Imponująca historia sukcesu polskiego eksportu
To niesamowity skok w porównaniu z 2000 rokiem, kiedy Polska odpowiadała za zaledwie 0,5 proc. światowego eksportu. Według danych Eurostatu wartość naszego eksportu wzrosła z 48 miliardów euro w 2003 roku do 353 miliardów w 2023 roku. Łatwo policzyć, że to ponad siedmiokrotny wzrost.
Nic zatem dziwnego, że doganiamy pod tym względem znacznie większe gospodarki – rodzimy eksport za ostatni rok stanowił aż 90 proc. eksportu Hiszpanii. Pewnie w niedługim czasie będziemy oglądać Hiszpanów w eksportowym lusterku wstecznym.
Imponująca jest też dynamika wzrostu eksportu – równe 3 proc. – w tym obszarze uplasowaliśmy się na 2. miejscu spośród wszystkich krajów Wspólnoty. Wszystkie te liczby wpisują się w szerszą perspektywę – Polska, obok Chin, jest krajem, który w ciągu ostatnich trzydziestu lat rozwinął się najbardziej na świecie.
Niestety, w tej beczce miodu znaleźć możemy nie jedną łyżkę dziegciu, a kilka. Jak podkreślono w raporcie Money Insight "Ekspansja zagraniczna polskich firm – trendy, szanse i wyzwania", sukcesy te są napędzane głównie działalnością koncernów zagranicznych w Polsce.
Ich udział w eksporcie to aż 60 proc., podczas gdy firmy z polskim kapitałem generują jedynie 30 proc. przychodów eksportowych. Co więcej, udział firm zagranicznych w całości polskiego eksportu urósł od 2007 roku o 7 pp.
Te liczby pokazują, że rodzime przedsiębiorstwa skupiają swoją działalność na rynkach krajowych, mając duże trudności z zagraniczną ekspansją. Z czego wynika taki obraz sytuacji?
- Barierą dla polskich firm w tak dynamicznej ekspansji, jak to ma miejsce w krajach UE, jest przede wszystkim kapitał. W Polsce większość firm stanowią spółki z sektora małych i średnich, co w znaczący sposób ogranicza możliwości potencjalnych przejęć zagranicznych podmiotów czy przełamywania barier wejścia na obce rynki. Z jeden strony jest to kosztowne, a z drugiej strony wymaga odpowiedniego know-how i zasobów, aby takie projekty prowadzić. Co więcej, projekty ekspansji zagranicznej obarczone są dodatkowym ryzykiem, co ogranicza potencjał z korzystania z tradycyjnych źródeł finansowania, jakim są kredyty bankowe. Brakuje z kolei dostępu do kapitału wyższego ryzyka i rozwiniętych rynków kapitałowych – tłumaczy Agata Filipowicz-Rybicka, Dyrektor Działu Analiz Makroekonomicznych, Główny Ekonomista w Alior Banku.
- Aby przezwyciężyć te bariery, polskie firmy powinny skupić się na budowaniu silnych relacji z instytucjami finansowymi oraz korzystać z dostępnych programów wsparcia, w tym funduszy krajowych i europejskich. Niedobory kapitału pośrednio negatywnie oddziałują również na skromne wydatki na badania i rozwój, co ma swoje negatywne implikacje w przypadku zaawansowania technologicznego polskich firm. Na razie rozwój zagraniczny jest bardziej prawdopodobny w obszarach tzw. starej ekonomii. Ważne jest również, aby przedsiębiorstwa inwestowały w rozwój kompetencji zarządzania ryzykiem, które mogą zwiększyć ich wiarygodność w oczach potencjalnych inwestorów i kredytodawców – dodaje ekspertka.
Kierunek – reszta świata
Problemem jest też struktura polskiego eksportu – zdecydowana większość naszych towarów, które trafiają za granicę, wysyłana jest na rynek unijny. Zaledwie 13 proc. polskiego eksportu dociera poza Unię Europejską, mimo że to właśnie tam żyje ponad 90 proc. światowej populacji. To na dłuższą metę może okazać się bardzo zgubne.
Dlaczego? Światowa gospodarka nie stoi w miejscu, a punkt ciężkości coraz bardziej przesuwa się w stronę największych gospodarek rozwijających się. Na czele tego trendu są Chiny i Indie, które wykazują wysoką dynamikę rozwojową. Rosnąca zamożność ich społeczeństw oznacza większy popyt na dobra konsumpcyjne, w tym importowane produkty.
Według prognoz na lata 2024–2028 aż 8 z 15 państw o najszybszym wzroście importu to kraje azjatyckie, które wygenerują blisko 1/3 światowego przyrostu importu. Liderem będą oczywiście Chiny, odpowiadające za około 9 proc. globalnego wzrostu importu, a zaraz za nimi plasują się Indie i, uwaga, Hongkong.
Dla polskich firm obecność na takich rynkach to nie tylko szansa na zwiększenie przychodów, ale wręcz warunek sine qua non dalszego rozwoju.
- Polskie firmy dotychczas efektywnie korzystały na swobodzie prowadzenia działalności na rynku UE. Strategia ta sprzyjała wzrostowi obrotów w szczególności w okresie wyraźnego ożywienia u naszych największych partnerów handlowych, jak Niemcy. Niemniej obecna sytuacja makroekonomiczna odciska swoje piętno na gospodarkach Europy, a w szczególności obciążeniem dla naszych partnerów są wysokie koszty energii i zmiany strukturalne w globalnym handlu, w tym pojawienie się silnej konkurencji chińskiej w produktach wyższych technologii, np. EV. To sprawia, że w niektórych segmentach europejski rynek może nie być w najbliższej przyszłości już tak chłonny, co niesie ryzyka również po stronie krajowych producentów. Nieunikniona wydaje się zatem dywersyfikacja odbiorców eksportowych – uważa Filipowicz-Rybicka.
- Atrakcyjnym kierunkiem wydaje się tu Azja, choć będzie to wymagać inwestycji, nie tylko kapitałowych. Dodatkowe wyzwania wiążą się z sytuacją geopolityczną czy też osłabioną ostatnio pozycją konsumenta np. w Chinach. Równie ważne będzie nabywanie kompetencji pracowników, przełamywania barier kulturowych, często też językowych oraz nawiązywanie współpracy z lokalnymi partnerami, co ułatwi wejście na nowe rynki – przytomnie komentuje specjalistka.
Z czego wynika ten regionalny charakter polskiego eksportu? Cóż, powodów nie brakuje, ale da się je sprowadzić do kilku kluczowych barier.
Pierwsza sprawa to geografia. Polska jest silnie związana z regionalnymi łańcuchami dostaw, a Niemcy – nasz największy partner handlowy – pochłaniają lwią część naszego eksportu. Nic dziwnego, że 44 proc. towarów wysyłamy do krajów sąsiednich.
Bliskość to wygoda i ograniczanie kosztów, ale przez to nasz eksport na rynki bardziej odległe, jak Chiny czy Stany Zjednoczone, jest praktycznie marginalny. W dodatku ceny transportu i bariery regulacyjne sprawiają, że konkurencja z lokalnymi producentami w tamtych regionach jest sporym wyzwaniem.
Dołóżmy do tego jeszcze kwestię rozpoznawalności. Polskie produkty mogą być świetne, ale w starciu z zachodnimi markami na dalekich rynkach często przegrywają. Dla porównania: Niemcy eksportują do Chin aż 8 razy więcej żywności niż Polska, a Hiszpanie – 11 razy więcej. Takie liczby bolą, bo pokazują, ile jeszcze pracy przed nami.
Co możemy zrobić?
Konieczne jest wspieranie rozwoju firm, które mogą osiągnąć skalę działania porównywalną z europejskimi liderami. Do gry powinny wejść organizacje promocji handlu (ang. Trade Promotions Organizations, TPOs), które zazwyczaj działają pod skrzydłami rządów. To właśnie one pomagają firmom stawiać pierwsze kroki na rynkach zagranicznych.
Jak? Na przykład poprzez budowanie pozytywnego wizerunku kraju, organizację szkoleń dla eksporterów, pomoc techniczną, analizy rynków czy doradztwo prawne i finansowe. Do tego dochodzą działania marketingowe, wsparcie w zdobywaniu partnerów handlowych oraz rozwój relacji gospodarczych między państwami.
Takie wsparcie jest wręcz niezbędne, szczególnie gdy mówimy o rynkach pozaeuropejskich, które bywają prawdziwą dżunglą barier. Silna konkurencja, brak lokalnych kontaktów, trudności z finansowaniem czy różnice kulturowe – to wszystko sprawia, że wejście na takie rynki wymaga znacznie więcej wysiłku.
W krajach takich jak Niemcy czy Francja agencje promocji eksportu działają od lat i są dobrze naoliwioną machiną, która wspiera przedsiębiorców na miejscu i za granicą. Polska stara się jednak nadrobić zaległości i buduje sieć zagranicznych biur handlowych i z roku na rok coraz aktywniej wspiera naszych eksporterów. To dobry kierunek, choć wymaga cierpliwości, bo budowanie takiego zaplecza jest procesem czasochłonnym, ale z dużym potencjałem na przyszłość.
Płatna współpraca z Alior Bank