Od tygodnia Liban jest intensywnie bombardowany przez izraelskie lotnictwo. Jednak w nocy z poniedziałku na wtorek izraelska armia pierwszy raz od 2006 r. przekroczyła granicę sąsiedniego kraju, rozpoczynając lądową operację "Północne Strzały". Według Izraela Hezbollah przekształcił wsie w południowym Libanie w bazy wojskowe, by wykorzystać je do planowanego najazdu na północ Izraela wzorowanego na ataku Hamasu 7 października 2023 r., a "ograniczona operacja" jest skierowana właśnie przeciwko tej organizacji.
Tymczasem we wtorek wieczorem z terytorium Iranu zostały wystrzelone rakiety w stronę Izraela, o czym poinformowała armia izraelska. Jak dodano, syreny alarmowe rozległy się w całym kraju. Według różnych źródeł Iran wystrzelił ponad 100 rakiet.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wydarzenia z ostatnich dwóch dni - jak mówią nam eksperci - to nie tyle krzesanie iskier nad beczką prochu, ile właściwie podpalenie krótkiego lontu, który może spowodować wybuch wojny o znacznie szerszym zasięgu.
- Ryzyko rozlania się konfliktu jest znaczne, ale dużo zależy od tego, jakie cele operacyjne i taktyczne postawił sobie Izrael - uważa dr Marcin A. Piotrowski, analityk Polskiego Instytut Spraw Międzynarodowych.
Jak dodaje, obecnie wydaje się, że Tel Awiw zamierza przeprowadzić ograniczoną w czasie i zasięgu operację lądową w Libanie, celem wyeliminowania sił i rakiet Hezbollahu, zagrażających północnemu Izraelowi. Sytuacja może eskalować.
- Determinację Izraela wzmacnia chaos w szeregach Hezbollahu po udanej operacji z pagerami (rannych lub zabitych zostało około 10 proc. jego członków) oraz udana eliminacja przywódców tej libańskiej i proirańskiej milicji. Razem z operacją lądową Izrael będzie zapewne też nasilał naloty na zaplecze wojskowe i siły Hezbollahu w głębi Libanu - komentuje ekspert.
"I wojna północna"
Siły Zbrojne Izraela poinformowały we wtorek, że "Operacja 'Strzały Północy' będzie kontynuowana zgodnie z oceną sytuacji i równolegle z walkami w Gazie i na innych arenach".
Nie będzie to tym razem tylko "III wojna libańska" (wcześniejsze w 1982 i 2006 r.), gdyż lotnictwo Izraela będzie dalej niszczyć siły irańskie i proirańskie w Syrii. - Poprzednie interwencje lądowe Izraela w Libanie były ograniczone do działań lądowych i lotniczych tylko w tym kraju - zaznacza analityk PISM.
Równolegle z ofensywą na Liban Izrael miał również przeprowadzić ataki dronami na cele w Syrii. Jak poinformowała katarska telewizja Al Jazeera, powołując się na doniesienia Syryjskiej Arabskiej Agencji Informacyjnej, w wyniku izraelskich nalotów dronami w stolicy Syrii Damaszku zginąć miały trzy osoby, a dziewięć kolejnych miało zostać rannych.
Arena działań izraelskich służb i wojsk może być znacznie szersza. - Izrael chce "podpalić" cały region i po Palestynie i Libanie weźmie na cel Turcję - oświadczył we wtorek turecki prezydent Recep Tayyip Erdogan. Zapewnił, że Ankara będzie wspierać Libańczyków wszelkimi dostępnymi środkami.
Tym razem Izrael może - a nawet musi - nasilić naloty na siły reżimu Baszszara al-Asada w Syrii oraz na zaplecze milicji proirańskie w Iraku i Jemenie. W tym sensie operacja wykroczy poza sam Liban i widziałbym rozwijający się właśnie konflikt jako "I wojnę północną" Izraela - zaznacza dr Piotrowski.
Oczy zwrócone na Iran
Świat z niepokojem czeka na rozwój wypadków. Szczególną uwagę przyciąga Iran. Już w połowie sierpnia Teheran zapowiedział, że jest gotów bezpośrednio zaatakować Izrael w odwecie za zabójstwo w Teheranie lidera politycznego Hamasu, Isma'ila Hanijji.
Po zabiciu przywódcy Hezbollahu najwyższy przywódca duchowo-polityczny Iranu ajatollah Ali Chamenei oświadczył, że śmierć Nasrallaha "nie pozostanie niepomszczona", i wezwał muzułmanów do wspólnego sprzeciwu wobec "nikczemnego reżimu" Izraela. Deklaracje te zmaterializowały się we wtorek.
Podkreślmy przy tym, że poza Syrią, Iran i sponsorowane przez niego milicje nie będą miały jednak żadnego wsparcia wojskowego ze strony krajów arabskich. Arabowie są podzieleni i w większości skonfliktowani z Hezbollahem i Iranem. Podzielony wyznaniowo jest także sam Liban i nie można wykluczyć odnowienia się też konfliktu między libańskimi szyitami a libańskimi sunnitami i chrześcijanami - zaznacza ekspert PISM.
Jednak już samo to, że Iran posiada potężne zasoby ropy i gazu oraz ma możliwość kontroli cieśniny Ormuz, daje mu do rąk broń ekonomiczną.
Jak wyjaśnia dr Piotrowski, "I wojna północna" byłaby poważnym testem dla wpływów Iranu oraz budowanej przez niego od dwóch dekad tzw. osi oporu przeciwko Izraelowi i USA. - Nie spodziewam się tego, iż Iran włączy się w nią aktywnie i bezpośrednio, na przykład powtarzając na dużą skalę ataki rakietowe na Izrael jak w kwietniu tego roku. Iran będzie starał się uniknąć pretekstu dla izraelskich uderzeń odwetowych na jego terytorium oraz wciągnięcia USA w wojnę regionalną - ocenia.
Nie ma natomiast wątpliwości, że Iran musi jednak ratować swój nadszarpnięty prestiż i wizerunek, dlatego, jego zdaniem, będzie dalej zachęcał i koordynował ataki rakietowe z Iraku i Jemenu na Izrael.
Jest też większe prawdopodobieństwo, że irańscy Strażnicy Rewolucji i komórki terrorystyczne Hezbollahu będą próbowali ataków na ambasady lub konsulaty izraelskie w ramach odwetu za śmierć Nasrallaha. Nie spodziewałbym się jednak krwawych ataków terrorystycznych przeciwko innym celom niż izraelskie. Takie spektakularne zamachy przekreślałby bowiem szanse Iranu na wznowienie rozmów nuklearnych oraz zniesienia dotkliwych sankcji USA i UE, na czym zależy władzom w Teheranie - wyjaśnia ekspert
Faktem jest, że przez wody terytorialne w cieśninie Ormuz przepływa 20 proc. światowego handlu ropą naftową, a kryzys w tym rejonie może wstrząsnąć rynkami.
- Z tych samych względów nie ma na razie groźby blokady wojskowej Zatoki Perskiej przez Iran, ale możliwe jest ponowne nasilenie ataków jemeńskiej milicji Hutich na okręty cywilne na wodach Morza Czerwonego - zaznacza dr Piotrowski.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl