- Naszą intencją jest utrzymać rekordowe wydatki na zbrojenia. Oczywiście bardzo nam zależy, żeby to były efektywnie wydane pieniądze - oświadczył premier Donald Tusk w minioną środę podczas konferencji prasowej.
Co to oznacza? Kierunek rozwoju armii pod nowymi rządami nie będzie - przynajmniej na poziomie deklaracji - znacząco różnić się od tego, który wytyczył rząd Zjednoczonej Prawicy. Przyznają to sami przedstawiciele Ministerstwa Obrony Narodowej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Plan rządu Tuska na rozwój armii
- Nie chcemy robić rewolucji. Przyglądamy się wszelkiego rodzaju umowom, będziemy rozmawiać na temat zwiększania możliwości produkcji w Polsce, żeby przynajmniej 50 proc. wydatków na zbrojenia zostawało w polskich zakładach. Po rządach PiS na pewno będzie to trudne, ale będziemy do tego dążyć - tłumaczy w rozmowie z money.pl wiceszef MON Paweł Bejda.
Zatem choć nowy rząd zamierza "posprzątać" po PiS, to w przypadku armii nie zamierza zmniejszać wydatków na obronność, a te za czasów poprzedniej władzy sięgały rekordowego poziomu - niespełna 4 proc. PKB. - W wydatkach budżetowych na 2023 r. było to 97 mld 445 mln zł, natomiast plan na 2024 r. zakłada wydatki na zbrojenia w kwocie 118 mld 140 mln zł. To znaczący wzrost. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą, wiemy dokładnie, jakie są potrzeby polskiej armii. Czekają nas bardzo poważne rozmowy z dowódcami sił zbrojnych, z całą Polską Grupą Zbrojeniową - wskazuje Bejda.
Wiceminister wśród priorytetów wymienia też zwiększenie liczebności sił zbrojnych czy osiągnięcie pełnej gotowości Wojsk Obrony Terytorialnej (WOT) do reagowania kryzysowego. - Chcemy też, aby Dowództwo Komponentu Wojsk Obrony Cyberprzestrzeni osiągnęło pełną zdolność operacyjną - podkreśla.
Exodus w wojsku
Spadek liczby żołnierzy to realny problem polskiej armii. Z informacji, które otrzymała "Rzeczpospolita" z MON, wynika, że od 1 stycznia do 30 listopada 2023 r. z zawodowej służby wojskowej zwolniono 8947 żołnierzy, z czego uprawnienia emerytalne posiadało 62 proc. z nich. Dodatkowo w całym 2023 r. z Wojsk Obrony Terytorialnej zdecydowało się odejść aż 9759 żołnierzy WOT.
- To wojsko definiuje swoje potrzeby. Decyzje modernizacyjne podejmowane w ciągu ostatniej dekady w mojej ocenie w dużym stopniu odzwierciedlały wyartykułowane potrzeby wojskowych. Jednak to, w jaki sposób te zdolności były pozyskiwane, było dla mnie zaskakujące - mówi money.pl pułkownik Piotr Łukaszewicz, analityk w dziedzinie bezpieczeństwa i obronności. Chodzi o kontrakty zbrojeniowe podpisane z koreańskimi dostawcami.
W ubiegłym tygodniu MON poinformowało o zawarciu kolejnej umowy na dostawę samobieżnych armatohaubic K9 produkowanych przez południowokoreańską firmę Hanwha. Decyzja wzbudziła kontrowersje wśród części mediów oraz opozycji. Podobnej klasy samobieżną armatohaubicę Krab produkuje bowiem Huta Stalowa Wola. Wątpliwości, jak zadeklarował Donald Tusk, mają zostać wkrótce wyjaśnione.
Wątpliwości ws. umów z Koreańczykami
- Od długiego czasu opinia publiczna nie jest informowana w otwarty sposób o potrzebach armii. Mam nadzieję, że instytucje państwowe sprawujące cywilną kontrolę nad silami zbrojnymi mają pełną świadomość tego, jak te decyzje są podejmowane. Jestem przekonany, że zapowiadany audyt programów zbrojeniowych jest jak najbardziej uzasadniony - zaznacza płk Łukaszewicz.
- Kontrakty z Amerykanami i Koreańczykami to dobry kierunek. Mówimy przecież o uzbrojeniu kompatybilnym. Korea chce dzięki nam wejść na europejski rynek zbrojeniowy - zwraca z kolei uwagę gen. Roman Polko, były dowódca jednostki GROM. W ocenie emerytowanego wojskowego polska armia powinna być dozbrajana równomiernie. W tej kwestii lekcją dla kierownictwa polskiego MON powinna być sytuacja armii ukraińskiej.
- Widzimy, z czym problem ma Ukraina - uzbrojenie od Sasa do Lasa. Mają nowy sprzęt, ale różnego pochodzenia. Druga rzecz to system dowodzenia. Warto ponad podziałami utrzymać dążenie do zbliżenia etatu pokojowego i wojennego (etat jednostki wojskowej to dokument określający jej strukturę organizacyjną - przyp. red.), co zapoczątkowało Biuro Bezpieczeństwa Narodowego - zauważa gen. Polko.
Strategia odstraszania
Były szef GROM przestrzega przed całkowitym poleganiem na wsparciu ze strony USA. Jak twierdzi, polska dyplomacja powinna odbudować relacje z sojusznikami w Europie, przede wszystkim z Niemcami i Francją. Za priorytet uznaje dopracowanie procedur, szczególnie w obliczu rosnącego zagrożenia atakami hybrydowymi. - Prawdopodobnie w ciągu najbliższych pięciu lat Rosjanie nie zbudują systemu, który pozwoliłby zaatakować NATO, ale trzeba liczyć się z akacjami dywersyjnymi, prowokacjami, atakami hybrydowymi. Trzeba pomyśleć o procedurach, o tym, kiedy uznajemy, że jest wojna, a kiedy nie - wyjaśnia gen. Polko.
Pierwsza sprawa to strategia odstraszania. Rosjanie mają powiedzenie "boi się, znaczy szanuje", więc Putin czy też jego następca musi wiedzieć, że jeśli w Warszawie zapadnie decyzja o "dostawie" precyzyjnego uzbrojenia wprost na dziedziniec Kremla, to ono tam dotrze bez względu na podjęte przeciwdziałania. Wówczas zdobędziemy sobie szacunek Rosjan, tak jak oni go rozumieją, czyli strach. I tak naprawdę nie chodzi o to, aby takie uderzenie wykonać, tylko o to, aby wiedzieli, że ono może być wykonane w wybranych przez nas miejscu i czasie - twierdzi płk Łukaszewicz.
W ocenie byłego pilota wojskowego, dla skutecznej obrony terytorium niezbędne są zdolności, które można uszeregować w następujący sposób: informacja, komunikacja, manewr, ogień. - Wojna pozycyjna znana z lat 1914-1918 i prowadzona także w Ukrainie jest kosztowna, nieefektywna i powoduje kolosalne straty. Nacisk powinien być kładziony na zdolności ofensywne i na zdolności manewrowe. Kolejna rzecz to wyposażenie marynarki wojennej i zdolność zwalczania celów morskich oraz zdolność do prowadzenia działań w cyberprzestrzeni, w tym skutecznej neutralizacji bezzałogowców - podsumowuje ekspert.
Paweł Gospodarczyk, dziennikarz money.pl