Cyril Northcote Parkinson, brytyjski historyk, doradca konserwatywnych rządów w sprawach administracji publicznej, w latach 60. ubiegłego wieku zauważył, że większość pracy urzędników stanowią działania pozorne, których celem jest jedynie uzasadnienie swojej użyteczności. Innymi słowy urzędnicy w pocie czoła zmieniają przepisy, produkują tony rozporządzeń, aktów wykonawczych, zaleceń itp. tylko po to, by je zmieniać i produkować.
To obraz być może przesadzony, zapewne podszyty ideologiczną niechęcią piewcy tzw. niewidzialnej ręki rynku do aparatu administracyjnego, ale na pewno nie oderwany od rzeczywistości.
– Rzeczywiście, panuje przekonanie, że aparat administracyjny państwa jest przerośnięty – przyznaje prof. dr hab. Jolanta Itrich-Drabarek, dyrektor Centrum Studiów Samorządu Terytorialnego i Rozwoju Lokalnego na Uniwersytecie Warszawskim. I dodaje: – Aby sprawdzić, czy tak jest w rzeczywistości, należałoby przeprowadzić audyt strategiczny i sprawdzić, które struktury dobrze wykonują swoje zadania, a jakie wymagają zmiany. Dotychczas takiego badania nie przeprowadzono.
Pensja i stabilność
Obecnie Polaków obsługuje przeszło półmilionowa armia urzędników działających w trzech strukturach: administracji rządowej, państwowej i samorządowej. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza zatrudnienie na wszystkich szczeblach niemal wyłącznie z roku na rok rosło. W połowie lat 90. w całym aparacie administracyjnym było zatrudnionych nieco ponad 100 tys. osób. W ubiegłym roku natomiast, jak wynika z ostatniej informacji na ten temat Głównego Urzędu Statystycznego, w sektorze administracji publicznej, obronie narodowej i zabezpieczenia społecznego pracowało 525 tys. osób.
W samej Służbie Cywilnej, korpusie zawodowych urzędników mających pracować w urzędach centralnych nas rzecz państwa bez względu na to, która opcja polityczna sprawuje władzę, zatrudnionych jest obecnie około 120 tys. osób. Dekadę temu analitycy jednego z banków wyliczyli, że utrzymanie całego aparatu administracyjnego kosztuje budżet państwa nie mniej niż 20 mld zł rocznie. Biorąc pod uwagę tylko wskaźnik inflacji, można przyjąć, że dzisiaj nakłady na biurokrację wynoszą co najmniej 25 mld zł.
Do urzędniczej kariery skłania kandydatów perspektywa stałych i stosunkowo wysokich zarobków. Jak wynika z ogólnopolskiego badania przeprowadzonego przez platformę wynagrodzenia.pl, przeciętna pensja (brutto) specjalisty w administracji publicznej wynosi obecnie 4320 zł. Co drugi otrzymuje pensję w przedziale od 3720 do 5490 zł. Jedna czwarta najgorzej wynagradzanych specjalistów administracji publicznej zarabia poniżej 3720 zł, a na zarobki przekraczające 5490 zł może liczyć 25 proc. najlepiej opłacanych.
– Wysokość poborów na pewno odgrywa duże znaczenie, ale równie ważna, jeśli nie ważniejsza, jest w tym przypadku perspektywa pracy dla stabilnego, niemogącego praktycznie zbankrutować pracodawcy – komentuje Piotr Lewandowski, ekspert rynku pracy, prezes zarządu Instytutu Badań Strukturalnych.
Legislacyjna biegunka
Rozrostowi aparatu biurokratycznego państwa sprzyja niestabilność stanowionego w Polsce prawa. Urzędnikom coraz trudniej połapać się w szybko zmieniających się przepisach, wciąż powstają braki kadrowe i trzeba zatrudniać kolejnych i coraz to nowych specjalistów.
Doskonale to widać w budownictwie. Jak wyliczyła jedna z firm deweloperskich, od 1995 roku objętość dokumentacji potrzebnej do uzyskania pozwolenia na budowę domu jednorodzinnego wzrosła dwunastokrotnie (w porównaniu ze stanem przedwojennym – aż 65 razy).
"Legislacyjna biegunka" dotknęła nawet najważniejsze ustawy regulujące ład budowlano-przestrzenny: prawo budowlane oraz ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym. Obie ustawy w ciągu dekady były nowelizowane łącznie 25 razy.
Wcześniej było spokojnie: po 1927 roku nowelizacje miały miejsce jedynie w 1949 roku (ze względu na zniszczenia wojenne i konieczność odbudowy), 1960 roku (nowe potrzeby mieszkaniowe), po jednej w latach 70. i na początku 80.
– W takich warunkach bardzo trudno pracować – wyjaśnia Jacek Koziński, współwłaściciel firmy deweloperskiej Dworek Polski, członek Stowarzyszenia Architektów RP. – W ostatnich latach zajmujemy się przede wszystkim poznawaniem nowych przepisów, produkowaniem dokumentów i bojami z aparatem biurokratycznym.
Czytaj także: Nowa faza Ładu. PiS ma plan na 100 dni
Rzym i Krym
Obiecywanemu przez kolejne ekipy rządowe ograniczeniu aparatu biurokratycznego miało służyć wdrożenie świadczenia usług publicznych drogą elektroniczną, z pominięciem fizycznej obecności petenta w urzędzie. Z tym jednak bywa różnie: jak wynika z raportu Głównego Urzędu Statystycznego dotyczącego społeczeństwa informacyjnego, w 2019 roku niemal wszystkie urzędy administracji publicznej miały szerokopasmowy dostęp do Internetu.
Ale tylko około jedna piąta (19,2 proc.) stosowała tzw. politykę otwartych danych, udostępniania informacji publicznych pomagających załatwiać sprawy związane na przykład z działalnością gospodarczą. Tylko nieco ponad połowa umożliwiała korzystanie on-line z rejestrów publicznych lub innych zasobów danych zgromadzonych w urzędzie. W wyniku tego zaledwie 41,9 proc. osób załatwiało swoje sprawy urzędowe drogą elektroniczną.
– Polska wciąż żyje w świecie administracji papierowej – przekonuje prof. Jolanta Itrich-Drabarek. – W Grecji obywatele od dawna mogą korzystać z pełni usług elektronicznych, w Danii w ogóle nie trzeba przychodzić do urzędu, wszystko można załatwić on-line. W Sztokholmie zlikwidowano nawet punkty rejestracji samochodów, został tylko jeden, do wydawania fizycznych tablic. W Estonii obywatele od kilku lat mogą brać udział w wyborach za pomocą głosowania elektronicznego. A gdzie my jesteśmy, gdzie Rzym, gdzie Krym?