W środę Sejm rozpoczął trzydniowe posiedzenie. Rano posłowie wysłuchali informacji premiera Mateusza Morawieckiego na temat ustaleń szczytu UE, zaś wieczorem zajęli się projektem posłów PiS w sprawie zmiany Kodeksu pracy.
Autorzy projektu zmian chcą zawalczyć o wyrównanie zarobków kobiet i mężczyzn na tych samych stanowiskach. Orężem ma być nowa definicja mobbingu – pracodawca, który różnicuje wynagrodzenie kobiet i mężczyzn, dopuszcza się przestępstwa wobec pracownika. Poselski projekt zakłada, że za nierówne pod względem finansowym traktowanie będzie można dochodzić odszkodowania.
Posłowie opozycji – poza reprezentantem Konfederacji – chcą zrównania wynagrodzenia kobiet i mężczyzn za pomocą ustawy, ale źle oceniają pomysł, który wyszedł od posłów PiS.
Barbara Nowacka zwróciła uwagę, że choć Koalicja Obywatelska "całym sercem" jest za dążeniem do równości płac, to wpisywanie tego do Kodeksu Pracy "przy szumnych słowach, które padały z ust choćby Andrzeja Dudy, to jakby góra urodziła mysz".
Posłanka KO zwróciła uwagę, że w sprawie o mobbing osoba fizyczna pozywa pracodawcę. To trudna i czasochłonna procedura, w której strona słabsza – pracownik – musi zebrać dowody przeciwko stronie silniejszej, jaką jest pracodawca.
Gdyby nierówność płacowa została uznana za mobbing, to powódka będzie musiała udowodnić, że zarabia mniej niż mężczyzna na tym samym stanowisku.
- Jak ma to zrobić, skoro nie ma jawności wynagrodzeń? – zapytała Nowacka. – Nawet Państwowa Inspekcja Pracy mówi wprost, że nie zajmuje się mobbingiem, bo nie ma kiedy.
Przypomniała, że Kongres Kobiet przygotował projekt, który zakładał zupełnie inny sposób walki z tym zjawiskiem. Zakładał, że pracodawcy muszą regularnie raportować o nierówności wynagrodzeń kobiet i mężczyzn.
- To standardowe, najprostsze rozwiązanie, które pozwoli kobietom czuć się bezpiecznie na rynku pracy – zapewniała. - Nie walczmy o równe wynagrodzenie kobiet, pozornie wpisując to w procedurę trudną.
Przepisy są, ale nie ułatwiają pracownikom dochodzenia swoich praw
Agnieszka Ścigaj z PSL-Kukiz'15 przypomniała statystyki, z których wynika, że 90 proc. spraw o mobbing jest przez sąd umarzane, oddalane lub orzekane na niekorzyść pracownika. Wyjaśniła, że wynika to z bardzo niekorzystnych dla pracownika przepisów, które nakładają na niego obowiązek udowodnienia, że zaistniało sześć przesłanek. Gdyby zabrakło choćby jednej, sąd nie orzeknie, że doszło do mobbingu.
Jej zdaniem, zamiast rozszerzać definicję mobbingu, rząd powinien zastanowić się nad zmianami systemowymi. - Wiele kobiet pracuje w zawodach gorzej opłacanych, więc może należy podnieść wynagrodzenia pielęgniarek, nauczycielek czy pracowników administracyjnych? – zapytała.
Katarzyna Ueberhan z Lewicy nie wierzy, że pomysł PiS-u poprawi sytuację kobiet, ale zapowiedziała, że Lewica chętnie będzie współpracowała przy tworzeniu skutecznych przepisów.
Poseł Konfederacji problemu nie dostrzega
Na pomoc w dalszych pracach nad projektem PiS na pewno nie będzie mógł liczyć ze strony Konfederacji. Dobromir Sośnierz zaczął swoje przemówienie tak: - Gonimy Zachód, szkoda tylko, że w głupocie. Myślałem, ze feministyczna droga krzyżowa, którą widziałem w Parlamencie Europejskim, minęła, ale nie.
Dalej przekonywał, że nie ma czegoś takiego, jak "luka płacowa", bo kobiety i mężczyźni na tych samych stanowiskach zarabiają bardzo podobnie. Przekonywał, że zasadniczo mężczyźni zarabiają więcej, bo podejmują się bardziej ryzykownych, trudniejszych prac.
- Płacą za to jednak wysoką cenę: niemal 100 proc. śmiertelnych przy pracy to mężczyźni, mężczyźni żyją też krócej niż kobiety – powiedział.
Następnie cytował fragment Ewangelii – przypowieść o robotnikach w winnicy, by zobrazować, że jeśli ktoś się umówił na jakieś wynagrodzenie, to nie powinien mieć pretensji, że na koniec miesiąca otrzyma właśnie taką kwotę.
Projekt trafił do komisji nadzwyczajnej ds. zmian w kodyfikacjach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl