Jedynym pocieszeniem w tej sytuacji jest to, że gadam bzdury, bo mam nadzieję, że po kilku dniach nikt nie będzie pamiętał o naszych tekstach. Gdy czarnowidztwo się sprawdzi - pochwalę się tym wszem wobec, pokażę, jaki jestem przewidujący.
Gdy się nie sprawdzi i jednak chleb nie będzie kosztował kilkudziesięciu zł, a butelka piwa kilkunastu - po prostu sprawę przemilczę, informując w międzyczasie o kolejnych fatalnych przepisach, które pogrzebią kolejną branżę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Bardzo drogie piwo
Dlaczego dziś o tym wszystkim piszę?
Trafiłem bowiem na tekst, w którym przedstawiciele branży piwowarskiej ostrzegają, że piwo w butelce zwrotnej podrożeje o 10 zł. Powód? Nowe przepisy wprowadzające w Polsce tzw. system kaucyjny. Ktoś teraz się zdziwi: ale jak to, dlaczego aż o 10 zł, skoro kaucja jest o wiele niższa?
Przedstawiciel browarów spieszy z odpowiedzią.
"Należy spodziewać się, że butelka piwa zdrożeje o 10 zł. Tyle wyniesie kara administracyjna oraz podatek VAT, którym posłowie zdecydowali się objąć kaucję. To wprost przenosi się na wyższe ceny dla konsumenta. Miał być projekt proekologiczny, a mamy proinflacyjny" - wyjaśnia na łamach portalu.
Mówiąc prościej: wszyscy będziemy płacili za piwo po kilkanaście zł. Kilka złotych wart będzie napój i butelka, a kolejnych kilka to zrzutka na kary, które będą płacić browary z tytułu niedostosowania się do nowego prawa.
Oczywiście system kaucyjny obowiązuje w wielu państwach Unii Europejskiej i w żadnym piwo nie zdrożało o kilkaset procent z tego powodu. Ale Polska na pewno będzie pierwsza. No, chyba że - nieśmiało zwraca uwagę branża piwna - w Senacie przyjęta niedawno ustawa zostanie naprawiona. I politycy uratują polskich przedsiębiorców oraz portfele polskich konsumentów.
Główny kadrowy RP
W 2016 r., jeszcze jako młody dziennikarz piszący wówczas do "Dziennika Gazety Prawnej", zrobiłem rachunek sumienia.
Przeraziłem się, bo wyszło z niego, że przez dwa lata pisania tekstów prasowych "zwolniłem" z pracy grubo ponad pół miliona Polaków.
Opisywałem bowiem wszelkie uwagi organizacji przedsiębiorców do projektów ustaw. Ba, często przyjmowałem je za rozsądne i zgodne z rzeczywistością.
W ten oto sposób raptem jednym tekstem "zwolniłem" z pracy niemal 500 tys. osób. Stało się podczas prac nad ustawą antynikotynową. BCC ostrzegało wówczas, że tyle osób straci pracę wskutek jej wejścia. W tej grupie BCC umieściło nie tylko tych, którzy pracują na plantacjach tytoniu czy przy taśmie produkcyjnej, lecz także sprzedawców w kioskach. Bo w końcu jak dostęp do papierosów się pogorszy, to kiosk będzie miał mniejszy utarg. A jeśli będzie miał mniejszy utarg, to zwolni pracownika.
Z tego miejsca mam apel: jeśli ktoś stracił pracę wskutek wejścia w życie ustawy antynikotynowej, niech się zgłosi. Postaram się zadośćuczynić.
"Zwolniłem" też pracujących w bankach. Opisałem zastrzeżenia Związku Banków Polskich do likwidacji bankowego tytułu egzekucyjnego, czego skutkiem rzekomo miało być pozbycie się kilku do kilkunastu tysięcy pracowników sektora bankowego.
Kilkanaście tysięcy osób "zwolniłem" też z firm pożyczkowych. Po wejściu w życie pierwszej ustawy antylichwiarskiej upadła bowiem połowa firm. Po wejściu w życie drugiej ustawy antylichwiarskiej - druga połowa. A po wejściu trzeciej ustawy antylichwiarskiej - trzecia połowa.
Całe szczęście, że nie było więcej tych ustaw, bo wywaliłbym z roboty znacznie więcej osób niżeli pracowało kiedykolwiek w branży pożyczkowej.
"W ostatnich tygodniach widmo wypowiedzenia zajrzało w oczy blisko 10 tys. pracowników z branży oświetleniowej. Do czegoś się przyznam: 'wyrzuciłem' wraz z Konfederacją Lewiatan tylu, a nawet nie wiem, ilu w tym sektorze ludzi pracuje. Mam nadzieję, że nie zwolniłem więcej osób, niż jest obecnie w oświetleniówce zatrudnionych" - pisałem w 2016 r. w "DGP".
Na koniec zaś pracę "straciło" kilkadziesiąt tysięcy urzędników z powodu rozwijającej się informatyzacji w polskich instytucjach publicznych (nawet mnie nie oceniajcie, proszę).
Inflacja straszenia
Dziś już rzadko "zwalniam" ludzi. Modniejsze stało się straszenie ciągłymi podwyżkami cen dla konsumentów. Niekiedy, żeby była jasność, wprowadzane przez rządzących przepisy do tego faktycznie doprowadzają. Rzadko jednak w takiej skali, przed jaką przestrzegają organizacje biznesu.
Mogę się założyć z każdym przedstawicielem branży piwowarskiej, że piwo nie zdrożeje o 10 zł za butelkę wskutek wejścia w życie przepisów o systemie kaucyjnym.
Tak jak mogę się założyć z producentami energetyków oraz przedstawicielami sieci handlowych, że napoje energetyzujące nie podrożeją z tego względu, że nie będzie można ich sprzedawać osobom niepełnoletnim.
Nie podrożeją też dramatycznie leki wskutek uszczelnienia "Apteki dla aptekarza" - cokolwiek ktoś myśli o tej ustawie.
Różne produkty będą drożeć, to oczywiste. Ale gdy czytam kolejne strachy organizacji przedsiębiorców, mam wrażenie, że największa inflacja dotyczy zupełnie wydumanych i całkowicie zmyślonych skutków wejścia w życie nowego prawa. A my, dziennikarze, chętnie to publikujemy, bo masowe bezrobocie bądź ogromne podwyżki cen robią większe wrażenie, niżeli to, że w art. 14 ustawy powinno być słowo "może", a nie "powinien".
Tak czy inaczej, jeśli cokolwiek przeze mnie zdrożeje bądź ktokolwiek zostanie bez pracy - z całego serca przepraszam. Nie chciałem.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski