europejska traci na tle świata
Jeśli spojrzeć na unijne udziały w globalnym torcie PKB, to wniosek może być tylko jeden: pozycja i znaczenie UE w świecie maleje.
O ile jeszcze na początku lat 90. kraje, które stanowią dziś UE, miały ponad 23 proc. udział w globalnym PKB, to obecnie jest on o 9 punktów procentowych niższy. Miejsce Unii - podobnie, ale w nieco mniejszej skali problem ten dotyczy także USA - w coraz większym stopniu zajmują inne kraje, w szczególności Indie i Chiny. By uzmysłowić sobie, jak wielka zmiana zaszła na przestrzeni nieco ponad 30 lat, warto spojrzeć na inne porównanie. O ile na początku lat 90. łączny potencjał USA i UE - mierzony wielkością PKB - był sześciokrotnie większy niż łączny potencjał Chin i Indii, to dziś oba te potencjały są podobnej wielkości.
Zmiany te są pochodną dwóch czynników. Po pierwsze, trendów demograficznych. O ile ludność Chin i Indii przyrosła od 1990 roku o ponad 800 mln, a USA o 85 mln, to w UE jedynie o niespełna 60 mln (przy czym w ostatnich latach liczba ta w zasadzie nie zmienia się). Po drugie, znacznie wyższego tempa wzrostu PKB na mieszkańca.
I to właśnie ten drugi parametr jest dziś przedmiotem największej troski. Od czasów globalnego kryzysu finansowego unijny PKB na mieszkańca wzrastał w średniorocznym tempie jedynie 1,3 proc. Prognozy na kolejne lata wskazują, że może być trudno osiągnąć nawet ten wynik. Trwa poszukiwanie odpowiedzi na temat przyczyn i Mario Draghi wskazuje jako główny powód…. błędy w unijnej polityce.
Zbłądzenie
W tym miejscu dotykamy wspomnianych we wstępie "grzechów głównych". Jednym z nich jest, zdaniem Draghiego, metodologiczne zbłądzenie, wybranie niewłaściwego podejścia do koncepcji konkurencyjności.
Otóż praktykowane od lat podejście koncentruje się na wewnętrznej konkurencji - pomiędzy krajami UE - zamiast na konkurencyjności UE wobec świata. Efektem jest to, że kraje członkowskie konkurują ze sobą nawet w tych obszarach, gdzie najbardziej optymalnym i korzystnym rozwiązaniem byłaby współpraca (obronność, energetyka). Przez lata błędnie interpretowano - zdaniem Draghiego - że dodatnie saldo handlowe z krajami spoza UE można traktować jako dowód, że o zewnętrzną konkurencyjność (wobec krajów spoza UE) nie ma się co martwić.
Tymczasem w jego opinii nadwyżka handlowa jest nie tyle wyrazem konkurencyjności UE, co tłamszonego nieustannie popytu wewnętrznego (efekt restrykcyjnej polityki makroekonomicznej i presji na obniżanie płac w celu…. poprawy konkurencyjności).
Draghi zwraca również uwagę, że długoterminowy wzrost wynika z tworzenia nowych rynków i podnoszenia produktywności, co przynosi korzyści wszystkim, a nie z prób poprawy własnej pozycji kosztem innych, po to by przejmować ich udziały we wzroście (taka strategia prowadzi do "gry o sumie zerowej" - ktoś korzysta, ale równocześnie ktoś traci). Tymczasem podstawowy mechanizm dostosowawczy stosowany, czy wręcz wymuszany, w Unii przy okazji każdego kolejnego kryzysu, polega właśnie na obniżaniu kosztów pracy.
Naiwność
Największym z wymienionych przez Draghiego grzechów wydaje się być jednak naiwność. Unia jakby nie zauważyła zmiany czasów. Wciąż naiwnie wierzy, że funkcjonuje w przyjaznym międzynarodowym środowisku, że wszyscy stosują się do tych samych reguł gry i międzynarodowego porządku opartego na zasadach.
Tymczasem świat szybko się zmienia, zdecydowanie szybciej niż czas reakcji unijnych urzędników. W zasadzie wszystkie inne regiony świata nie grają już według zasad, w które wciąż gra UE. Zamiast tego aktywnie opracowują polityki mające na celu wzmocnienie ich pozycji konkurencyjnej. W najlepszym przypadku te polityki są zaprojektowane tak, aby przekierować inwestycje na rzecz ich własnych gospodarek kosztem unijnych; w najgorszym - mają na celu uczynienie UE trwale zależną od dostaw określonych produktów.
To pierwsze stwierdzenie odnosi się do USA, które wykorzystuje politykę przemysłową, aby przyciągać nowoczesne przemysły, w tym inwestorów z UE. To drugie, do Chin, które dążą do przejęcia i zmonopolizowania kluczowych części łańcucha dostaw w technologiach zielonych i zaawansowanych, o czym świadczy znaczna nadwyżka mocy produkcyjnych w wielu sektorach.
Zapóźnienie
Efektem niewłaściwego ukierunkowania jest to, że Unia doświadcza dziś wielu zapóźnień. Po pierwsze, brakuje strategii, jak nadążyć za coraz bardziej zaciętym wyścigiem o przywództwo w nowych technologiach - deficyt europejskich graczy technologicznych wśród globalnych liderów staje się coraz bardziej odczuwalny.
Po drugie, brakuje strategii ochrony tradycyjnych przemysłów. W szczególności przed coraz bardziej nierównym globalnym polem gry, spowodowanym asymetrią w regulacjach, subwencjach i politykach handlowych.
Po trzecie, brakuje strategii, która zapewniłaby, że w Unii dostępne będą zasoby i środki niezbędne do realizacji ambicji, np. w zakresie samochodów elektrycznych. Dziś poziom uzależnienia UE np. od dostaw ważnych surowców i komponentów z Chin jest tak duży, że trudno mówić o bezpieczeństwie łańcucha dostaw, od kluczowych surowców po baterie i infrastrukturę ładowania.
Rozwiązania
Mario Draghi wymienia długą listę potrzebnych jego zdaniem dostosowań, w tym: zwiększenie skali unijnych firm, usuwanie barier dla komercjalizacji lokalnych innowacji, zwiększenie poziomu koordynacji polityk gospodarczych, rozwój unii rynków kapitałowych, zabezpieczenie dostaw podstawowych surowców i zasobów, czy wreszcie polityki wspierające podaż wykwalifikowanych pracowników.
Można się z jego diagnozą i rekomendacjami zgadzać lub nie. Niekoniecznie np. spodobają się one w Berlinie. Mnie osobiście cieszy przede wszystkim fakt nowego, świeżego spojrzenia na unijne sprawy.
Albert Einstein swego czasu miał mawiać, że "szaleństwem jest powtarzać te same czynności i oczekiwać zmiany rezultatów". Unia w ostatnich kilkunastu latach niestety wpisywała się w ten wzorzec, działała w oparciu o utarte paradygmaty i wyidealizowaną wizję świata, których już od jakiegoś czasu nie ma. Zachowywała się tym samym jak owca, która nie dostrzegła, że jej otoczenie zmienia się, że jest w nim coraz więcej drapieżników. Wydaje się, że najwyższy czas na kolejne "whatever it takes", by dostosować rozwiązania do wymagań rzeczywistości.
Dla money.pl Andrzej Halesiak*
*Ekonomista, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich oraz Rad Programowych Kongresu Obywatelskiego i Instytutu Spraw Publicznych