Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Po słabym 2023 r., gdy wzrost PKB dla całej Unii szacowano na 0,5 proc., bieżący rok ma być tylko nico lepszy - ze wzrostem na poziomie 0,9 proc.. W obu latach te liczby znacząco odbiegają od tempa wzrostu poza Unią, które szacowane jest odpowiednio na 3,5 i 3,3 proc. Same te porównania nie martwią jednak tak, jak narastające wyzwania związane z konkurencyjnością.
2024 pod znakiem odbicia w konsumpcji
Głównym czynnikiem, który ma się przyczynić do szybszego wzrostu w 2024 r., mają być lepsze uwarunkowania zewnętrzne – popyt u głównych partnerów handlowych – oraz ożywienie w konsumpcji. Temu ostatniemu sprzyjać będzie spadek inflacji przekładający się na realny wzrost wynagrodzeń, któremu towarzyszy stabilne zatrudnienie. Konsumpcja może być nawet źródłem pozytywnej niespodzianki, o ile tylko gospodarstwa domowe obniżą stopę oszczędności. Ta w ostatnich kwartałach była podwyższona, odzwierciedlając chęć nadbudowania buforów finansowych w warunkach podwyższonej niepewności.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Równocześnie trzeba pamiętać, że najnowsza prognoza Komisji jest mniej optymistyczna niż ta sprzed kilku miesięcy, z jesieni ub. roku. Wzrost na poziomie Unii został w niej zredukowany o 0,4 p.p., do czego przyczyniły się mniej optymistyczne prognozy dla największych unijnych gospodarek (w szczególności Niemiec – rewizja prognozy w dół o 0,5 p.p.).
Pośród nich jedynie wielkości dla Polski (2,7 proc.) i Hiszpanii (1,7 proc.) zostały utrzymane na niezmienionym poziomie. Za optymistyczne należy natomiast uznać, że wszystkie państwa członkowskie mają powrócić na ścieżkę wzrostu, podczas gdy w 2023 roku aż 11 z nich doświadczyło spadku PKB (Wyk. 1).
Szersza perspektyw pokazuje wyzwania o charakterze strukturalnym
Prognozy krótkookresowe koncentrują się z reguły na czynnikach popytowych wzrostu: konsumpcji, inwestycjach i eksporcie netto. Tymczasem z punktu widzenia średnio- i długofalowych perspektyw bardzo istotną kwestią jest międzynarodowa konkurencyjność, pochodna ilości i jakości zasobów pracy, dostępności kapitału i technologii.
W tym kontekście wiele ciekawych informacji można znaleźć w innych dokumentach Komisji Europejskiej, których publikacja zbiegła się niemalże z publikacją najnowszych prognoz. Jednym z nich jest "First annual report on key findings from the European Monitor of Industrial Ecosystems". To bardzo ciekawa, ale także niepokojąca lektura. W raporcie tym Komisja Europejska prześwietla sytuację unijnej gospodarki z perspektywy konkurencyjności w ramach tak zwanych ekosystemów przemysłowych, czyli grupowań branż związanych z określonym rodzajem działalności.
Konkurencyjność postrzegana jest w tym raporcie poprzez pryzmat tak zwanej samowystarczalności, czyli relacji importu do lokalnej (unijnej) produkcji. Miernik ten pokazuje, że wprawdzie w sześciu na dziesięć analizowanych ekosystemów produkcyjnych stosunek importu do produkcji lokalnej nie przekracza jeszcze 50 proc., ale w większości przypadków konsekwentnie rośnie – Unia w coraz większym stopniu staje się zależna od zagranicznych dostaw.
Gorzej jest w przypadku bardzo istotnego obecnie ekosystemu obejmującego lotnictwo i uzbrojenie, gdzie stosunek importu do produkcji lokalnej zbliża się już do 70 proc. Jeszcze większe jest uzależnienie od importu w przemyśle cyfrowym i elektronicznym – w obu przypadkach import przewyższa produkcję lokalną od wielu lat.
Jeszcze wyraźniej widać wypieranie unijnych firm, jeśli weźmie się pod uwagę produkty bazujące na tych najbardziej przyszłościowych rozwiązaniach. Np. w przypadku produktów bazujących na sztucznej inteligencji i big data import 2-3-krotnie przewyższa lokalną, unijną produkcję.
Warty odnotowania jest też fakt, że w ostatnich latach szybko wzrastało uzależnienie od importu w produktach związanych z efektywnością energetyczną oraz energetyką odnawialną. A więc w obszarach, które miały być sztandarowymi produktami Unii, przynajmniej deklaratywnie globalnego lidera zielonej transformacji. Tymczasem Unia – zamiast sprzedawać swe rozwiązania za granicą – sama kupuje ich coraz więcej, w szczególności z Chin. Chyba nie tak miało być, tym bardziej, że rosnącemu importowi z Chin towarzyszą coraz większe obawy związane z szeroko rozumianym bezpieczeństwem.
Tego generalnie mało optymistycznego obrazu nie zmienia fakt, że są także takie obszary – mikroelektronika oraz technologie cyfrowe dla mobilności – gdzie unijne uzależnienie od importu w ostatnich latach nieco zmalało.
Kolejny raport nie uzdrowi sytuacji
Problem pogarszającej się konkurencyjności nie jest w przypadku Unii nowy. Teraz jednak staje się sprawą kluczową. Wszystko przez zachodzącą właśnie rewolucję technologiczną, która przyspiesza erozję branż, w których Europa miała relatywnie silne pozycje. Nieumiejętność odnalezienia się w nowych uwarunkowaniach może okazać się bolesna, szczególnie biorąc pod uwagę, że nasz kontynent jest najbardziej zaawansowany jeśli chodzi o proces starzenia się społeczeństwa - już ponad 20 procent jego mieszkańców ma 65 i więcej lat, dwukrotnie więcej niż średnio w świecie.
W tej sytuacji utrzymanie wysokiego poziomu życia wymaga skoku produktywności, a więc Europa musi być wśród liderów co najmniej w niektórych obszarach nowoczesnych technologii.
We wrześniu 2023 roku Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, w swym dorocznym przemówieniu o stanie Unii powiedziała: "Musimy spojrzeć w przyszłość i określić, w jaki sposób pozostaniemy konkurencyjni". Zadanie to powierzono byłemu prezesowi Europejskiego Banku Centralnego i premierowi Włoch, Mario Draghi. Ma on przygotować raport na temat przyszłości europejskiej konkurencyjności. Sam raport – który ma być opublikowany do końca czerwca – nie rozwiąże jednak problemu. Takich raportów powstało w Unii już wiele. Wydaje się, że głównym problemem jest bowiem brak całościowej refleksji na temat zachodzących globalnie zmian oraz braku dostosowania do nich, jeśli chodzi o funkcjonowanie Unii.
W tej ostatniej przez lata hołubiono dwóm zasadom. Po pierwsze, stawiania ambitnych celów, czego przykładem jest agenda klimatyczna. Po drugie, że by iść naprzód, Unia potrzebuje kryzysów, które stymulują zmiany w jej konstrukcji. Dziś coraz bardziej widoczne stają się niedoskonałości takiego podejścia. Zbyt ambitne lub niewłaściwie wdrażane cele mogą prowadzić do napięć społecznych, które w skrajnych sytuacjach mogą ostatecznie doprowadzić do ich porzucenia. Z kolei kryzysy siłą rzeczy skupiają uwagę państw członkowskich na tym, co dzieje się wewnątrz UE, przy równoczesnym odciąganiu jej od globalnej perspektywy. Poza tym każdy kryzys rodzi niestabilność, która utrudnia firmom podejmowanie decyzji inwestycyjnych.
Reasumując: Unia nie tyle potrzebuje nowej strategii konkurencyjności, co szerszego pomysłu na to jak ma funkcjonować w obecnych uwarunkowaniach. Bez niego firmom – także tym europejskim – coraz częściej opłacać się będzie robić biznes poza Unią.
Autorem jest Andrzej Halesiak, ekonomista, członek Towarzystwa Ekonomistów Polskich oraz Rad Programowych Kongresu Obywatelskiego i Instytutu Spraw Publicznych.